 |
|
 |
Wysłany: Pon 13:45, 13 Lip 2009 |
|
|
Keth |
Mistrz Gry |
|
|
Dołączył: 30 Sie 2007 |
Posty: 4663 |
Przeczytał: 0 tematów
|
Skąd: Nibylandia Płeć: Mężczyzna |
|
|
 |
 |
 |
|
- Zafrasować waćpanów muszę, ale rzecz to niewiadoma – podrapał się po głowie Mirski – Inaczej byśmy się w podchody nie bawili, jeno raz, a dobrze na zbójców uderzyli i na ostrzach roznieśli. Chowają się gdzieś po jarach i wykrotach, pewnikiem w małych grupkach.
- I nie będzie lekce ich wyłapać, bo jakeśmy w poniedziałek rano półtorej setki ludu w górach mieli, tak teraz jeno pani Gębicka i bracia Straszowie się ostali – burknął Salwarski.
- A reszta gdzie? – uniósł brwi pan Tomasz – Tak rychło wojenki zaprzestali?
- Sromota to i hańba, waszmościowie, tyle wam rzeknę – odparł wciąż gniewnym głosem Salwarski – Wszystko wina pana podstarościego, a chociaż myśmy w służbie starosty i rozkazy szanujemy, toć nas krew zalewa na myśl o tym wszystkim. Dzisiaj rankiem podstarości zejść z gór nakazał wszystkim pachołkom w jego służbie, jakoby na polecenie pana Ambrożego się powołując! Nikt nie wie, czemu tak nagle zbójnikom odpuścił, i to przy przelanej krwi szlacheckiej, ale musi to być jaki plan wielce chytry, co by czujność . Na przełęczach jeno pani Gębicka została z czeladzią i kilkoma sąsiadami oraz bracia Straszowie, którzy śmierć Adama Strasza chcą pomścić.
- Coś mi się widzi, że to może być jakiś układ ze zbójnikami – dodał przyciszonym głosem pan Mirski – Bo słuchy chodzą, że sędzia Kmita jakoweś listy od harnasia dostał, z żądaniem okupu. Może to on na starostę naciskał, co by polowań na zbójców zaprzestać?
- I wielce byłby to nierozważny pomysł – odrzekł natychmiast pan Salwarski – Nie można przed gminem słabości okazywać, bo to jeno zbójców rozzuchwali, hultajów!
Rozgniewany szlachcic może by i dalej ciągnął swą tyradę, ale mu przerwał Anton Kunica, który zjawił się przy stole niosąc śpiesznie dwie wsadzone w wiklinowe gąsiorki butelki węgierskiego wina. Po piętach deptał mu jeden z pachołków, z rysów twarzy chłopięcia pewnikiem syn szacownego gospodarza, niosąc mosiężną tacę z dodatkowymi szklanicami.
- Waćpanowie raczą skosztować – rzekł karczmarz rozlewając trunek – A jak już gardła mile obmyją, poprosimy o opowieść jak to prawdziwie się stało z tym sędziego Kmity synem, bom sam już całkiem zgłupiał, komu wierzyć, a komu nie.
Nie dając się długo prosić szlachetnie urodzeni wychylili po kubku za zdrowie gościnnego właściciela zajazdu, potem zaś pan Mirski jął tłumaczyć, co i jak. Okupujący pobliskie ławy chłopi przydreptali bliżej nadstawiając uszu, za niemą szlachcica zgodą, a przynajmniej brakiem zakazu.
- Wtorek dzisiaj mamy, a zatem do napadu siedem dni temu doszło, w zeszły wtorek. W Jarze Puchaczym zbójnicy się zasadzili na powóz, którym wielmożny Kmita swego syna do Włoch posłał, ze świtą i kufrem złota na nauk opłacenie. Z zasadzki czterech hajduków z życiem uszło, dało nogę w ostatniej chwili, w Hańczówce i Rycerce opowiedzieli, co się stało. Sześciu innych, służący i osobisty nauczyciel, wielce uczony pan Apfelbaum z Bawarii, dali gardła. Sędzia w gniew wielki wpadł, kazał pachołków tęgo oćwiczyć bizunem, a potem do lochu wtrącił za to, że uciekli, a sam się kazał na miejsce wieźć.
- A tam jeno trupy się ostały? – podpowiedział pan Krzysztof.
- I zrabowany z całego dobra powóz – pokiwał głową Mirski – Ale między ciałami nie było Stasia, przeto sędzia pojął w mig, że pewnikiem o okup tu idzie i zbójnicy pacholę porwali. Sędzia się zaraz do starosty Ambrożego odwołał, pomocy zażądał i w środę podstarości Bochniarz poszedł góry przetrząsać z czterdziestoma przybocznymi i złapał jednego huncwota.
- Mistrz małodobry w Rycerce się łotrem szybko zajął, ale ten do niczego się nie przyznał, nawet czerwone żelazo mu ust nie otworzyło – dodał pan Salwarski – A na domiar złego słabowite miał serce, tak przynajmniej cyrulik rzecze, bo nim się kat na dobre nim zajął, ducha wyzionął, ku wielkiemu niezadowoleniu starosty.
- W piątek okoliczna szlachta się zjechała w Hańczówce, na zaproszenie sędziego i wspólnie uradzono, że wszyscy na zbójników idą, pomścić ów despekt niebywały. A starosta ogłosił, że sto talarów nagrody wypłaci temu, kto pacholę uwolni. I w sobotę przed wieczorem opadliśmy jedną bandę na Oziernicy. Wielce byli zaskoczeni, psubraty, rzekłbyś, skamienieli na nasz widok, ale szybko dali drapaka, paląc z samopałów. Najechaliśmy na paru, zasiekliśmy łotrów, ale odpór stawiali zażarty, ustrzelili Adama Strasza i posiekli ciężko młodego Gębickiego i jeszcze paru hajduków zabili.
Pan Mirski urwał na chwilę, by drugą szklanicę wina wychylić, z czego skorzystał natychmiast skwapliwie pan Salwarski, podejmując emocjonujący temat.
- W niedzielę w górach ostali się jeno Straszowie z czeladzią, reszta na mszę do Rycerki zeszła i po zapasy, zwłaszcza prochu, bo prawie wszytko w sobotę wystrzelali na Oziernicy. W poniedziałek wszyscy znowu poszli w góry, z tego prawie stu pachołków starościńskich i hajduków pana Kmity, którym przewodzi były chorąży koronny pan Purzytko, do tego ochotnicza szlachta z czeladzią, dobre sześćdziesiąt chłopa jak nie więcej. Nad Czarnym Potokiem i na gościńcu do Żywca dopadli małe grupki zbójników, krew się polała, aleśmy tego już nie widzieli, bo nas rozkazem starosta Ambroży z powrotem do Rycerki ściągnął.
- A dzisiaj rano sędzia Kmita pana Purzytko odwołał do Hańczówki, a starosta swoich ludzi do Rycerki. Herbowi wrzą, a jam gotów ich oburzenie zrozumieć, niektórzy krewniaków w górach stracili od zbójnickich kul. Delegacja przed południem do Rycerki pojechała domagać się od pana Ambrożego powrotu wojaków w góry, a pan Purzytko sam ochotników werbuje. W górach teraz jeno pani Gębicka i Straszowie, ale tylko patrzeć jak znowu na duktach i w jarach zawrze.
- Okropne to wieści – pokiwał głową Kunica – Aż strach się na trakt teraz wypuszczać, jak nawet na szlachtę zbójcy rękę podnoszą. A dotąd przecie Komoda herbowym nie szkodził, w zwadę z nimi nie wchodził.
- Ciągnie lupusa natura do lasu – oświadczył filozoficznie Salwarski – Połaszczył się na złoto i rękę podniósł na herbowego, to mu się teraz tę rękę odrąbie. A zaraz potem i głowę.
- A waszmościowie żadnych podejrzanych ludzi po drodze nie widzieli? – odezwał się Mirski szacując badawczym wzrokiem postacie swych rozmówców. |
|
|
|
|
|
Wysłany: Wto 17:21, 14 Lip 2009 |
|
|
Keth |
Mistrz Gry |
|
|
Dołączył: 30 Sie 2007 |
Posty: 4663 |
Przeczytał: 0 tematów
|
Skąd: Nibylandia Płeć: Mężczyzna |
|
|
 |
 |
 |
|
Słysząc słowa Zielińskiego pan Stawiarski trzasnął glinianym naczyniem tak mocno w blat stołu, że rozpadło się ono na kawałki niczym pusta skorupa. Poczerwieniały szlachcic poderwał się z ławy sapiąc ciężko, strosząc wąsy i macając ręką po pasie w poszukiwaniu pigunału.
- Toż to afront wielki! – wyrzucił z siebie herbowy w służbie starosty – Jak waćpan śmie?! Kto kompetencyje sędziego Kmity podważa, człeka poważanego i szanowanego, ten łeb barani i kiep skończony!
Grupka górali czmychnęła czym prędzej na kilkanaście kroków, pojmując bystrze, że lada moment czyjeś szlachetnie urodzone nerwy mogą popuścić z wielkim hukiem.
- Pax, mości panowie, pax! – Anton Kunica uniósł wysoko ręce wciskając się pomiędzy antagonistów – Dość krwi z rąk rozbójników tu przelanej, by dalszej zwady szukać!
- Pokój temu domowi – dodał Krzysztof Zieliński wyciągając jednocześnie zza pasa skryty tam dotąd dość wprawnie samopał – I biada temu, kto pokój ów na szwank wystawi.
Pan Salwarski poczerwieniał po twarzy jeszcze bardziej, rzekłby kto, zaraz apopleksja go trafi. Mirski spokojniej odłożył swój kubek, chociaż i on miał mocno zaciśnięte szczęki. W powietrzu zawisła ciężka cisza, przesycona nagłą awersją i złością.
- Czas w drogę ruszać, bo jakoś mi towarzystwo obmierzło i nie was mam na myśli, panie Kunica – wycedził przez zęby niższy szlachcic wstając od stołu – A wy dobrze pozór dajcie na to, co ozorem chlapiecie, waszmościowie, bo wam kto ów ozór szybko chlastnąć może.
Obaj herbowi odwiązali od płotu konie, wskoczyli na siodła i zawróciwszy wierzchowce w miejscu odjechali w górę porośniętego świerkami wzniesienia, zmierzając ku Sole i dalej na Żywiec. Anton Kunica odwrócił się w stronę swych gości, pokiwał z dezaprobatą głową.
- Wielce nierozważne to było, waszmościowie – powiedział gospodarz – Sędzia Stefan Kmita mir ma tutaj i poważanie, szlachetnie urodzeni bardzo za nim stoją, choć surowy to człek i łatwo się gniewa. Kto jego honor obraża, łacno się może kłopotów nabawić, czego waszmościom ze szczerego serca nie życzę.
Nie dodawszy nic więcej gospodarz zabrał ze stołu niedopitą butelkę węgrzyna i odszedł do zajazdu pokrzykując po drodze na pachołków.
Pan Tomasz przywołał ruchem ręki jednego ze służących, wcisnął mu w dłoń kilka monet, potem kwartet żywieckich posłańców wsiadł na końskie grzbiety i przeprawiwszy się na oczach gawiedzi przez Czerną zniknął wśród gęstych zagajników porastających drugi brzeg wartkiej rzeczki.
Dobrze, pierwszą sarmacką przeprawę macie już za sobą. Nęciła mnie nawet myśl, by rzucić ustami Salwarskiego wezwanie do pojedynku, ale potem się rozmyśliłem: po co komplikować życie na tak wczesnym etapie przygody, skoro tyle jeszcze nudnej podróży do Żiliny przed Wami
Ale fakt pozostaje faktem: panowie Mirski i Salwarski poczuli się słowami Krisu nad wyraz urażeni, a wiecie jaka jest szesnastowieczna szlachta polska – raczej Wam tego nie puszczą w niepamięć, a góralska szlachta to dopiero pamiętliwe typy! Sytuację w okolicznych górach też już macie pokrótce streszczoną, czas więc podjąć dalszą podróż.
I pragnę zauważyć, że żaden z Was nie zapytał, czy szlak do Żiliny jest bezpieczny  |
|
|
|
|
Wysłany: Czw 17:58, 16 Lip 2009 |
|
|
Keth |
Mistrz Gry |
|
|
Dołączył: 30 Sie 2007 |
Posty: 4663 |
Przeczytał: 0 tematów
|
Skąd: Nibylandia Płeć: Mężczyzna |
|
|
 |
 |
 |
|
Młody góral wyszczerzył uradowany zęby, podniósł się z kładki zakładając na mokre stopy kierpce i wsuwając za szeroki pas schowaną dotąd między butami krócicę. Jakby na niewidzialny znak, wszędzie wokół w gęstwinie trzasnęły deptane z rozmysłem gałązki, zapewne po to, by zawczasu uprzedzić czwórkę herbowych o obecności innych rozbójników. Szlachcice rozejrzeli się uważnie z wysokości swych siodeł, dostrzegając nagle wychodzących z zarośli mężczyzn w góralskich strojach.
- Nieco ponad tuzin – szepnął ostrzegawczo pan Tomasz, zliczając naprędce niespodziewanych gości, dotąd siedzących grzecznie w gęstych ostępach i przysłuchujących się zapewne rozmowie kamrata z żywieckimi posłańcami – Paru ma pistole.
Radosław Bronisz obejrzał się przez ramię, zlustrował podejrzliwym wzrokiem kilku rozbójników zamykających drogę powrotną ku Czernej. W głowie młodego szlachcica zrodziła się naprędce myśl o próbie ucieczki z zaskoczenia, ale dedukując trzeźwo zaraz doszedł do wniosku, że nie wszyscy jego towarzysze zdołają uciec – wystarczyło by przecież, by kilku zbrojnych w samopały górali zastrzeliło konie, by pochwycić czwórkę szlachetnie urodzonych w pułapkę bez wyjścia. Bronisz wprawnie władał szablą, ale nie miał złudzeń, że zdoła położyć tuzin równie chwacko posługujących się orężem rozbójników, nawet z pomocą pozostałych trzech kompanów.
- Musita z bydlątek zsiąść, panocki – oznajmił stojący na kładce zbójnik – Gdzie harnaś ceka, tam konisko nie dojedzie, za stroma droga. Ale się nie strachajcie, moi druhowie wam ich przypilnują, nazad oddają po wszytkim. I broń też oddać musicie, całką, z nożami pospołu.
Ostatnie polecenie nader nie w smak było szlachcicom, ale zdrowy rozsądek wziął górę nad sarmackim bitnym duchem. Mrucząc coś pod nosami zsiedli z koni oddając niechętnie wodze kilku łypiącym na nich złowrogim wzrokiem góralom, potem równie niechętnie wyzbyli się całej broni, dedukując poniekąd słusznie, że jeśli tego nie zrobią, zostanie im ona odebrana siłą.
Zbójnicy zachowywali się spokojnie, nie rzucali wyzwiskami, nie poszturchiwali swych ani to gości ani to więźniów – ale herbowi wiedzieli, że stan ten mógł szybko zmienić się na gorsze, gdyby kilkunastu wiodących ich w górską dzicz mężczyzn uznało, że szlachecki kwartet jednak w jakiś sposób im zagraża.
Lecz herbowym ani w głowie były niecne plany, bo ich uwagę zbytnio zaprzątała pełna wyzwań podróż przez beskidzkie ostępy. Milcząca eskorta powiodła ich przez pełne kolczastych krzewów zagajniki, kamienistymi jarami o dnach pociętych strumykami o wartkim nurcie, usianych śliskimi otoczakami. Już po kilkudziesięciu minutach marszu ciepło ubrani szlachcice zlani byli potem i z trudem panowali nad płytkim oddechem, zagryzając ze złości usta na widok pozornie odprężonych i nie zdradzających śladu zmęczenia zbójników. Pan Krzysztof próbował zapamiętać drogę, którą ich wiedziono, szybko się jednak poddał, bo widać było, że przewodnicy krążyli w sprytny sposób mijając wiele podobnych do siebie miejsc, które w oczach Krzysztofa zaczęły się szybko zlewać w jedno.
Wspiąwszy się po wyjątkowo stromym skalistym zboczu, z obdartymi do krwi palcami i niejednym złamanym paznokciem, czterej żywieccy posłańcy znaleźli się w końcu pod szumiącą malowniczo siklawą, skacząc z kamienia na kamień przez lodowato zimne rozlewisko. Przewodnicy przystanęli w luźnym okręgu wokół herbowych, jeden z nich zagwizdał donośnie na palcach.
Na dźwięk ów na pozornie litej ścianie pobliskiej skały pojawili się nagle dwaj mężczyźni w zbójnickich strojach, zsuwający się w dół ze zwinnością przystającą raczej łasicom niż ludziom. Kiedy znaleźli się na dole, na brzegu rozlewiska, niższy z nich, pucołowaty człowieczek noszący na głowie węgierską magierkę z czaplim piórem, za pasem zaś parę samopałów, ukłonił się grzecznie rozpinającym kontusze i spoconym z wysiłku szlachcicom.
- Jacek Komoda, waszmościowie – przedstawił się w doskonałej polszczyźnie, z lekko zawadiackim błyskiem w oczach. Na pozór nie sprawiał wcale wrażenia górskiego grasanta, ale pan Krzysztof wyczuł z miejsca szacunek, jaki okazywali mu swym zachowaniem otaczający siklawę górale.
- Nie przystoi gościć tak znamienitych waćpanów na dworzu, to zapraszam do zbójnickiej kryjówki na skromny poczęstunek.
- Nie za apanażem żeśmy tu przybyli, jeno ku wyjaśnieniom jak mniemam – odparł dumnie pan Tomasz.
- A jużci, jużci – skinął głową harnaś Komoda – Wszelako lepiej się rozprawia przy jedzeniu niż bez niego, zatem zapraszam w nasze progi.
To powiedziawszy herszt zbójników wskazał na pionową skalną ścianą, po której się przed chwilą tak zwinnie ześlizgnął. |
|
|
|
|
Wysłany: Sob 12:48, 18 Lip 2009 |
|
|
Keth |
Mistrz Gry |
|
|
Dołączył: 30 Sie 2007 |
Posty: 4663 |
Przeczytał: 0 tematów
|
Skąd: Nibylandia Płeć: Mężczyzna |
|
|
 |
 |
 |
|
Wspinaczka po skalnej ścianie przyniosła czwórce herbowych niezwykłych wrażeń, bo kiedy zaczynali po niej leźć, wszyscy widzieli się już oczami wyobraźni na kamienistym rozlewisku poniżej, leżący ze strzaskanymi kręgosłupami. Lecz po krótkiej chwili zdenerwowania szlachcice spostrzegli, że na pozornie litej ścianie pełno jest malutkich półek, szczelin i ustępów, doskonale nadających się na oparcie pod dłonie i stopy.
Sapiąc i dysząc zatem, wszyscy jako tako wspięli się do połowy ściany, starannie unikając spoglądania w dół w obawie, że od nadmiernej wysokości uderzą im do głów zgubne wapory i że w rezultacie tej przypadłości stracą równowagę spadając w dół.
W połowie ściany, jakieś piętnaście metrów nad poziomem rozlewiska, szlachetnie urodzeni ujrzeli znienacka wąską szczelinę rozmiarów dostatecznie dużych, by mógł się w nią wślizgnąć dorosły mężczyzna, praktycznie jednak niewidoczną z dołu, bo sprytnie przesłoniętą skalną półką. Gdzieś w głębi wypełniającej szczelinę ciemności pełgały ogniki palących się z trzaskiem łuczyw, toteż ponagleni przez towarzyszących im górali, herbowi popełzli na czworakach w tamtą stronę, po kilku zaledwie krokach niemal wpadając do rozległej groty.
W środku czekało już kilku zbójników, moszczących wygodne siedziska na stertach grubych skór i futer, podkładając drewna pod bulgoczący miło sagan i rozpalając więcej pochodni. Ich dym, zauważył pan Krzysztof, uciekał z pieczary przez sprytnie wyrąbany w skale komin, znikający gdzieś w jej sklepieniu.
Poproszeni grzecznie przez harnasia Komodę, Polacy usiedli z kamiennymi minami na skórzanych pryzmach, chroniących ich ciała przed lodowatym chłodem skały.
- Wielcem wdzięczny za przyjęcia mego zaproszenia - powiedział zbójnicki herszt. Żaden z gości nie skomentował tego ni słowem, przypominając sobie okoliczności towarzyszące "zaproszeniu" - Bardzo rad rozmówić się z waszmościami, albowiem lękam się, że zaszło jakieś straszne nieporozumienie, a teraz krew leje się w jego rezultacie ciurkiem i to krew niewinnych ludzi. Ledwie parę dni temu żem się zwiedział, że miejscowa szlachta mnie oskarża o napad na sędziowskie pacholę i jego porwanie. Klnę się na Pońbuczka, żeśmy z tym niczego wspólnego nie mieli, bośmy nigdy na szlachetnie urodzonego, jego rodzinę, a inwentarz nigdy ręki nie podnieśli. Ktokolwiek się na tym zakręcie przy Puchaczu zasadził, nic z nami wspólnego nie miał. Napisałem żem list do sędziego Kmity parę dni temu, któren jeden z moich ludzi do dworu podrzucił, ale albo pan sędzia go nie znalazł albo w me słowa nie uwierzył. Mus mi więc znaleźć ludzi bystrych, a sprawiedliwego osądu, by zechcieli sędziego przekonać, że niewinnych zawzięcie prześladuje, a sprawcy jego nieszczęścia wciąż wolni chodzą.
Komoda umilkł na chwilę, zaczekał, aż dwaj zbójnicy wręczą jego gościom kubki z grzanym winem, sam ujął w obie dłonie własny, delektując się przez chwilę miłym zapachem grzańca.
- Za zdrowie waszmościów - powiedział upijając malutki łyczek napoju - Bo też w waszmościach cała ma nadzieja, że ktoś powstrzyma to szaleństwo. W tych bitkach, a pościgach w górach już prawie dwa tuziny ludzi padły, a wielu innych poranionych albo kalekami zostało. Czas temu kres położyć, ale ja nie zdołam, nie mam listu żelaznego, a nawet gdybym miał, nie poszedłbym do Hańczówki albo Rycerki, bo bym już ich żywy nie opuścił. Pokoju pragnę z herbowymi, nie krwawej zwady, ale jeśli dalej na nas napierać będą, a szarpać, mus nam się bronić i jeszcze większe przyjdą nieszczęścia. Co rzekniecie, mości panowie? W imię Boga i pokoju i miejsca pewnego po śmierci w Królestwie Niebieskim, czy zechcecie zatrzymać tę niepotrzebną nikomu, a tak nieszczęśliwą dla wszystkich wojnę? |
|
|
|
|