Keth |
Mistrz Gry |
|
|
Dołączył: 30 Sie 2007 |
Posty: 4663 |
Przeczytał: 0 tematów
|
Skąd: Nibylandia Płeć: Mężczyzna |
|
|
|
|
|
|
- Rozstąpić się, rozstąpić! – zażądał czyjś władczy głos. Osadnicy rozeszli się karnie na boki, ktoś wpadł przypadkiem do kanał pchnięty niechcący przez innego gapia, wyłowiono go naprędce pośród cichych śmiechów. Przed młodymi myśliwymi stanęło pięciu wysokich, muskularnie zbudowanych mężczyzn o krótko ściętych włosach i twarzach pokrytych wytrawionymi zwierzęcym kwasem wzorkami. Wszyscy mieli na sobie skórzane spodnie, skrzyżowane na nagich torsach pasy uprzęży podtrzymujące zawieszone na plecach pochwy z maczetami oraz wykonane z blach ochraniacze na udach i ramionach. W rękach trzymali zrobione w całości z lekkiego metalu oszczepy, starannie wyważone i świetnie leżące w dłoni.
Przewodził im Anton Bartyla, jeden z Rady Dziesięciu, dowódca Pierwszej Kohorty i faktyczny władca wszystkich mieszkańców osady. Mierzący blisko dwa metry mężczyzna miał twarde, choć przystojne rysy twarzy, ciemne włosy i przenikliwe zielone oczy, które w opinii wielu kobiet potrafiły hipnotyzować. Kwasowy tatuaż na jego obliczu miał postać półksiężyców na policzkach oraz krótkich linii na czole, symbolizujących kolejne lata przywództwa nad wyborową Pierwszą Kohortą.
Bartyli towarzyszyli trzej członkowie jego jednostki, znani chłopcom z widzenia, ale nieznajomi z imienia; milczący, roztaczający wokół siebie niepokojącą aurę profesjonalni żołnierze. Piąty wojownik, krępy mężczyzna o rudawych włosach, uśmiechnął się kącikami ust na widok spoconego pod ciężarem zdobyczy Bestii. Był nim Janusz Grzesiak, dowódca Trzeciej Kohorty. Ojciec Kilijana.
- Udane łowy? – głos Antona był czysty i dźwięczny, nie bez powodu wszyscy milkli, kiedy przemawiał w gronie współplemieńców. W jego tonie pobrzmiewała nutka sympatii, ale młodzieńcy wiedzieli doskonale, że nie powinni dać się jej zwieść. Bartyla słynął z surowości i gwałtownego trudnego charakteru, a ludzie mający pecha paść ofiarą jego gniewu budzili powszechne współczucie.
- Udane, chociaż nas trochę poharatał – pierwszy odezwał się Vladimir, tonem skromnym, ale sugerującym, że stoczony z gadem bój należał do wyjątkowo zaciekłych. Anton zatrzymał na nim spojrzenie zielonych oczu i młodzikowi przebiegł po plecach zimny dreszcz niepokoju.
- Ale to on padł, nie wy – skomentował chłodnym, pozbawionym współczucia tonem Bartyla – To łup, którym można się pochwalić. Upieczemy go dziś wieczór na biesiadę, więc osobiście skosztuję mięsa. Jeśli będzie nie dość dobre, skoczycie do buszu po drugiego, jeszcze dzisiaj. Jeśli okaże się smaczny, wstąpicie już dzisiaj w szeregi Pierwszej Kohorty.
- Nieopodal wioski zauważyliśmy drzewo, którego wcześniej nie było i wtedy zobaczyliśmy jaszczura, takiego jak ten, tylko większego – Vladimir poklepał uwieszonego do pręta gada po łuskowatej szyi - Gdy na nas zaszarżował, drzewo nagle jakby ożyło i zabiło jaszczura.
Bartyla spojrzał na niego ponownie, potem odwrócił głowę krzyżując wzrok ze swoimi towarzyszami.
- Vladimir dobrze opisał sytuację - dodał spokojnym głosem Radek - Jaszczur, na oko jakieś dwa razy większy niż ten tutaj, został porwany w powietrze jak gdyby ważył tyle, co ziarnko piasku. Gałęzie drzewa przetrąciły mu kark jakby był suchą gałązką – młody myśliwy urwał znacząco, po czym dodał - Było to jakieś piętnaście minut wolnym marszem od tej starej drogi biegnącej niedaleko osady.
Jeden z wojowników, krótkowłosy blondyn o przecinającej prawy policzek szramie i krzaczastych brwiach, oparł się na swym oszczepie i parsknął pełnym niedowierzania śmiechem.
- Ot i gadka z oseskami. Zażartuj przy takim, że go weźmiesz do Kohorty, a ten od razu opowie z palca wyssaną historię, żeby człowieka przekonać o swej wartości. To co, Anton, świetni z nich łowcy, dajemy szczeniakom patenty dziesiętników? Zaraz który pewnikiem nam powie, że zabił jaszczura prawym sierpowym albo wynalazł nową metodę myśliwską i zeskoczył zwierzakowi na łeb z drzewa.
- Moi druhowie mówią prawdę – Bestia pochylił głowę w geście szacunku wobec rozmówców – Mój ojciec wie, że nigdy nie kłamię ani nie poświadczam niczyjej nieprawdy, czemu miałbym to robić teraz? W kotlince nad rzeką pojawiło się drzewo o korzeniach na powierzchni ziemi, potrafiące się poruszać i łapać zdobycz za pomocą gałęzi. Żywi się mięsem, na własne oczy widziałem jak zabiło dorosłego gada. Potrafi udawać zwykłe drzewo, do samego końca nas zwiodło swym wyglądem. Rozmiarami przewyższa Dom Zgromadzeń i obawiam się, że gdyby zechciało, mogłoby przełamać ogrodzenie.
Anton rozważał w myślach usłyszane słowa. Nikt z członków eskorty nie ośmielił się mu przerwać zadumy, tym większym więc zaskoczeniem okazał się nagle głos Radka. Łowca nie spoglądał wcale na Bartylę, wzrok wpił w twarz wojownika ze szramą na policzku, który chwilę wcześniej zakpił z myśliwych.
- Może i racja, że jesteśmy jeszcze młodzi i niewiele rzeczy widzieliśmy – wycedził urażonym tonem młodzik - ale jakoś nie przypominam sobie, żebyś ty często opuszczał osadę. Nic więc dziwnego, że nie dajesz wiary tylu rzeczom. No chyba, że na dnie kufla masz wypisane wszystkie informacje o świecie? Także bądź łaskaw nie otwierać gęby w sprawach, o których nie masz pojęcia.
Wojownicy zdumieli się tak dalece, że jeden z nich otworzył mimowolnie usta. Vladimir uśmiechnął się na ten widok ledwie zauważalnie, samymi kącikami ust, zadowolony z ostrych w brzmieniu słów przyjaciela. Krisu dla odmiany pobladł, z miejsca zdając sobie sprawę, w jakie kłopoty buńczuczna natura Radka mogła zaraz wpędzić całą grupę. Postąpiwszy krok do przodu uderzył Radka zaciśniętą pięścią w plecy chcąc go uciszyć, ale raz wypowiedzianych słów nie można już było cofnąć.
Naznaczony blizną blondyn poczerwieniał tak silnie, że różowa dotąd szrama na jego twarzy przybrała znienacka siną barwę. Mężczyzna zacisnął dłonie na oszczepie, podniósł broń wyżej posapując wściekle.
Bartyla wydał z siebie pomruk, który – chociaż cichy – osadził rozgniewanego wojownika w miejscu.
- Wiesz, do kogo mówisz, młokosie? – zapytał wódz pochylając się nad Radkiem – Zapewne wiesz, ale i tak odświeżę ci pamięć. To Andrzej Puszcz, brat Damiana Puszcza. Zabójca rzecznego smoka, pierwszorzędny łowca, zastępca dowódcy Drugiej Kohorty. To on zatrzymał dwa lata temu kanibali na granicy naszej ziemi, to on wytropił enklawę dzikich w dole rzeki. Mógłby ci za tę bezczelność skręcić kark, tu i tutaj, a ja nawet bym palcem nie kiwnął w twej obronie, gdyby nie wasz dzisiejszy łup. Macie zadatki na członków Kohort, wszyscy czterej, ale zadatki to dopiero początek bolesnej drogi.
Im dłużej Bartyla przemawiał, tym bardziej ton jego głosu się zniżał, tnąc uszy łowców niczym lodowate ostrze.
- Nie odwaga przesądza o przydatności wojownika klanu i nie brawura, lecz karność, posłuszeństwo i pokora. Zwłaszcza to ostatnie, chłystku. Wielu już takich poznałem, którym trzeba było krnąbrne karki do ziemi przygiąć, ale wyszli na ludzi. Chłosta, Andrzeju? Piętnaście rzemieni na goły zadek, tutaj, na oczach wszystkich? Nic tak nie uczy pokory jak lanie po tyłku w obecności dziewcząt.
- Surowa kara – chrząknął cicho, ale stanowczo Grzesiak – Okażmy trochę wyrozumiałości, nie zawstydzajmy go aż tak bardzo. Zobacz jak chłopak wygląda, zwłaszcza jego głowa. Widać, że się mocno w nią uderzył, plecie od rzeczy. W latrynach znowu zatkały się rury, trzeba tam wleźć i przeczyścić kanał. Jak się uwinie z robotą, zdąży jeszcze wziąść kąpiel przed biesiadą. I zajrzeć do medyka.
Bartyla zastanowił się na moment, na jego ustach błąkał się zagadkowy uśmieszek.
- Racja, Januszu – skinął w końcu głową – Czyszczenie latryny na początek, potraktujemy go miłosiernie. A ciebie coś wyraźnie wcześniej rozbawiło – wódz spojrzał znienacka na Vladimira i młodzikowi znów przebiegły po plecach zimne ciarki – Przypadły ci do gustu harde słowa druha? Bądź zatem druhem do końcu, w towarzystwie znacznie lżej się brnie przez gówno. Odetkacie latryny razem, a przy okazji będziecie mogli przemyśleć swój stosunek do tych, którym do pięt nie dorastacie.
- Ty pędem do uzdrowiciela – Bartyla strzelił palcami na Bestię – Niech ci obejrzy nogę, widać jak mocno kulejesz. Ojciec pójdzie z tobą, żebyś przypadkiem po drodze nie zemdlał. Odpocznij, bo dziś wieczór spotkamy się w Domu Zgromadzeń.
- I tak pozostał nam ostatni z czterech – Krisu opuścił wzrok ku torsowi Bartyli, bo przy dłuższym wpatrywaniu się w przenikliwe oczy wodza czuł irytującą nerwowość – Wyglądasz na roztropnego, chłopcze, widać to było po tym kuksańcu dla twego mało rozgarniętego przyjaciela. Janusz zapewne poręczy za słowa syna, więc muszę przyjąć wasze wieści o mięsożernym drzewie za prawdziwe.
Bartyla podniósł wzrok ku niego, spojrzał na słoneczną tarczę.
- Do zmierzchu kilka godzin, obejrzymy to liściaste cudo jeszcze dzisiaj, zdążymy. Andrzeju, zwołaj dziesiątkę ze swojej Kohorty, pójdą z nami. Ty też, młody – wódz mrugnął porozumiewawczo w stronę Krisu – Pokażesz nam to dziwo, a jeśli wyjdzie na jaw, żeście jednak nakłamali, przywiążemy cię nad rzeczką do palika na noc, jak do rana przeżyjesz, będzie ci wybaczone.
Stojący wokół Bartyli wojownicy roześmiali się z posępnym rozbawieniem, jedynie ojciec Kilijana zachował milczenie.
- Ruszamy za pół godziny, bądź gotów. Idź coś zjeść i wykąp się, bo wyglądasz żałośnie – przykazał młodemu łowcy Anton – I niech ktoś zabierze im tego jaszczura, do spiżarni z gadem.
Kilku mężczyzn w słomianych kapeluszach rolników doskoczyło bez słowa do młodzieńców, odebrało im pręt ze zdobyczą. Bartyla odwrócił się i odszedł drogą w kierunku wzgórza, wojownicy udali się w ślad za nim.
Rolnicy rozeszli się pośród cichych śmiechów na swe poletka, łapiąc za motyki i wracając do pracy, czterech wyznaczonych do odniesienia upolowanego jaszczura pomaszerowało równym krokiem w stronę wioskowej spiżarni. Wartownicy wspięli się z wolna na pomost ponad bramą, pozornie rozluźnieni, ale jakby baczniej obserwujący linię pobliskiego lasu.
Gdy tylko wszyscy oddalili się dostatecznie daleko, Bestia przystąpił do pełnego irytacji ataku.
- No to żeście się doigrali – warknął pełnym wyrzutu głosem na Radka i Vladimira – Mam nadzieję, że Anton wam odpuści, kiedy na własne oczy zobaczy to drzewo. Znowu nas pakujesz w kłopoty, Radek, nie mógłbyś się czasami ugryźć w język – Kilijan ściszył głos, zaczął mówić szeptem – Bartyla jest porywczy i ma twardą rękę, ale przewodzi Radzie Dziesięciu. Dobrze, że tylko taka kara was spotyka. Gdybym to ja dostał lanie przy dziewczynach – Bestia zaryzykował spojrzenie ku grupce ładnych nastolatek uwijających się w polu kukurydzy – chyba tylko nocą wychodziłbym z domu.
Chłopak chciał dodać coś jeszcze, ale przerwał mu przenikliwy gwizd. Obejrzawszy się przez ramię Kilijan ujrzał swego ojca, odstającego od grupy wojowników i machającego z ponagleniem ręką w stronę syna. Cmoknąwszy raz jeszcze z dezaprobatą łowca potruchtał w kierunku swego rodzica.
Krisu ruszył w swoją stronę, pozostawiając za plecami naradzających się konspiracyjnym szeptem Radka i Vladimira. Nie usłyszał co prawda, nad czym tak debatowali, poklepując się w dodatku po ramionach, ale już miał przeczucie, że nic dobrego z tego nie wyniknie.
Radek zebrał w ustach flegmę, a potem splunął z nieskrywaną złością do najbliższego otworu latryny. Vladimir nic nie odrzekł, podrapał się jedynie po głowie frasobliwym gestem. Z wychodków bił paskudny odór, a zawiązane na ustach i nosach łowców pasy wilgotnego materiału w najmniejszym stopniu go nie łagodziły.
System odprowadzania nieczystości w osadzie opierał się na starej kanalizacji z wczesnych lat istnienia enklawy. Budyneczki tworzące ciąg publicznych szaletów podniszczały z biegiem czasu, ale wydrążone pod nimi kanały wciąż spełniały swą rolę odprowadzając ścieki do rzeki poniżej wszystkich wioskowych ujęć wody pitnej. Czasami jednak ciasne zmurszałe tunele ulegały zatkaniu i zadanie ich oczyszczenia spadało wtedy na tych, którzy mieli pecha narazić się w międzyczasie władzom osady. Była to praca ciężka i niewdzięczna, bardzo wyczerpująca dla każdej osoby o wrażliwym zmyśle powonienia, a przy tym stanowiąca pretekst do niewybrednych żartów pod adresem „skazańców”.
Rozebrani do krótkich spodenek mężczyźni stali nad najbliższym wejściem do kanału, nie potrafiąc się jakoś przemóc, by wejść do środka.
- Za bardzo cuchnie, delikatne noski? – zapytał czyjś pełen złośliwej satysfakcji głos. Obejrzeli się równocześnie. Na podeście przed budynkiem stał Andrzej Puszcz. Wojownik rzucił pod nogi myśliwych dwie małe metalowe łopatki.
- Normalnie kible odtyka się dużymi szuflami, ale one są bardzo nieporęczne tam na dole, haczą cały czas sztylami o ściany – w głosie Puszcza pobrzmiewało szydercze rozbawienie – Tymi łopatkami będzie wam łatwiej, zwłaszcza przy wydrapywaniu wszystkich kątów. Bierzcie się do roboty, zanim zrobi się ciemno, inaczej będziecie szuflować gówno całą noc. I nie pogniewam się, jeśli któryś z was zechce popyskować. Uwielbiam pyskaczy. Jedna głupia uwaga, a nie wyjdziecie z tego kibla do końca tygodnia. Dalej, włazić do środka, a żwawo!
Obaj nieszczęśnicy łudzili się jeszcze przez chwilę nadzieją, że ich prześladowca zaraz sobie pójdzie, ale stało się inaczej: Puszcz usiadł na podeście na skrzyżowanych nogach i zdjął z pasa przytroczoną do niego metalową manierkę – Ryżowa wódka, skarbnica wszelakiej wiedzy o świecie. Popilnuję was, a przy okazji zobaczę, co znajdę na dnie tej flaszeczki, przemądrzałe smarkacze. |
|