RPG online

Gry fabularne online

Forum RPG online Strona Główna -> Nekropolia -> Intruz
Napisz nowy temat  Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat 
Intruz
PostWysłany: Pią 18:10, 31 Sie 2007
Keth
Mistrz Gry
 
Dołączył: 30 Sie 2007
Posty: 4663
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Nibylandia
Płeć: Mężczyzna





Osada dzieliła się na dwie części. Pierwszą, położoną na szczycie niewielkiego płaskiego wzniesienia, tworzył masywny gmach Domu Zgromadzeń, centralny magazyn żywności, arsenał oraz budynki stanowiące siedziby najbardziej wpływowych rodów osady. Wokół wzniesienia biegła palisada z grubych pni drzew, starannie okorowanych i pomalowanych wapnem. Dwie osadzone po przeciwnych stronach ogrodzenia żelazne bramy pozostawały na codzień otwarte, ale w razie konieczności można je było szybko zamknąć za pomocą potężnych kołowrotów. Biegnący wzdłuż palisady pomost, wystrzeliwujący ponad dachy zewnętrznej części osady, był okazyjnie patrolowany przez wojowników z Pierwszej i Drugiej Kohorty, zazwyczaj jedynie podczas dni świątecznych albo spotkań Rady Dziesięciu. Do wewnętrznego kręgu mógł wejść w zasadzie każdy dorosły mieszkaniec osady, ale musiał się liczyć z tym, że szybko ktoś zwróci na niego uwagę i zażąda wyjaśnień co do celu obecności w tym miejscu.

Żaden z członków grupy myśliwskiej nie postawił dotąd nogi w obrębie wewnętrznej strefy, bo dzieci – a do chwili udanej inicjacji nawet nastolatkowie pokroju świeżo upieczonych łowców byli zaliczani w poczet dzieci – nie miały tam prawa wstępu pod groźbą solidnego lania, karceru, a nawet tygodni prac przymusowych w szaletach.

Zewnętrzną część osady wzniesiono u podstawy wzniesienia, na szerokiej odkrytej przestrzeni, którą przecinało koryto szerokiej na kilkanaście metrów rzeki. Oprócz drewnianych chat mieszkalnych i magazynów wszelakiego rodzaju można tam było znaleźć kuźnię, warsztaty stolarskie, garbarnię i szwalnię oraz budki rzemieślników pośledniejszych profesji. Ponad te ciasne budyneczki wyrastał kanciasty kształt Elektrowni, zbudowany z pomarańczowych cegieł i rozbrzmiewający pomrukiem ukrytych wewnątrz turbin. Umieszczona w nim maszyneria działała dzięki kołom młyńskim zanurzonym w nurcie rzeki, obracającym się dzień i noc bez ustanku. Tylko garstka wtajemniczonych, zrzeszonych w elitarnym Cechu, potrafiła utrzymać te skorodowane, rzężące resztką sił urządzenia w ciągłym ruchu, reperując je bezustannie, sztukując padające podzespoły z rozmaitego złomu, pozyskiwanego najczęściej w trakcie silnie ochranianych wypraw na dzikie bezdroża. Mało kto kręcił się przy tej pulsującej elektryczną mocą budowli, bo każdy nieostrożny ruch mógł tam człowiekowi przynieść śmierć lub ciężkie poparzenia.

Osobom nie związanym z Cechem wystarczała świadomość tego, że Elektrownia wytwarzała prąd: niewidoczną energię odpowiadającą za oświetlenie osady. Podobno w pierwszych latach istnienia klanu w niemal wszystkich budynkach osady działały elektryczne lampy, ale osadnicy szybko stanęli przed problemem, którego najtęższe głowy nie potrafiły rozwiązać: zaczęło mianowicie brakować żarówek. Nie potrafiąc opracować technologii ich chałupniczej produkcji ówczesna Rada Dziesięciu wprowadziła restrykcyjne normy reglamentacji i w chwili obecnej sprawne oświetlenie elektryczne posiadały jedynie wieżyczki strażnicze na zewnętrznej palisadzie osady oraz Dom Zgromadzeń.

Na polach w tyle za Elektrownią, po drugiej stronie rzeki, dostrzec można było pośród łanów kukurydzy i przeszklonych warzywniaków drewniane wiatraki, wysokie na kilkanaście metrów. Te konstrukcje odpowiadały dla odmiany za poprawne funkcjonowanie systemu melioracyjnego, który przecinał płytkimi kanałami poletka. Chociaż susza z każdym tygodniem stwała się uciążliwsza, podłączone do wiatraków systemy drewnianych łopatek nabierały wody z wciąż głębokiej rzeki przelewając ją w starannie zaprojektowanych przez Cech litrażach do kanałów melioracyjnych.

Drugie ogrodzenie osady, tworzące zewnętrzny krąg umocnień, zbudowano z drewnianych pali zwieńczonych zwojami drutu kolczastego i wbitymi w belki kawałkami pokruszonego szkła. Ten częstokół pilnowany był znacznie staranniej niż palisada obiegająca Dom Zgromadzeń, dzień i noc krążyli po nich wyznaczeni do sześciogodzinnych wart dorośli członkowie klanu. W wiklinowych koszach rozstawionych co kilkanaście metrów tkwiły pęki przygotowanych do użytku oszczepów, na wypadek, gdyby ktoś poważył się zaatakować liczącą prawie tysiąc mieszkańców osadę. Za życia młodych łowców nigdy jeszcze do czegoś takiego nie doszło, ale Rada Dziesięciu bardzo poważnie podchodziła do kwestii bezpieczeństwa i warty na palisadzie stały się normalnym elementem życia codziennego osadników.

Kiedy czwórka dźwigających jaszczura myśliwych wyszła spomiędzy kolczastych krzewów opodal głównej bramy ogrodzenia, w powietrzu rozległ się donośny jęk alarmowej syreny. To jeden ze stojących nad bramą strażników – a zielona chorągiewka na palisadzie oznaczała, że wartę pełnili członkowie Piątej Kohorty – dostrzegł młodzieńców i kręcąc wielką korbą zardzewiałego urządzenia obwieścił ich powrót.

Grube metalowe łańcuchy zazgrzytały jękliwie, kiedy pilnujący bramy wojownicy zeskoczyli z pomostu i naparli na wielkie drewniane kołowroty poruszające żelaznymi wrotami. Dźwięk syreny szybko zwrócił uwagę pracujących na poletkach rolników, ludzie zaczęli odkładać narzędzia i gromadzić się na wałach odgradzających kanały melioracyjne od przecinającej osadę drogi.

Młodzi łowcy weszli w cień rzucany przez bramę, znaleźli się po drugiej jej stronie. Wszyscy równocześnie wyprostowali plecy, pomimo zmęczenia starając się sprawiać wrażenie odprężonych i pełnych pewności siebie. Czuli na sobie spojrzenia zebranych po obu stronach drogi współplemieńców, widok szepczących między sobą i wskazujących martwego jaszczura ziomków mącił im w głowach uczuciem, którego dotąd nie mieli sposobności zbyt często zaznać: ogromnej dumy i radości z tego, że komuś zaimponowali.

- Piękny gad – skomentował Tomasz Plewiak, jeden z wartowników, pulchny mężczyzna o okrągłej twarzy i wiecznie błąkającym się po niej uśmiechu, który mieszkał z jeszcze pulchniejszą żoną Barbarą opodal domu Kilijana. Wojownik pchnął kołowrót w drugą stronę i wrota zaczęły opadać ku ziemi zamykając bramę – Twój ojciec będzie zadowolony. Inne grupy łowcze już wróciły, ale nikt nie złapał niczego większego od misiurów.

- Ale nieźle was poharatał – cmoknął Artur Geppert, szczupły trzydziestolatek o cierpkim usposobieniu, który lubił obnosić się z miną wszystkowiedzącego i słynął z sarkazmu. Geppert nie miał zbyt wielu przyjaciół, ale ponieważ mieszkał opodal Plewiaka i obaj przynależeli do tej samej Kohorty, traktował Tomasza z dużo mniejszym dystansem niż pozostałych ziomków, ten zaś ze stoickim spokojem znosił ironiczne zachowanie sąsiada.

Młodzieńcy wiedzieli, że jakakolwiek reakcja na drwiące słowa Gepperta zaowocuje dalszymi docinkami z jego strony, unieśli więc tylko głowy i pomaszerowali w głąb osady. Krisu nie omieszkał wykorzystać okazji do znaczącego mrugnięcia w kierunku grupki młodych dziewczyn, pracujących przy obrywaniu kolb kukurydzy. Panujący dzień w dzień skwar wręcz zmuszał udające się na poletka kobiety do ograniczania swych ubiorów, dlatego opalone na piękny brąz dziewczęta miały na sobie jedynie skąpe staniki i spódniczki sięgające do połowy ud. Krisu szybko wyłapał wzrokiem trzy nastoletnie siostry Koler, przyciągające swymi kształtami uwagę większości mężczyzn w osadzie, czasami ku zgorszeniu wielu również tych już żonatych.

Otrzymawszy w zamian za mrugnięcie wielce obiecujące uśmiechy trzech ślicznych blondynek Krisu oderwał od nich spojrzenie. Młodzian był całkowicie pewien, że ubijając gada zyskał nominację do grona wojowników, a to otwierało dla niego znienacka szerokie pole do popisu w sferach damsko-męskich. Panujące w osadzie obyczaje moralne nie należały do specjalnie restrykcyjnych, ale przestrzegano ściśle jednej zasady: żaden chłopiec nie posiadający pełnoprawnego statusu nie mógł założyć rodziny. Dziewczęta mogły utrzymywać bliższe kontakty wyłącznie z dorosłymi mężczyznami, a ten tytuł uzyskiwało się tylko na dwa sposoby: albo poprzez udaną inicjację łowcy albo dzięki rekomendacji Rady Dziesięciu – przy czym rekomendację taką zdobyć mogli wyłącznie ci mężczyźni, którzy pomimo ewidentnego upośledzenia nie byli zdolni polować, a stanowili sporą wartość dla osady, jak chociażby dzięki wiedzy zdobytej podczas praktyk w Cechu. Zajście w ciążę z niepełnoprawnym członkiem klanu oznaczało dla kobiety poważne konsekwencje w postaci ostracyzmu i ograniczenia praw zarówno jej jak i dziecka, dla przyszłego ojca zaś kary bywały jeszcze cięższe: czasami wiążące się wręcz z przymusowym wygnaniem na jakiś okres czasu poza osadę – wygnaniem, z którego nikt jeszcze nie powrócił.

Lecz promocja na wojownika oznaczała zupełnie nowy rozdział w życiu młodych mężczyzn i Krisu nie zamierzał się powstrzymywać przed skorzystaniem z wielu obiecujących możliwości znajdujących się teraz zaledwie na wyciągnięcie ręki. Dzień inicjacji łowców zwykł kończyć się uroczystą biesiadą w Domu Zgromadzeń, a obfitość jadła i alkoholowych trunków kusiła tam równie mocno jak wdzięki chętnych do zawarcia bliższej znajomości dziewcząt.

Bestia poświęcił dziewczynom krótkie spojrzenie, starając się podnieść na palcach i dostrzec gdzieś w tłumku gapiów postacie ojca i matki. Młodzik miał nadzieję, że jego wygląd – zwłaszcza zaś zaschnięta krew na twarzy i obwiązana pasami łydka – przysporzą uznania w oczach surowego rodzica. Na spotkanie nie przyszło mu długo czekać.
Zobacz profil autora
PostWysłany: Pią 18:14, 31 Sie 2007
Keth
Mistrz Gry
 
Dołączył: 30 Sie 2007
Posty: 4663
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Nibylandia
Płeć: Mężczyzna





- Rozstąpić się, rozstąpić! – zażądał czyjś władczy głos. Osadnicy rozeszli się karnie na boki, ktoś wpadł przypadkiem do kanał pchnięty niechcący przez innego gapia, wyłowiono go naprędce pośród cichych śmiechów. Przed młodymi myśliwymi stanęło pięciu wysokich, muskularnie zbudowanych mężczyzn o krótko ściętych włosach i twarzach pokrytych wytrawionymi zwierzęcym kwasem wzorkami. Wszyscy mieli na sobie skórzane spodnie, skrzyżowane na nagich torsach pasy uprzęży podtrzymujące zawieszone na plecach pochwy z maczetami oraz wykonane z blach ochraniacze na udach i ramionach. W rękach trzymali zrobione w całości z lekkiego metalu oszczepy, starannie wyważone i świetnie leżące w dłoni.

Przewodził im Anton Bartyla, jeden z Rady Dziesięciu, dowódca Pierwszej Kohorty i faktyczny władca wszystkich mieszkańców osady. Mierzący blisko dwa metry mężczyzna miał twarde, choć przystojne rysy twarzy, ciemne włosy i przenikliwe zielone oczy, które w opinii wielu kobiet potrafiły hipnotyzować. Kwasowy tatuaż na jego obliczu miał postać półksiężyców na policzkach oraz krótkich linii na czole, symbolizujących kolejne lata przywództwa nad wyborową Pierwszą Kohortą.

Bartyli towarzyszyli trzej członkowie jego jednostki, znani chłopcom z widzenia, ale nieznajomi z imienia; milczący, roztaczający wokół siebie niepokojącą aurę profesjonalni żołnierze. Piąty wojownik, krępy mężczyzna o rudawych włosach, uśmiechnął się kącikami ust na widok spoconego pod ciężarem zdobyczy Bestii. Był nim Janusz Grzesiak, dowódca Trzeciej Kohorty. Ojciec Kilijana.

- Udane łowy? – głos Antona był czysty i dźwięczny, nie bez powodu wszyscy milkli, kiedy przemawiał w gronie współplemieńców. W jego tonie pobrzmiewała nutka sympatii, ale młodzieńcy wiedzieli doskonale, że nie powinni dać się jej zwieść. Bartyla słynął z surowości i gwałtownego trudnego charakteru, a ludzie mający pecha paść ofiarą jego gniewu budzili powszechne współczucie.

- Udane, chociaż nas trochę poharatał – pierwszy odezwał się Vladimir, tonem skromnym, ale sugerującym, że stoczony z gadem bój należał do wyjątkowo zaciekłych. Anton zatrzymał na nim spojrzenie zielonych oczu i młodzikowi przebiegł po plecach zimny dreszcz niepokoju.

- Ale to on padł, nie wy – skomentował chłodnym, pozbawionym współczucia tonem Bartyla – To łup, którym można się pochwalić. Upieczemy go dziś wieczór na biesiadę, więc osobiście skosztuję mięsa. Jeśli będzie nie dość dobre, skoczycie do buszu po drugiego, jeszcze dzisiaj. Jeśli okaże się smaczny, wstąpicie już dzisiaj w szeregi Pierwszej Kohorty.

- Nieopodal wioski zauważyliśmy drzewo, którego wcześniej nie było i wtedy zobaczyliśmy jaszczura, takiego jak ten, tylko większego – Vladimir poklepał uwieszonego do pręta gada po łuskowatej szyi - Gdy na nas zaszarżował, drzewo nagle jakby ożyło i zabiło jaszczura.

Bartyla spojrzał na niego ponownie, potem odwrócił głowę krzyżując wzrok ze swoimi towarzyszami.

- Vladimir dobrze opisał sytuację - dodał spokojnym głosem Radek - Jaszczur, na oko jakieś dwa razy większy niż ten tutaj, został porwany w powietrze jak gdyby ważył tyle, co ziarnko piasku. Gałęzie drzewa przetrąciły mu kark jakby był suchą gałązką – młody myśliwy urwał znacząco, po czym dodał - Było to jakieś piętnaście minut wolnym marszem od tej starej drogi biegnącej niedaleko osady.

Jeden z wojowników, krótkowłosy blondyn o przecinającej prawy policzek szramie i krzaczastych brwiach, oparł się na swym oszczepie i parsknął pełnym niedowierzania śmiechem.

- Ot i gadka z oseskami. Zażartuj przy takim, że go weźmiesz do Kohorty, a ten od razu opowie z palca wyssaną historię, żeby człowieka przekonać o swej wartości. To co, Anton, świetni z nich łowcy, dajemy szczeniakom patenty dziesiętników? Zaraz który pewnikiem nam powie, że zabił jaszczura prawym sierpowym albo wynalazł nową metodę myśliwską i zeskoczył zwierzakowi na łeb z drzewa.

- Moi druhowie mówią prawdę – Bestia pochylił głowę w geście szacunku wobec rozmówców – Mój ojciec wie, że nigdy nie kłamię ani nie poświadczam niczyjej nieprawdy, czemu miałbym to robić teraz? W kotlince nad rzeką pojawiło się drzewo o korzeniach na powierzchni ziemi, potrafiące się poruszać i łapać zdobycz za pomocą gałęzi. Żywi się mięsem, na własne oczy widziałem jak zabiło dorosłego gada. Potrafi udawać zwykłe drzewo, do samego końca nas zwiodło swym wyglądem. Rozmiarami przewyższa Dom Zgromadzeń i obawiam się, że gdyby zechciało, mogłoby przełamać ogrodzenie.

Anton rozważał w myślach usłyszane słowa. Nikt z członków eskorty nie ośmielił się mu przerwać zadumy, tym większym więc zaskoczeniem okazał się nagle głos Radka. Łowca nie spoglądał wcale na Bartylę, wzrok wpił w twarz wojownika ze szramą na policzku, który chwilę wcześniej zakpił z myśliwych.

- Może i racja, że jesteśmy jeszcze młodzi i niewiele rzeczy widzieliśmy – wycedził urażonym tonem młodzik - ale jakoś nie przypominam sobie, żebyś ty często opuszczał osadę. Nic więc dziwnego, że nie dajesz wiary tylu rzeczom. No chyba, że na dnie kufla masz wypisane wszystkie informacje o świecie? Także bądź łaskaw nie otwierać gęby w sprawach, o których nie masz pojęcia.

Wojownicy zdumieli się tak dalece, że jeden z nich otworzył mimowolnie usta. Vladimir uśmiechnął się na ten widok ledwie zauważalnie, samymi kącikami ust, zadowolony z ostrych w brzmieniu słów przyjaciela. Krisu dla odmiany pobladł, z miejsca zdając sobie sprawę, w jakie kłopoty buńczuczna natura Radka mogła zaraz wpędzić całą grupę. Postąpiwszy krok do przodu uderzył Radka zaciśniętą pięścią w plecy chcąc go uciszyć, ale raz wypowiedzianych słów nie można już było cofnąć.

Naznaczony blizną blondyn poczerwieniał tak silnie, że różowa dotąd szrama na jego twarzy przybrała znienacka siną barwę. Mężczyzna zacisnął dłonie na oszczepie, podniósł broń wyżej posapując wściekle.

Bartyla wydał z siebie pomruk, który – chociaż cichy – osadził rozgniewanego wojownika w miejscu.

- Wiesz, do kogo mówisz, młokosie? – zapytał wódz pochylając się nad Radkiem – Zapewne wiesz, ale i tak odświeżę ci pamięć. To Andrzej Puszcz, brat Damiana Puszcza. Zabójca rzecznego smoka, pierwszorzędny łowca, zastępca dowódcy Drugiej Kohorty. To on zatrzymał dwa lata temu kanibali na granicy naszej ziemi, to on wytropił enklawę dzikich w dole rzeki. Mógłby ci za tę bezczelność skręcić kark, tu i tutaj, a ja nawet bym palcem nie kiwnął w twej obronie, gdyby nie wasz dzisiejszy łup. Macie zadatki na członków Kohort, wszyscy czterej, ale zadatki to dopiero początek bolesnej drogi.

Im dłużej Bartyla przemawiał, tym bardziej ton jego głosu się zniżał, tnąc uszy łowców niczym lodowate ostrze.

- Nie odwaga przesądza o przydatności wojownika klanu i nie brawura, lecz karność, posłuszeństwo i pokora. Zwłaszcza to ostatnie, chłystku. Wielu już takich poznałem, którym trzeba było krnąbrne karki do ziemi przygiąć, ale wyszli na ludzi. Chłosta, Andrzeju? Piętnaście rzemieni na goły zadek, tutaj, na oczach wszystkich? Nic tak nie uczy pokory jak lanie po tyłku w obecności dziewcząt.

- Surowa kara – chrząknął cicho, ale stanowczo Grzesiak – Okażmy trochę wyrozumiałości, nie zawstydzajmy go aż tak bardzo. Zobacz jak chłopak wygląda, zwłaszcza jego głowa. Widać, że się mocno w nią uderzył, plecie od rzeczy. W latrynach znowu zatkały się rury, trzeba tam wleźć i przeczyścić kanał. Jak się uwinie z robotą, zdąży jeszcze wziąść kąpiel przed biesiadą. I zajrzeć do medyka.

Bartyla zastanowił się na moment, na jego ustach błąkał się zagadkowy uśmieszek.

- Racja, Januszu – skinął w końcu głową – Czyszczenie latryny na początek, potraktujemy go miłosiernie. A ciebie coś wyraźnie wcześniej rozbawiło – wódz spojrzał znienacka na Vladimira i młodzikowi znów przebiegły po plecach zimne ciarki – Przypadły ci do gustu harde słowa druha? Bądź zatem druhem do końcu, w towarzystwie znacznie lżej się brnie przez gówno. Odetkacie latryny razem, a przy okazji będziecie mogli przemyśleć swój stosunek do tych, którym do pięt nie dorastacie.

- Ty pędem do uzdrowiciela – Bartyla strzelił palcami na Bestię – Niech ci obejrzy nogę, widać jak mocno kulejesz. Ojciec pójdzie z tobą, żebyś przypadkiem po drodze nie zemdlał. Odpocznij, bo dziś wieczór spotkamy się w Domu Zgromadzeń.

- I tak pozostał nam ostatni z czterech – Krisu opuścił wzrok ku torsowi Bartyli, bo przy dłuższym wpatrywaniu się w przenikliwe oczy wodza czuł irytującą nerwowość – Wyglądasz na roztropnego, chłopcze, widać to było po tym kuksańcu dla twego mało rozgarniętego przyjaciela. Janusz zapewne poręczy za słowa syna, więc muszę przyjąć wasze wieści o mięsożernym drzewie za prawdziwe.

Bartyla podniósł wzrok ku niego, spojrzał na słoneczną tarczę.

- Do zmierzchu kilka godzin, obejrzymy to liściaste cudo jeszcze dzisiaj, zdążymy. Andrzeju, zwołaj dziesiątkę ze swojej Kohorty, pójdą z nami. Ty też, młody – wódz mrugnął porozumiewawczo w stronę Krisu – Pokażesz nam to dziwo, a jeśli wyjdzie na jaw, żeście jednak nakłamali, przywiążemy cię nad rzeczką do palika na noc, jak do rana przeżyjesz, będzie ci wybaczone.

Stojący wokół Bartyli wojownicy roześmiali się z posępnym rozbawieniem, jedynie ojciec Kilijana zachował milczenie.

- Ruszamy za pół godziny, bądź gotów. Idź coś zjeść i wykąp się, bo wyglądasz żałośnie – przykazał młodemu łowcy Anton – I niech ktoś zabierze im tego jaszczura, do spiżarni z gadem.

Kilku mężczyzn w słomianych kapeluszach rolników doskoczyło bez słowa do młodzieńców, odebrało im pręt ze zdobyczą. Bartyla odwrócił się i odszedł drogą w kierunku wzgórza, wojownicy udali się w ślad za nim.


Rolnicy rozeszli się pośród cichych śmiechów na swe poletka, łapiąc za motyki i wracając do pracy, czterech wyznaczonych do odniesienia upolowanego jaszczura pomaszerowało równym krokiem w stronę wioskowej spiżarni. Wartownicy wspięli się z wolna na pomost ponad bramą, pozornie rozluźnieni, ale jakby baczniej obserwujący linię pobliskiego lasu.

Gdy tylko wszyscy oddalili się dostatecznie daleko, Bestia przystąpił do pełnego irytacji ataku.

- No to żeście się doigrali – warknął pełnym wyrzutu głosem na Radka i Vladimira – Mam nadzieję, że Anton wam odpuści, kiedy na własne oczy zobaczy to drzewo. Znowu nas pakujesz w kłopoty, Radek, nie mógłbyś się czasami ugryźć w język – Kilijan ściszył głos, zaczął mówić szeptem – Bartyla jest porywczy i ma twardą rękę, ale przewodzi Radzie Dziesięciu. Dobrze, że tylko taka kara was spotyka. Gdybym to ja dostał lanie przy dziewczynach – Bestia zaryzykował spojrzenie ku grupce ładnych nastolatek uwijających się w polu kukurydzy – chyba tylko nocą wychodziłbym z domu.

Chłopak chciał dodać coś jeszcze, ale przerwał mu przenikliwy gwizd. Obejrzawszy się przez ramię Kilijan ujrzał swego ojca, odstającego od grupy wojowników i machającego z ponagleniem ręką w stronę syna. Cmoknąwszy raz jeszcze z dezaprobatą łowca potruchtał w kierunku swego rodzica.

Krisu ruszył w swoją stronę, pozostawiając za plecami naradzających się konspiracyjnym szeptem Radka i Vladimira. Nie usłyszał co prawda, nad czym tak debatowali, poklepując się w dodatku po ramionach, ale już miał przeczucie, że nic dobrego z tego nie wyniknie.


Radek zebrał w ustach flegmę, a potem splunął z nieskrywaną złością do najbliższego otworu latryny. Vladimir nic nie odrzekł, podrapał się jedynie po głowie frasobliwym gestem. Z wychodków bił paskudny odór, a zawiązane na ustach i nosach łowców pasy wilgotnego materiału w najmniejszym stopniu go nie łagodziły.

System odprowadzania nieczystości w osadzie opierał się na starej kanalizacji z wczesnych lat istnienia enklawy. Budyneczki tworzące ciąg publicznych szaletów podniszczały z biegiem czasu, ale wydrążone pod nimi kanały wciąż spełniały swą rolę odprowadzając ścieki do rzeki poniżej wszystkich wioskowych ujęć wody pitnej. Czasami jednak ciasne zmurszałe tunele ulegały zatkaniu i zadanie ich oczyszczenia spadało wtedy na tych, którzy mieli pecha narazić się w międzyczasie władzom osady. Była to praca ciężka i niewdzięczna, bardzo wyczerpująca dla każdej osoby o wrażliwym zmyśle powonienia, a przy tym stanowiąca pretekst do niewybrednych żartów pod adresem „skazańców”.

Rozebrani do krótkich spodenek mężczyźni stali nad najbliższym wejściem do kanału, nie potrafiąc się jakoś przemóc, by wejść do środka.

- Za bardzo cuchnie, delikatne noski? – zapytał czyjś pełen złośliwej satysfakcji głos. Obejrzeli się równocześnie. Na podeście przed budynkiem stał Andrzej Puszcz. Wojownik rzucił pod nogi myśliwych dwie małe metalowe łopatki.

- Normalnie kible odtyka się dużymi szuflami, ale one są bardzo nieporęczne tam na dole, haczą cały czas sztylami o ściany – w głosie Puszcza pobrzmiewało szydercze rozbawienie – Tymi łopatkami będzie wam łatwiej, zwłaszcza przy wydrapywaniu wszystkich kątów. Bierzcie się do roboty, zanim zrobi się ciemno, inaczej będziecie szuflować gówno całą noc. I nie pogniewam się, jeśli któryś z was zechce popyskować. Uwielbiam pyskaczy. Jedna głupia uwaga, a nie wyjdziecie z tego kibla do końca tygodnia. Dalej, włazić do środka, a żwawo!

Obaj nieszczęśnicy łudzili się jeszcze przez chwilę nadzieją, że ich prześladowca zaraz sobie pójdzie, ale stało się inaczej: Puszcz usiadł na podeście na skrzyżowanych nogach i zdjął z pasa przytroczoną do niego metalową manierkę – Ryżowa wódka, skarbnica wszelakiej wiedzy o świecie. Popilnuję was, a przy okazji zobaczę, co znajdę na dnie tej flaszeczki, przemądrzałe smarkacze.
Zobacz profil autora
Intruz
Forum RPG online Strona Główna -> Nekropolia
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)  
Strona 1 z 1  

  
  
 Napisz nowy temat  Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi  


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001-2003 phpBB Group
Theme created by Vjacheslav Trushkin
Regulamin