Xeratus |
Gracz oszczędny w słowach |
|
|
Dołączył: 18 Wrz 2007 |
Posty: 327 |
Przeczytał: 0 tematów
|
Skąd: Wrocław |
|
|
|
|
|
|
Gerard wyprostował się słysząc gniewne fuknięcie starego zbrojmistrza, zastygł w bezruchu pozwalając siwowłosemu zakonnikowi dociągnąć wszystkie paski skórzni. Wyszukany na polecenie Ortarena pancerz wyjątkowo nie przypadł klerykowi do gustu, był niewygodny, uciskał pod pachami i na szyi. Bibliotekarz próbował na początku dyskutować ze zbrojmistrzem, wskazując na ewidentne zalety zwykłych szat kapłańskich, stary zakonnik nie okazał jednak zrozumienia wobec skarg Gerarda. Sam Ortaren wcale nie zabrał głosu w tej wymianie zdań, siedząc w milczeniu na kamiennej ławie pod ścianą zbrojowni i tylko obserwując odziewanego w skórznię akolitę.
- Zrób teraz parę kroków, a żwawo – fuknął ponownie zbrojmistrz, znany Gerardowi z widzenia zakonnik o imieniu Dieter – Ruszasz się jak kloc drewna, byle goblin cię zarąbie jak nie nabędziesz większej zwinności chodząc w skórzni!
- Jaki goblin? – strzelił oczami Gerard, zatrzymując się wbrew poleceniu zbrojmistrza i wbijając wzrok w siedzącego na ławie templariusza – Jedziemy wojować z goblinami? Przecież wielebny Bolle...
- To tylko przykład, bracie – z ust Ortarena padło kolejne westchnienie – Nie wszędzie dociera straż drogowa, po lasach kryją się zielonoskórzy i zwykli grasanci. Idzie zima, w puszczy trudniej teraz wyżyć, to i podróżni bardziej łakomym kąskiem się stają. To dlatego nie samą zbroję dostaniesz, ale i coś do niej. Dieter, przynieś no parę mieczy, zobaczymy który będzie bratu Gerardowi najlepiej w dłoni leżał.
- Jest to konieczne, bracia? – chrząknął bibliotekarz czując desperacki przypływ śmiałości – Choć wstyd to zapewne w waszych oczach, wyznam szczerze, żem przywykł do wojowania gęsim piórem, a nie ostrzem. Gdzie mnie tak prostakowi do rycerskiego kunsztu we władaniu orężem...
- A jak się na ciebie w puszczy goblin zasadzi, to przed nim na ziemi zasiądziesz i odczytasz dziesięć pierwszych rozdziałów „Żywota Magnusa”, tak? A potem wrazisz mu te gęsie pióro w ślepie tak, żeby aż do mózgu doszło? – zapytał Ortaren krzyżując na piersiach ramiona.
Gerard nic nie odrzekł na te cięte słowa, przeniósł bezradne spojrzenie na Dietera, lecz stary zbrojmistrz najwyraźniej stał po stronie templariusza, bo tylko mruknął coś pod nosem i poszedł do sąsiedniej sali po kilka sztuk oręża.
Ująwszy pierwszy wręczony mu miecz bibliotekarz ścisnął go oburącz, po czym uniósł w górę i zastygł w bezruchu, wyraźnie nie wiedząc, co czynić dalej. Ortaren i stary zbrojmistrz parsknęli jednocześnie śmiechem, bo nieszczęsny akolita wyglądał doprawdy komicznie.
- Bierz ten, dzielny bracie Gerardzie – w głosie templariusza oprócz rozbawienia dźwięczała również wyraźna nuta politowania – Zaiste, dzierżąc go w ten sposób wyglądasz jak legendarny pogromca smoków. Dieter, dopasuj pas i pochwę i dołóż do tego dwa drewniane miecze ćwiczebne. Coś mi się widzi, że będzie trzeba na popasach srogo przetrzepać bratu Gerardowi skórę, inaczej naprawdę przyjdzie mu wojować z goblinami piórem.
Ortaren umilkł ponownie, czekając cierpliwie, aż zbrojmistrz pomoże Gerardowi ściągnąć skórznię. Bibliotekarz pośpiesznie wdział swe ciepłe szaty, ponieważ panujący na zewnątrz arsenału przenikliwy jesienny ziąb wdzierał się do wnętrza nieogrzewanego budynku wywołując u kleryka mimowolne szczękanie zębami.
- Przyjdziesz jutro o świcie do brata Dietera, aby ten pomógł ci założyć zbroję, a pilnie się do tego przyłóż, bo później sam sobie będziesz musiał z nią radzić. Myślałem, aby ci kazać spać w niej dzisiejszej nocy, bo trzeba ci takich doświadczeń przed wyruszeniem w dzicz, ale to byłoby zbyt okrutne. Ciesz się tym spoczynkiem, bracie, bo od jutra nie dla nas zbytki i przyjemności z odpoczynku w ciepłym łożu.
Gerard znów nic nie odrzekł, bo i nic mu na język nie przyszło. Już sama myśl o spaniu pod gołym niebem, na chłodnej ziemi przy ognisku, budziła w nim prawdziwą grozę.
- Nim opuścimy zbrojownię, wręczę ci coś jeszcze – templariusz podniósł się z ławy, sięgnął pod swój habit wyciągając coś niewielkiego. Gerard przyjął podany mu przedmiot z wielkim onieśmieleniem, albowiem był to symbol sigmaryckiej wiary odlany z czystego srebra i zawieszony na drobnym metalowym łańcuszku. Bibliotekarz miał co prawda swój własny, otrzymany na początku nowicjatu, ale tamten był drewniany i w niczym nie mógł się równać z doskonałością wykonania srebrnego.
- Noś go zawsze przy sobie, niech cię umacnia w wierze – powiedział Ortaren – Tam, gdzie się udajemy, silna wiara może przesądzić o wszystkim. A teraz, skoroś już do drogi wyekwipowany, czas na pierwszą misję wielkiej wagi pod mymi rozkazami.
Bibliotekarz oderwał wzrok od ściskanego w dłoni wisiorka, przeniósł podekscytowane spojrzenie na twarz templariusza.
- Udasz się wraz z Dieterem do mych komnat. Są tam spakowane kufry, które przeniesiesz do stajni i załadujesz na dwukołówkę. To mój bagaż, więc miej baczenie, abyś niczego nie upuścił ani nie zapomniał. Jak się uwiniesz z robotą, możesz wrócić do siebie i zaczekać na wieczorne spotkanie z proboszczem. |
|