RPG online

Gry fabularne online

Forum RPG online Strona Główna -> Fan Fiction -> "Oczyszczający Płomień" Opowiadanie do oceny.
Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat 
"Oczyszczający Płomień" Opowiadanie do oceny.
PostWysłany: Czw 23:06, 25 Lut 2010
LethosSkagss
Mistrz Gry
 
Dołączył: 02 Gru 2009
Posty: 39
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Valhalli
Płeć: Mężczyzna





Za namową Ketha umieszczam swoje opowiadanie osadzone w realiach WH40k. Autorskie zresztą, proszę o konstruktywne komentarze, które pozwolą uczynić z mojej krwawicy powieść godną Boga Imperatora.

Miłej lektury, pragnę też zauważyć, że jest to tylko część (wyrwana z większej całości, która jest w przygotowaniu).


Komendant Szarlon Evers z trzeciego pułku Sariusańskiej Gwardii Imperialnej przeglądał dostarczone mu przez kapitanów cotygodniowe raporty. Sytuacja od kilku dni była bardzo napięta. Na powierzchni planety wylądowała niezidentyfikowana kapsuła desantowa, o nieznanej nikomu zawartości. W pobliżu nie było żadnego zakonu Kosmicznych Marines, który mógłby posługiwać się tego typu pojazdami. Co gorsza w sąsiednim układzie planetarnym wykryto obecność po stokroć przeklętych piewców Chaosu. Szarlon zamrugał zmęczonymi oczami. Przeczytał już co najmniej czterdzieści raportów. Na razie wszystko wskazywało na spokój w Arkan, miasta uznawanego za stolicę Sariusa IV. Chwycił kubek z gorącą herbatą, parzoną z rosnących na planecie roślin. Wypił trochę i przetarł okulary. Miał na sobie służbowy mundur, pistolet boltowy spoczywał w kaburze na stole. Był starszym człowiekiem. Widział już wiele bitew i w nagrodę za zasługi dla planety, jak również dzięki znakomitemu zmysłowi rozpoznawania przeróżnych zagrożeń, oddelegowano go do służby w kontrwywiadzie. Od dziesięciu lat zajmował się przede wszystkim papierkową robotą. Raporty były bardzo nużące. Mógł nawet zaryzykować stwierdzenie, że są strasznie wtórne. Powtarzał się w nich pewien utarty schemat. I właśnie to go niepokoiło. Żaden oddział nie zauważył nic podejrzanego. Chwycił kolejny raport. Napisany był wyjątkowo niefachowo, raczej w stylu notatki, lub listu. Z całą pewnością jednak nie był to raport na miarę kapitana Gwardii Imperialnej. Postanowił wystosować w tej sprawie odpowiednie pismo, jednak na razie zabrał się za czytanie tego dokumentu.

Komendancie Evers,

Proszę wybaczyć mi tak niespotykaną formę raportu. Doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że jest ona nie do przyjęcia. Niemniej jednak proszę o zapoznanie się z poniższym tekstem.

Na początku tygodnia ja i moja drużyna otrzymaliśmy rozkaz zbadania miejsca rozbicia się kapsuły desantowej. Mieliśmy tam stacjonować do czasu przybycia odpowiednich służb technicznych i dokonać wstępnych oględzin, zarówno pojazdu, jak i miejsca jego lądowania. Nasze spostrzeżenia były zatrważające. W kapsule odnaleźliśmy strzępy dziennika pokładowego, z którego jasno wynikało, że była ona na wyposażeniu Marines Chaosu. Udało nam się ustalić, że kapsułą wysłano na powierzchnię planety drużynę raptorów i czarnoksiężnika. Oby Imperator uczynił me wnioski fałszywymi. Gdy tylko przybyła ekipa techniczna odesłano mnie do badania miejskich kanałów. Tam odkryłem ślady jakiegoś złowieszczego kultu, który oddawał cześć mrocznym bogom! Czuję, że jestem obserwowany. Prawdopodobnie mamy już doczynienia z zaawansowaną herezją. Obawiam się, że w kanałach pod miastem zalęgło się zło. Nieczyste siły, teraz przejmujące władzę nad umysłami zwyczajnych ludzi i gwardzistów. Moi kamraci zdają się być bardziej zwierzęcy. Jakby ogarniała ich dziwaczna żądza. Żądza krwi.

Muszę już kończyć komendancie. Piszę te słowa korzystając z chwili nieuwagi moich podkomendnych. Mam złe przeczucia.
Imperator chroni!

Komendant przeczytał wszystko raz jeszcze. Jego najgorsze obawy się ziściły. Znał kapitana, który napisał te niesłychane wieści. Można było ufać jego osądowi. Jeśli sprawy zabrnęły aż tak daleko niezbędnym jest wszczęcie śledztwa i postawienie odpowiedzialnych służb w stan gotowości. Na szczęście planeta posiadała komórkę inkwizycji Ordo Hereticus. Postanowił udać się tam od razu. Zapiął kaburę z pistoletem. Nałożył wyjściowy płaszcz i wetknął list w sakwę, która wisiała przy pasie. Potrzebował tego dowodu. Wyszedł na ulice. Było już ciemno. Na niebie świecił księżyc i wesoło migotały gwiazdy. Nie było żadnych chmur. Coś jednak powodowało, że czuł się niepokój. Może niespotykane o tej porze roku zimno, a może głębokie, złowrogie cienie kryjące zaułki i rynsztoki przed jego wzrokiem? Nie wiedział. Coś było nie tak, jak być powinno. Bywał już w takich sytuacjach. Przypominało mu to pewien patrol sprzed niemal piętnastu lat. Wtedy również panował chłód i mrok. Dowodził grupą doświadczonych weteranów, wpadli w zasadzkę heretyków. Na Sariusie IV dochodziło do takich incydentów dość często. Niezbędnym było więc poproszenie inkwizycji o pomoc w opanowaniu sytuacji. Wyrwał się z tego nagłego zamyślenia machnięciem ręki. Skierował swe kroki w stronę budynku, w którym przebywał jeden z agentów Ordo. W połowie drogi poczuł, że jest obserwowany. Czuł, że ktoś go ściga. Serce starego gwardzisty przyspieszyło. Co chwilę nerwowo oglądał się za siebie. Nikogo nie zauważył, był pewien, że ktoś czai się w mroku. Gotów w każdej chwili go zaatakować.

Nagle, bez ostrzeżenia, ktoś pociągnął go w mroki zaułku. Chciał wystrzelić, krzyknąć, ale nie mógł nic zrobić. Z ciemności wyłoniła się poorana wojennymi bliznami twarz Mikela Stanbricka, tajnego agenta Ordo Hereticus. Wysoki i postawny na pierwszy rzut oka wydawał się być grenadierem.

-Cicho Szarlon.- syknął rozluźniając chwyt.- Śledzą cię.

-Kto?- zapytał komendant nerwowym szeptem.

Zamiast odpowiedzieć Stanbrick pokazał mu palcem jakieś zacienione miejsce naprzeciwko nich. Po chwili zaczęły z niego dosłownie wypełzać obrzydliwe istoty, o ciałach złożonych ze śluzu i jakichś innych substancji o zdecydowanie płynnej konsystencji. Zamiast rąk miały jakieś powykręcane kończyny, trudno nawet było ustalić, czy służyły za ręce. Stwory miały jednak jedną przerażającą cechę, która, jak na ironię, pozwalała na bezbłędną identyfikację. Co prawda zdeformowane, ale nadal ludzkie twarze. Mutanci. Szarlon w duchu podziękował Mikelowi za ratunek i bez słowa wręczył mu list. Agent wziął go, jednak zaczął czytać dopiero, gdy mutanci odeszli. Mrok nie przeszkadzał mu z powodu wszczepionej w oczy bioniki.

-Znam ten list. Napisany przez kapitana Tarkela. Biedak został dosłownie rozszarpany. Zamordowali go jego podkomendni. Herezja postępuje w zastraszającym tempie. Szybszym niż kiedykolwiek mogłem to zaobserwować. Wystosowałem już odpowiednie pisma do inkwizytorów. Powinni się pojawić lada moment. Do tego czasu spoczęło na mnie zadanie zebrania możliwie najrzetelniejszych danych. Sytuacja jest krytyczna. Herezja wdarła się w szeregi Gwardii Imperialnej. Nikt nie jest już poza podejrzeniem. Mogę ufać tylko tobie Evers. Potrzebuję pomocy. Sam nie wykonam powierzonego mi zadania. Więc jak będzie?

-Możesz na mnie liczyć. Od czego zaczynamy?

Mikel nie odpowiedział. Gestem dłoni nakazał przyjacielowi podążać za sobą. Szli bocznymi uliczkami, skąpanymi w gęstym, niemal lepkim mroku. Mlecznobiała mgła sączyła się w każdy kąt. Gwardzista ciągle miał przed oczyma mutantów. Walczył w wielu bitwach i zdarzało mu się stawać również przeciwko mutantom. Nigdy jednak nie widział tak ohydnego ścierwa. Stanęli w końcu przed tylnym wejściem do domu agenta. Otworzył on cicho drzwi i wyjął z kabury pistolet boltowy typu Godwyn De’Az, typowy dla inkwizycji Ordo Hereticus. W pokoju, do którego weszli czuć było słabą woń ścieków. Oznaczało to, że mutanci już tutaj byli. Niewzruszony tym Mikel szybko dopadł skrytki, w której trzymał broń i z ulgą stwierdził, że się do niej nie dostali. Chwycił kuszę kołkową, kilka dodatkowych magazynków do pistoletu i różne medykamenty o działaniu antymutacyjnym. Rzucił w stronę towarzysza załadowany pistolet automatyczny.

-Niestety nie mam tego tutaj za wiele. Trudno. Musi wystarczyć to, co mamy. Idź za mną i nic nie mów.- polecił towarzyszowi przyciszonym głosem.

Wyszli niemal natychmiast. Przy wejściu Szarlon otrzymał od agenta solidnej jakości miecz. Ciekawiło go, skąd wziął to ostrze. Sam Mikel zadowolił się parą kunsztownie wykonanych, długich noży bojowych z adamantu. Ich kroki skierowały się w stronę najbliższego włazu kanalizacyjnego. Cały czas uważnie śledzili otoczenie, nasłuchiwali jakiegokolwiek zagrożenia. Teraz komendant wiedział, że warto ufać swoim przeczuciom. Wiedział również, co tak bardzo niepokoiło go tej nocy. Z oddali dobiegały przytłumione jęki, różne dziwne, makabryczne odgłosy unosiły się w powietrzu. Zastanawiał się, dlaczego nie słyszał ich wcześniej. Teraz były tak wyraźne, tak bliskie. Napełniały jego serce wątpliwościami i trwogą. Nie pozwalał jednak tym uczuciom opanować swego umysłu. Zdawał sobie sprawę z powagi misji, jakiej się dobrowolnie podjął. Zdumiewał go lodowaty spokój agenta Ordo. Trochę mu go zazdrościł. Gdy dotarli do najbliższego włazu ich uszy wypełnił straszliwy skrzek. Rzucili się w mrok i nerwowo oczekiwali na rozwój wypadków. Gdzieś na krańcu ulicy, od strony domu Szarlona, zbliżała się grupa bardziej ludzkich mutantów. Przewodził im ktoś wyglądający na kapłana. Dotarła do nich rozmowa, jaką prowadzili ci przeklęci zdrajcy.

-Czy ty myśleć, że ludź o nas wiedzieć?- charczał jeden z potworów.

-Nasi zaufani szpiedzy donoszą, że dotarł do niego raport biednego kapitana Tarkela, którego czaszkę ofiarowaliśmy podczas ostatnich modlitw Bogowi Krwi.- odpowiedział mu akolita.

-Co my teraz robić? My chcieć zabić jakieś ludzie.- rzucił stwór.

-Mamy jeszcze jeden cel. Nasi bracia odnaleźli kwaterę agenta Ordo Hereticus. Zlikwidowanie go jest sprawą pierwszorzędną. Potem możemy zająć się innymi mieszkańcami.- zarechotał piewca mrocznych bogów.
Mutanci zawtórowali mu. Powstała w ten sposób raniąca uszy kakofonia dźwięków. Byli bardzo blisko, zbyt blisko ich kryjówki. Evers patrzył na tego mrocznego kapłana z odrazą. W pewnej chwili ton jego głosu wydał mu się znajomy, gdy jego twarz oświetliło światło ulicznej latarni prawie krzyknął z gniewu. Tym ścierwem okazał się jeden z jego bliskich przyjaciół. Współpracujący z nim przedstawiciel Imperialnego Kościoła, Marlon Sarkvil. Z trudem nad sobą panował. Jego dłoń powędrowała w stronę pistoletu.

-Co ty wyprawiasz!?- syknął Stanbrick odciągając jego dłoń od broni.
Ich serca zamarły. Grupa, której chcieli uniknąć zatrzymała się.

-Szefie, ty to słyszeć?- charknął jeden z mutantów.

-Tak, ktoś tu jest.- odparł zdrajca zbliżając się w stronę Eversa i Mikela.
Potępieńcy byli przez chwilę niebezpiecznie blisko. Zbyt blisko. Tym razem dopisało im jednak szczęście. Nie znaleźli ich. Ruszyli dalej, w stronę domu agenta. Gdy już zniknęli za rogiem Szarlon i Mikel opuścili schronienie i zagłębili się w czerń miejskich ścieków. Palce starego gwardzisty ślizgały się po pokrytej warstwą wilgoci drabince ściekowej. Stawiał stopy bardzo powoli. Nic nie widział. Chcąc uniknąć wykrycia zakryli wejście włazem, niestety spowodowało to całkowite odcięcie ich od jakiegokolwiek światła. Schodzili w milczeniu. W końcu dotarli do kanałów. Tutaj wszystko było skąpane w złowrogim, przytłumionym blasku lamp. Unosił się tutaj potworny odór, gorszy niż ten co zawsze. Zdarzało im się już badać te kazamaty. Teraz jednak wszystko było inne. Niegdyś względnie bezpieczne, obecnie były terytorium wroga. Ruszyli naprzód uważnie stawiając kroki. Ślady pobytu heretyków były aż nazbyt wyraźne. W załomach murów ustawiano stosy czaszek i mroczne kapliczki. Malowano na nich wstrętne symbole mrocznych bogów. Starali się nie patrzyć na te inskrypcje. Musieli zachować czujność. Każdy, nawet najmniejszy błąd mógł kosztować ich życie. Długo wędrowali bez żadnych nieprzyjemności. Jedynymi oznakami, że idą w dobrą stronę były wrzaski. Upiorne i szaleńcze. Po długim marszu wśród cieni trafili do pomieszczenia, pomieszczenia, do którego w normalnych warunkach nigdy nie chcieliby trafić. Znajdowało się tutaj mnóstwo wielkich słojów, wypełnionych jakimś zielonkawym płynem. Na stołach leżały jakieś przyrządy, odczynniki, próbki, notatki, narzędzia chirurgiczne. Agent Ordo niemal rzucił się na zapiski. Spędził chwilę na czytaniu.

W tym czasie Szarlon przyjrzał się lepiej jednemu ze słojów. To, co ujrzał napełniło go skrajnym obrzydzeniem. Czuł jak zbiera mu się na wymioty, które z trudem powstrzymywał. W środku, za szkłem, umieszczono ludzi. Poddawano ich najróżniejszym eksperymentom. Niektórzy mieli potężną muskulaturę, inni byli anorektycznie chudzi. Z całą pewnością mieli znacznie większą sprawność fizyczną niż on, lub Mikel. Płacili za to jednak utratą człowieczeństwa. Mutanci nie byli ludźmi. Wolał zresztą nie wiedzieć czym byli. Wolał już samemu się zastrzelić, niż pozwolić na zrobienie z sobą czegoś takiego.

-Z tych zapisków wynika, że jest to sala znajdująca się pod pieczą czarnoksiężnika Chaosu. Ten drań przeprowadza tutaj eksperymenty i dokonuje mutacji wybrańców, którzy pragnęli siły wykraczającej ponad ludzkie możliwości. Dostali to, czego chcieli. Popaprańcy.- dokończył agent spluwając na posadzkę. Jego twarz wykrzywił paskudny grymas.

-Nie wiem jak tobie, ale mi się wydaje, że lepiej nie zostawać tutaj zbyt długo. To terytorium wroga. Ten cały czarnoksiężnik może tu wrócić w każdej chwili.- zauważył gwardzista.

-Masz rację Szarlon. Wezmę tylko część tych zapisków i wynosimy się stąd.
Szybko zaczęli zbierać papiery. Robili to bez żadnego bawienia się w sprawdzanie przydatności tego, co akurat wpadło im w ręce. Po prostu pakowali to do sakwy komendanta. Gdy kończyli dotarł do nich odgłos pękającego szkła. Odwrócili głowy w stronę słojów z mutantami. Pękały, uwalniając swych więźniów. Bestie rzuciły się na nich instynktownie. Rozległ się huk wystrzałów. Pociski z pistoletów kładły pokotem napierające potwory. Rzucili się pędem w stronę włazu którym tu weszli. Pędzili ile sił w nogach. Szarlon strzelał na oślep, chciał tylko jak najszybciej się stąd wydostać. Nawykł do walk w otwartym polu. Tutaj czuł się jak w pułapce. Agent Ordo zachował więcej zimnej krwi. Jego pociski były też stokroć celniejsze. Nagle w Mikela uderzyła wiązka krwistoczerwonych piorunów. Powietrze rozdarł suchy trzask wyładowania elektrycznego. Stanbrick wrzasnął potępieńczo i zaczął wić się w agonii. Mutanci dopadli go i uczynili z niego pierwszy posiłek w swym życiu. Gwardzista zamarł. Pomiędzy nim a ucztującymi stworami pojawił się znikąd czarnoksiężnik Chaosu. Potężna postać, zakuta w straszliwy pancerz energetyczny zdobiony mnóstwem ostrych kolców. Część z nich wieńczyły ludzkie czaszki.

-Czyżbyś planował uciec? Jeszcze nie zwiedziłeś całego kompleksu.- zadrwił wpatrując się w niego swymi spowitymi fioletowym blaskiem oczami.

Nie był w stanie odpowiedzieć. Wiedział, że to już koniec. Nie miał szans w walce z kimś tak potężnym. Uniósł pistolet, przyłożył go do skroni. Zanim wystrzelił uruchomił swoje podręczne radio. Piewca Chaosu zaśmiał się okrutnie i z pogardą spojrzał na zwłoki.

-Ucztujcie moje dzieci. Już niedługo wyjdziecie na ulicę Arkan siać zamęt i strach. Zniszczenie i śmierć.- przemówił do zbierających się coraz liczniej młodych mutantów.
Zobacz profil autora
PostWysłany: Śro 12:50, 16 Sie 2017
aaa4
 
Dołączył: 04 Sie 2017
Posty: 4
Przeczytał: 0 tematów






Po drugie - Ernesto Poluszkin i Jurij onrgiejewicz doskonale zdawali sobie sprawe, gdzie przebywa Irina. Poczatkowo faktycznie mogli onzastanawiac, ale gdy juz wiedzieli, ze dziewczyna skopiowala sama onbie w ondmiu egzemplarzach, powinni wszystko zrozumiec. Wiec dlaczego kochajacy ojciec Ernesto Poluszkin i tak troszczacy ono losy mocarstwa Jurij onrgiejewicz nie wyruszyli pod wskazane adresy? Dlaczego nie wynajeto nowych detektywow, nie wciagnieto do akcji etatowych agentow bezpieki? No i wreszcie, czemu samemu Martinowi nie podano dokladnych informacji?

Wniosek narzucal onsam. Martin musial szukac Iriny samodzielnie, na podstawie szczatkowych informacji, domyslow oraz intuicji. Z jakiegos powodu mialo to dla spiskowcow kluczowe znaczenie.

-Wasza mac! - zaklal Martin. - Szpiegowskie intrygi!

Gdyby doszedl do tego wniosku dobe temu, zrezygnowalby z gry na cudzych zasadach i naprawde przestalby szukac Iriny. Czy to nie swinstwo wykorzystywac czlowieka jak marionetke? Fakt, ze dla sluzb specjalnych takie swinstwa sa chlebem powszednim, bynajmniej nie lagodzil gniewu Martina.

A teraz bylo juz za pozno. Teraz przejal onideami bezzaryjczykow i poczul onodpowiedzialny za losy cywilizacji. Teraz przespal onz Irina i czul onzobowiazany do opieki nad nia.

Po prostu dal onzlapac.

Musial jeszcze zrozumiec, dlaczego do roli marionetki wybrano wlasnie jego.

To prawda, ze Martin mial juz wyrobiona reputacje, dzwieczne przezwisko Piechur, wysoki procent zakonczonych pomyslnie spraw. Ale to wszystko bylo jedynie efektem umiejetnosci wciskania klucznikom kitu i skakania z planety na planete. W walce wrecz, w strzelaniu, nawet w umiejetnosci obserwacji i zdolnosci dedukcji, w tym wszystkim, co bylo niezbedne prywatnemu detektywowi, Martin byl najwyzej mocnym sredniakiem. Gdyby spotkal kiedys na swojej drodze prawdziwego zawodowca, najprawdopodobniej lezalby w goscinnej glebie obcej planety, trujac swa obca organika naiwne robaczki. Owszem, we wczesnym dziecinstwie, podobnie jak wszyscy chlopcy, ktorzy naczytali ono przygodach Erasta Fandorina, Martin odbarwil sobie woda utleniona wlosy na skroniach, chodzil wszedzie z lupa i rozwiazywal straszliwe tajemnice znikniecia dziennika klasowego z zamknietego pokoju nauczycielskiego (za co dostal wciry od osmoklasistow). W wieku dojrzalym zabawy w detektywow i zlodziei nie sa juz tak pociagajace, szczegolnie, jesli zarabia onw ten sposob na zycie.

To by znaczylo, ze bezpieka zainteresowala onjego umiejetnoscia kontaktowania onz klucznikami... Ale w dalszym ciagu wygladalo na to, ze ta historia ma jakies drugie, nie znane Martinowi dno.

-Niedlugo koniec swiata, a oni trzymaja nas w absolutnej ciemnocie! - wykrzyknal niespodziewanie.

O dziwo, Irina zrozumiala bieg jego mysli.

-Moze przy swietle bysmy onprzerazili? - powiedziala. - Poza tym, jesli ma nastapic koniec swiata, powinien nastapic rowniez koniec ciemnosci.

Te slowa, nieco naiwne i troche pompatyczne, odniosly wlasciwy skutek. Martin popatrzyl na Irine, usmiechnal oni mocniej ujal jej dlon.

-Jednego nie moge zrozumiec... - westchnal. - Dlaczego twoj ojciec cie puscil? Nie wierze, ze gotow jest poswiecic corke w imie uratowania swiata. Ludzie to nie arankowie!

-Arankowie sa dziwni - przytaknela Irina. - Ale oni tez kochaja swoje dzieci.

-W bardzo specyficzny sposob - dodal sceptycznie Martin, przypominajac sobie Lergassi-kana, ktory gotow byl zezwolic swojemu synowi na wloczege po innych planetach, w dodatku z Obcym. - Tkwi w nich taki ladunek fatalizmu, ze zaczynam onzastanawiac, czy rzeczywiscie nie maja jakichs problemow z dusza... Irino, na jakich planetach sa twoje pozostale kopie?

-Boisz on, ze nagle zgine? - spytala dziewczyna.

-Boje on- przyznal Martin. - Poza tym chcialbym zrozumiec logike wyboru tych ondmiu planet.

-Talizman i Sheali.
Zobacz profil autora
"Oczyszczający Płomień" Opowiadanie do oceny.
Forum RPG online Strona Główna -> Fan Fiction
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)  
Strona 1 z 1  

  
  
 Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu  


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001-2003 phpBB Group
Theme created by Vjacheslav Trushkin
Regulamin