RPG online

Gry fabularne online

Forum RPG online Strona Główna -> Nekropolia -> Na granicy Ostermaru i Sylvani.
Napisz nowy temat  Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat 
Na granicy Ostermaru i Sylvani.
PostWysłany: Pon 22:36, 19 Lis 2007
Xeratus
Gracz oszczędny w słowach
 
Dołączył: 18 Wrz 2007
Posty: 327
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Wrocław





Jest świt. Miasto Essen pogrążone we mgle.

Zobacz profil autora
Re: Na granicy Ostermaru i Sylvani.
PostWysłany: Pon 10:06, 26 Lis 2007
Xeratus
Gracz oszczędny w słowach
 
Dołączył: 18 Wrz 2007
Posty: 327
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Wrocław





Wstawał kolejny mglisty dzień nad Essen. Od wielu tygodni mieszkańcy miasta nie widzieli słońca. Nikt jednak nie narzekał, wszyscy już przyzwyczaili się do późnojesiennych mgieł. Konie w zagrodach senne jeszcze, gdzieś w dali słychać pianie koguta. Miasto powoli budziło się.

Kargan wytoczył się z kanajpy "Pod Szkielecikiem" z kuflem pełnym piwa. Całą noc pił ze swoimi kompanami.

-Jutro was przepiję kurwiekarzełki - zaśmiał się serdecznie i trzasnął drzwiami udając się na spoczynek do swojego pokoju, który wynajął dwa domy dalej u niziołka Helmuta.

Krasnolud jednym haustem wypił zawartość kufla i beknął donośnie poprawiając swój topór przewieszony przez plecy. Szedł zataczając się lekko. Otwierając drzwi karczmy gdzie mieszkał jego wzrok przykuła drewniana tablica, na której czarną farbą napisano:

Świątynia Sigmara wynajmie śmiałków, którzy za godziwą zapłatę podejmą się podróży do Sylvani. Dzisiaj wieczorem przed świątynią można się zgłosić z bronią i nadzieją w sercu.

podpisano
Proboszcz Świątyni Sigmara
Xavery Bolla


Takie ogłoszenia były powszechne w Essen, więc nie zrobiło to wielkiego wrażenia na krasnoludzie, który przeczytał i wszedł do karczmy jeszcze raz głośno bekając. Kargan pomyślał jednak, że właściwie to brakuje mu już koron.
Zobacz profil autora
PostWysłany: Pon 14:51, 26 Lis 2007
Keth
Mistrz Gry
 
Dołączył: 30 Sie 2007
Posty: 4663
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Nibylandia
Płeć: Mężczyzna





Wiercący się na krześle Gerard spostrzegł, że bezwiedne gniecie palcami połę swego habitu, ale jego myśli biegły tak wartkim i chaotycznym potokiem, że w niczym nie mógł się przed tym mimowolnym czynem powstrzymać. Już samo zaproszenie do pokojów proboszcza Bolle wywołało w młodym akolicie dreszcz niepokoju, bo spotkania zwierzchnika kościelnego Essen z niskimi rangą klerykami nie należały do częstych, a jeśli już do nich dochodziło, to ich powód krył się zazwyczaj w kwestiach dyscyplinarnych diecezji.

Wykonawszy w myślach szybki rachunek sumienia Gerard stwierdził, że nie powinien się obawiać żadnej kary za ewentualne przewiny wobec kleryckiego stanu, lecz wniosek ten wcale go nie uspokoił – wręcz przeciwnie, jeszcze pogłębił zdenerwowanie kleryka.

Jak się chwilę później okazało, niepokój ów w pełni był zasadny.

W gabinecie Bolle oprócz patriarchy Essen był również sekretarz diecezji, kościsty milkliwy kapłan o surowym wyglądzie i nie mniej surowej osobowości, to zaś zdradzało bardzo formalną i oficjalną naturę całego spotkania. Poproszony o zajęcie miejsca na niewygodnym drewnianym krześle, Gerard wpadł niemalże w panikę.

Po pierwszych słowach proboszcza młody kleryk nie wiedział już, gdzie właściwie skierować swój rozbiegany wzrok – czy na dobrotliwe oblicze Bolle czy też może na pokryte warstewką mgły szyby okien. W jego głowie zapanowała anarchia w czystej postaci, istny mętlik, który sprawił, że ciąg dalszy wypowiedzi Bolle zaczął się Gerardowi gubić w potoku niezrozumiałych słów.

- Oczywistym jest zatem, że Kościół musi tamtejszym ludziom zapewnić posługę duchową oraz sakralne wsparcie w potrzebie – ciągnął pełnym emfazy tonem proboszcz, a sekretarz przytakiwał mu ruchami głowy – Prowincja Sylwanii pomimo naszych niestrudzonych wysiłków wciąż pozostaje miejscem pogańskich praktyk i bluźnierczych występków, które godzą w dobre imię Kościoła. Świeccy wyznawcy Sigmara, nasi bracia i siostry w wierze, nie podołają trudom zaprowadzania w tej dziczy porządku, jeśli Kościół ich nie wesprze.

Na sam dźwięk słowa Sylwania Gerard poczuł lodowaty dreszcz pełznący mu w dół kręgosłupa. Przed oczami wstrząśniętego koleryka pojawiły się chłostane deszczem ciemne lasy, surowe górskie pustkowia, stare niszczejące zamki i zacofani chłopi zamieszkujący nieliczne wioski.

- Bracie Gerardzie, na twych ramionach spoczywa od teraz odpowiedzialność za dusze tych śmiałków, którzy podejmą nasze wezwanie do obrony wiary. Zdaję sobie sprawę jak wielki jest twój wkład w prowadzenie naszej biblioteki i zbożne dzieło przepisywania świętych ksiąg, ale potrzeba chwili okazała się jeszcze większa. Pokładam w tobie ogromne zaufanie, mój bracie, i pewien jestem, że siła twej wiary wywiedzie cię bez szwanku z tej wyprawy.

Gerard nie wiedział, co właściwie powinien rzec, chociaż zdrowy rozsądek podpowiadał mu, iż wskazane byłoby okazanie proboszczowi przynajmniej szczątkowego zachwytu nad chwalebną misją. Przerażenie wizją opuszczenia bezpiecznych ścian biblioteki wstrząsnęło jednak mężczyzną tak głęboko, że mimo swego oczytania i elokwencji biednemu Gerardowi język stanął kołkiem w gębie.

Proboszcz Bolle wziął widać milczenie swego podwładnego za przejaw szacunku i aprobatę dla słów zwierzchnika, bo wygładziwszy palcami podany mu przez sekretarza pergamin podjął ciąg dalszy wywodu.

- By uspokoić twe ewentualne obawy, bracie, śpieszę cię poinformować, że nie ekspediujemy cię do Sylwanii z długoterminową misją ewangelizacyjną. Chodzi nam o zupełnie inną sprawę. Dwa miesiące temu wysłaliśmy pięciu braci do Siegfriedhofu i chociaż ich pobyt tam nie miał trwać długo, po dziś dzień nie otrzymaliśmy od nich żadnej wiadomości. Żywimy obawy, że mogła ich spotkać w Sylwanii jakaś przykra przypadłość, chociażby choroba, która nie pozwala na szybki powrót do Essen, stąd też twój tak nieoczekiwany wyjazd. Nie martw się też aż tak bardzo poczuciem obowiązku, bo piecza nad wyprawą przypadnie bratu templariuszowi Wilhelmowi Ortarenowi. Udacie się do Siegfreidhofu w towarzystwie tych świeckich braci w wierze, którzy odpowiedzą na nasze rozklejone w mieście wezwania.

Gerard spojrzał na proboszcza okrągłymi oczami, walcząc z chęcią omdlenia. Zasłyszane od Bolle wieści zdały mu się tak przerażające, że gdyby nagle ze ściany pokoju zstąpił Sigmar w swej własnej świetlanej postaci, nie zdołałoby to już bardziej klerykiem wstrząsnąć.
Zobacz profil autora
PostWysłany: Pon 15:25, 26 Lis 2007
Xeratus
Gracz oszczędny w słowach
 
Dołączył: 18 Wrz 2007
Posty: 327
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Wrocław





Donośne stuknięcie w drzwi pokoju obwieściło nadejście kolejnego gościa, wyrywając Gerarda swym twardym dźwiękiem z pełnego rozpaczy zamyślenia.

- Proszę! – odezwał się głośno proboszcz Bolle, odkładając na blat stołu pergamin i opierając się wygodniej w obitym jedwabiem fotelu.

Do pokoju wszedł wysoki mężczyzna o surowym dumnym obliczu. Już pierwszy rzut oka na arystokratyczne rysy i pozbawione krzty humoru ciemne oczy przybysza utrwaliły Gerarda w przekonaniu, iż przyszło mu poznać faktycznego przywódcę wyprawy do Siegfriedhofu.

Wilhelm Ortaren odpasał swój dwuręczny miecz, odłożył broń razem z pochwą na pobliską ławę w geście szacunku wobec kościelnego patriarchy. Noszony przez niego habit okrywał masywną postać templariusza, uwypuklając w wyrazisty sposób skrywaną pod szatami zbroję.

- W Panu pokładam nadzieję, że zgłoszą się ochotnicy, wielebny Bolle. Poza mną samym nikt z braci templariuszy nie może tej misji zaszczycić swą obecnością, komandorię zakonu przytłacza nawał obowiązków. Ich silnych ramion i niewzruszonej wiary potrzeba wzdłuż całej granicy z Sylwanią. Tyś jest brat Gerard? – templariusz spojrzał z góry na siedzącego w bezruchu kleryka, taksując go badawczym spojrzeniem, które z miejsca Gerarda onieśmieliło – Wielebny Bolla oddał już w me ręce święty symbol Sigmara, który otrzymasz niebawem jako wyznacznik swego statusu w naszej misji oraz znak umacniający w wierze w Młotodzierżcę.

Ortaren przemawiał wyważonym tonem, pozbawionym zarówno niechęci jak i jakiejkolwiek sympatii wobec swego przyszłego towarzysza podróży, Gerardowi wcale jednak nie przypadł do gustu przenikliwy wzrok templariusza, zdający przewiercać na wskros nieszczęsnego akolitę, wędrujący badawczo po jego upstrzonych plamkami zaschłego atramentu dłoniach i niedbale uczesanych włosach.

- Skoroś już usłyszał zaszczytne wieści, bracie Gerardzie, pójdziemy przygotować bagaże do drogi, odwiedzimy też naszą zbrojownię – oświadczył templariusz, z miejsca się jednak zmitygował i przeniósł spojrzenie na proboszcza - Pozwolisz, wielebny Bolle, abyśmy już teraz rozpoczęli przygotowania? Chcę wyruszyć wczesnym rankiem.

Kościelny zwierzchnik Essen skinął siwą głową na znak aprobaty, toteż Gerard podniósł się chwiejnie z krzesła.

- Do zobaczenia wieczorem, będę was oczekiwał w wirydarzy. Wilhelmie, zaopiekuj się przed zmierzchem ochotnikami, którzy przybędą pod świątynię i zaprowadź ich na miejsce spotkania. Niech was Sigmar błogosławi.

Gerard pojął, że spotkanie właśnie dobiegło końca, toteż skłonił pokornie głowę i ruszył w ślad za wychodzącym z pokoju templariuszem, niczym prowadzone na rzeź cielę.
Zobacz profil autora
PostWysłany: Wto 21:09, 27 Lis 2007
Xeratus
Gracz oszczędny w słowach
 
Dołączył: 18 Wrz 2007
Posty: 327
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Wrocław





Wizyta w zbrojowni przysporzyła Gerardowi nie mniej emocji od rozmowy z proboszczem. Ponieważ kościelny arsenał znajdował się w bocznym skrzydle przylegającego do fary klasztoru, obaj mężczyźni musieli się do niego udać poprzez rozległy dziedziniec i sąsiadujący z nim ogród. Templariusz milczał początkowo, dumając widać nad sobie tylko znanymi sprawami. Gerard nie śmiał mu przeszkadzać, toteż szedł o pół kroku za zakonnym rycerzem zerkając przy tym tęsknie w kierunku budynku biblioteki.

- Mieczem umiesz robić, bracie? – zapytał znienacka templariusz, zaskakując Gerarda tym pytaniem tak dalece, że spłoszony kleryk rozejrzał się wokół sądząc, iż Ortaren mówi do kogoś innego. W ogrodzie nie było jednak nikogo oprócz pracującego w dalekim zakątku brata zielarza.

- Ja? – odchrząknął zmieszany akolita, po czym pokręcił energicznie głową – Ja się od takich rzeczy z daleka trzymam, panie. Miecz ostry jest, łatwo się nim pokaleczyć.

Ortaren przystanął na moment, spojrzał na kleryka wzrokiem takim, jakby sądził, że ten się z niego naigrywa. Ujrzawszy poważną minę Gerarda westchnął głęboko, w sposób zupełnie nie przystający do jego potężnej postury i surowego wyglądu.

- Rzeknij mi zatem, bracie, ale szczerze. Popadłeś z kimś w zatarg w klasztorze? Jest ci ktoś niechętny w otoczeniu proboszcza?
Gerard zastanowił się na chwilę, a potem ponownie zaprzeczył ruchem głowy. Templariusz westchnął ponownie.

- Wyznam ci, iż pojęcia nie mam, dlaczego wielebny Bolle ciebie akurat wybrał na mego towarzysza podróży – Ortaren ponownie ruszył w kierunku arsenału, więc Gerard podążył z miejsca jego śladem – Pragnę wierzyć, że stało się tak przez wzgląd na jakoweś twe talenty... na moje oko bardzo głęboko ukryte. Znasz się na konnej jeździe?

- Od koni trzymam się z daleka, panie – odrzekł Gerard – To nieprzewidywalne stworzenia, często kopią i gryzą, a przy tym nietrudno z nich spaść.

Templariusz spoglądał na swego rozmówcę przez dłuższą chwilę, niemo przygryzając wargi.

- Czeka nas długa i niewątpliwie męcząca podróż – oznajmił w końcu, po czym nie odezwał się ani słowem aż do wejścia w mury świątynnej zbrojowni.
Zobacz profil autora
PostWysłany: Śro 13:31, 28 Lis 2007
Xeratus
Gracz oszczędny w słowach
 
Dołączył: 18 Wrz 2007
Posty: 327
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Wrocław





Gerard wyprostował się słysząc gniewne fuknięcie starego zbrojmistrza, zastygł w bezruchu pozwalając siwowłosemu zakonnikowi dociągnąć wszystkie paski skórzni. Wyszukany na polecenie Ortarena pancerz wyjątkowo nie przypadł klerykowi do gustu, był niewygodny, uciskał pod pachami i na szyi. Bibliotekarz próbował na początku dyskutować ze zbrojmistrzem, wskazując na ewidentne zalety zwykłych szat kapłańskich, stary zakonnik nie okazał jednak zrozumienia wobec skarg Gerarda. Sam Ortaren wcale nie zabrał głosu w tej wymianie zdań, siedząc w milczeniu na kamiennej ławie pod ścianą zbrojowni i tylko obserwując odziewanego w skórznię akolitę.

- Zrób teraz parę kroków, a żwawo – fuknął ponownie zbrojmistrz, znany Gerardowi z widzenia zakonnik o imieniu Dieter – Ruszasz się jak kloc drewna, byle goblin cię zarąbie jak nie nabędziesz większej zwinności chodząc w skórzni!

- Jaki goblin? – strzelił oczami Gerard, zatrzymując się wbrew poleceniu zbrojmistrza i wbijając wzrok w siedzącego na ławie templariusza – Jedziemy wojować z goblinami? Przecież wielebny Bolle...

- To tylko przykład, bracie – z ust Ortarena padło kolejne westchnienie – Nie wszędzie dociera straż drogowa, po lasach kryją się zielonoskórzy i zwykli grasanci. Idzie zima, w puszczy trudniej teraz wyżyć, to i podróżni bardziej łakomym kąskiem się stają. To dlatego nie samą zbroję dostaniesz, ale i coś do niej. Dieter, przynieś no parę mieczy, zobaczymy który będzie bratu Gerardowi najlepiej w dłoni leżał.

- Jest to konieczne, bracia? – chrząknął bibliotekarz czując desperacki przypływ śmiałości – Choć wstyd to zapewne w waszych oczach, wyznam szczerze, żem przywykł do wojowania gęsim piórem, a nie ostrzem. Gdzie mnie tak prostakowi do rycerskiego kunsztu we władaniu orężem...

- A jak się na ciebie w puszczy goblin zasadzi, to przed nim na ziemi zasiądziesz i odczytasz dziesięć pierwszych rozdziałów „Żywota Magnusa”, tak? A potem wrazisz mu te gęsie pióro w ślepie tak, żeby aż do mózgu doszło? – zapytał Ortaren krzyżując na piersiach ramiona.

Gerard nic nie odrzekł na te cięte słowa, przeniósł bezradne spojrzenie na Dietera, lecz stary zbrojmistrz najwyraźniej stał po stronie templariusza, bo tylko mruknął coś pod nosem i poszedł do sąsiedniej sali po kilka sztuk oręża.

Ująwszy pierwszy wręczony mu miecz bibliotekarz ścisnął go oburącz, po czym uniósł w górę i zastygł w bezruchu, wyraźnie nie wiedząc, co czynić dalej. Ortaren i stary zbrojmistrz parsknęli jednocześnie śmiechem, bo nieszczęsny akolita wyglądał doprawdy komicznie.

- Bierz ten, dzielny bracie Gerardzie – w głosie templariusza oprócz rozbawienia dźwięczała również wyraźna nuta politowania – Zaiste, dzierżąc go w ten sposób wyglądasz jak legendarny pogromca smoków. Dieter, dopasuj pas i pochwę i dołóż do tego dwa drewniane miecze ćwiczebne. Coś mi się widzi, że będzie trzeba na popasach srogo przetrzepać bratu Gerardowi skórę, inaczej naprawdę przyjdzie mu wojować z goblinami piórem.

Ortaren umilkł ponownie, czekając cierpliwie, aż zbrojmistrz pomoże Gerardowi ściągnąć skórznię. Bibliotekarz pośpiesznie wdział swe ciepłe szaty, ponieważ panujący na zewnątrz arsenału przenikliwy jesienny ziąb wdzierał się do wnętrza nieogrzewanego budynku wywołując u kleryka mimowolne szczękanie zębami.

- Przyjdziesz jutro o świcie do brata Dietera, aby ten pomógł ci założyć zbroję, a pilnie się do tego przyłóż, bo później sam sobie będziesz musiał z nią radzić. Myślałem, aby ci kazać spać w niej dzisiejszej nocy, bo trzeba ci takich doświadczeń przed wyruszeniem w dzicz, ale to byłoby zbyt okrutne. Ciesz się tym spoczynkiem, bracie, bo od jutra nie dla nas zbytki i przyjemności z odpoczynku w ciepłym łożu.

Gerard znów nic nie odrzekł, bo i nic mu na język nie przyszło. Już sama myśl o spaniu pod gołym niebem, na chłodnej ziemi przy ognisku, budziła w nim prawdziwą grozę.

- Nim opuścimy zbrojownię, wręczę ci coś jeszcze – templariusz podniósł się z ławy, sięgnął pod swój habit wyciągając coś niewielkiego. Gerard przyjął podany mu przedmiot z wielkim onieśmieleniem, albowiem był to symbol sigmaryckiej wiary odlany z czystego srebra i zawieszony na drobnym metalowym łańcuszku. Bibliotekarz miał co prawda swój własny, otrzymany na początku nowicjatu, ale tamten był drewniany i w niczym nie mógł się równać z doskonałością wykonania srebrnego.

- Noś go zawsze przy sobie, niech cię umacnia w wierze – powiedział Ortaren – Tam, gdzie się udajemy, silna wiara może przesądzić o wszystkim. A teraz, skoroś już do drogi wyekwipowany, czas na pierwszą misję wielkiej wagi pod mymi rozkazami.

Bibliotekarz oderwał wzrok od ściskanego w dłoni wisiorka, przeniósł podekscytowane spojrzenie na twarz templariusza.

- Udasz się wraz z Dieterem do mych komnat. Są tam spakowane kufry, które przeniesiesz do stajni i załadujesz na dwukołówkę. To mój bagaż, więc miej baczenie, abyś niczego nie upuścił ani nie zapomniał. Jak się uwiniesz z robotą, możesz wrócić do siebie i zaczekać na wieczorne spotkanie z proboszczem.
Zobacz profil autora
PostWysłany: Śro 17:01, 28 Lis 2007
Kargan
Elokwentny gracz
 
Dołączył: 11 Wrz 2007
Posty: 1169
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Twierdza Wroclaw





Kargan obudził się przed wieczorem czując lekkie pragnienie i delikatne swędzenie gdzieś pod czaszką.
Przeciągnął się i zerwał energicznie z łóżka.

- Uhh - stęknął cicho czując, że zakręciło mu się w głowie - Kurwie karzełki tęgo piją.

Rozejrzał się po wynajmowanej izbie szukając jakiegoś dzbana z piwem ale jedyne co mógł dostrzec to miska z wodą,
na widok której skrzywił się okrutnie i jakieś resztki podanej nad rankiem kolacji.

- Zharri rutz - zaklął pod nosem krasnolud po czym podniósł topór oparty o wezgłowie łóżka i mrucząc coś do siebie pomaszerował w kierunku drzwi.

- Helmut ! - krzyknął Kargan schodząc powoli po schodach na parter karczmy, w której wynajmował pokój - dajże jakiegoś piwa z rana !

Stanąwszy przed szynkwasem obejrzał się przez ramię i ujrzawszy odblask zachodzącego słońca poprawił się:

- Chciałem powiedzieć z wieczora - uśmiechnął się szeroko do wycierającego kufel niziołka - nie ma to jak piwo z wieczora.

Niziołek pokręcił głową ale nalał bursztynowego płynu aż po same brzegi kufla i przesunął go w stronę krasnoluda,
który wypił go jednym haustem odrzucając głowę mocno do tyłu.

- Aaahhh... - mruknął Kargan ocierając usta - ratujesz mi życie druhu.

Odsunął od siebie kufel i ujrzawszy pełną dezaprobaty minę niziołka pokiwał głową.

- Tak tak, wiem - uśmiechnął się pod nosem - jestem Ci winien za wikt i opierunek, ale nie frasuj się bo coś mi się zdaje,
że jest do zarobienia trochę grosza. Wiesz przecież, że ja zawsze zwracam swoje długi.

Przewiesiwszy topór przez plecy Kargan ruszył w stronę drzwi wejściowych.

- Mam spotkanie w Świątyni Sigmara - rzucił przez ramię - będę na kolacji więc przygotuj coś sutego.

Pchnąwszy drzwi Krasnolud wyszedł na skąpaną w blasku zachodzącego słońca ulicę i ruszył raźno w stronę widocznej opodal świątyni Sigmara.
Zobacz profil autora
Na granicy Ostermaru i Sylvani.
Forum RPG online Strona Główna -> Nekropolia
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)  
Strona 1 z 1  

  
  
 Napisz nowy temat  Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi  


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001-2003 phpBB Group
Theme created by Vjacheslav Trushkin
Regulamin