| 
		
			| 
			
				| 
				| Bors |  | Mistrz Gry |  |  |  |  |  | Dołączył: 15 Maj 2009 |  | Posty: 665 |  | Przeczytał: 0 tematów 
 
 |  | Skąd: WarSaw/Venedia Sector/Segmentum Obscurus Płeć: Mężczyzna
 |  
 |  
 
 |  |  
			|  |  |  
 
 | 
		
			| Pokład Stella Felix, 20 aprilis 831.M41, godz. 19.21 
 Constantine z ociąganiem ściągnął ostatnią warstwę odzieży, krzywiąc się z bólu. Przyjmująca go szczupła medyczka westchnęła mimowolnie, widząc ślady spotkania z bestią. Faktycznie, obnażone do pasa ciało zakonnika prezentowało nieciekawy widok.
 
 Mimo kilku godzin spędzonych na poszukiwaniu zagrożeń i rekonsekracji splugawionych przez demona pomieszczeń, jego twarz nie odzyskała naturalnej barwy. Skóra była spieczona, a brwi i włosy lekko skręciły się od żaru i zwęgliły na końcach.
 
 Mimo że pancerz zamortyzował cios bestii, to cały lewy bok, ramię i pierś pokrywały potężne sińce, krwiaki i wybroczyny we wszystkich odcieniach fioletu, czerwieni i żółci.
 
 - Gracko wielebnego zaprawił ten plugawy pomiot. Tyle sińców, to nie widziałam na całej drużynie Bloodbowlowej… nawet po finale.  – Stwierdziła kobieta ze śpiewnym, choć nieco archaicznym akcentem. Ostrożnie zaczęła badać ślady, obserwując reakcje duchownego.
 
 - Czy rany są poważne? – Spytał rzeczowo Constantine, krzywiąc się, gdy medyczka silnie ścisnęła jego żebra.
 
 - Oczywiście, że poważne, ale będzie ojciec żył. Bydlak musiał mieć siłę szarżującego groxa, ale żebra są chyba całe. Nie pluje ojciec krwią?
 
 Duchowny pokręcił głową.
 
 - Więc będzie dobrze. Chyba żadnych poważnych obrażeń wewnętrznych. Założę elastyczny opatrunek, żeby ułatwić oddychanie. I dam coś na ból. Tylko proszę unikać wysiłku, środków odurzających i walk z potworami. – Rzuciła jeszcze, sięgając do szafki po bandaż.
 
 Zamykając za sobą drzwi z napisem  VALETUDINARIUM Constantine poruszał się nieco sztywniej, ze względu na opatrunkowy gorset, lecz mógł oddychać bez przejmującego bólu w piersiach. Po całym ciele rozchodziło się kojące odrętwienie. 4 kolejne fiolki mętnego płynu spoczywały jego kieszeni.
 
 Jednak nim zmorzy go kombinacja znużenia, ran i leków, duchowny postanowił załatwić jeszcze jedną sprawę. Niesforny duch jego nowej broni wymagał zawrócenia na drogę niezawodności i Constantine skierował się ku kajutom Tech-adeptów, korzystając ze wskazówek napotkanych członkiń załogi. Mimowolnie zwrócił uwagę, że wszystkie odnosiły się do niego ze znacznie większym szacunkiem niż dotychczas. Złowił nawet kilka spojrzeń, których wolał nie interpretować.
 
 Z  pewną ulgą dotarł więc do ozdobnych drzwi kwatery Techmagosa Sanji.
 
 ***
 - Tak. Właśnie tego się spodziewałam. – Oświadczył metaliczny głos spod pochylonego nad strzelbą kaptura. Szesnaście metalowych palców wirowało w doskonale zsynchronizowanym tańcu, obracając kolejne elementy broni i odkładając je na stół. Adeptka przyświecała sobie przy pracy białym światłem reflektora na jednym z mechadendrytów.
 
 - Musi ojciec zrozumieć, że duch tej broni wymaga nie tylko modlitwy, ale też oleju i nieco uwagi. Równowaga jest cnotą kardynalną. Również równowaga między duchem a mechanizmem, który go nosi. Niech ojciec pamięta o czyszczeniu tej broni a nigdy nie zawiedzie, nawet mimo tych prymitywnych rekonfiguracji, jakim został poddany.
 
 Constantine puścił te docinki mimo uszu, zbyt wyczerpany ranami i otumaniony lekiem, aby wdawać się w dyskusje. Spokojnie siedział, obserwując działania zamaskowanej kobiety. Znajdowali się w niewielkim pomieszczeniu, przypominającym warsztat, którego środek zajmował metalowy stół i kilka prostych, twardych krzeseł.
 
 Sanja złożyła broń ponownie, sprawdzając kilkakrotnie jak pracuje a potem w zamyśleniu zaczela obracać w palcach zbiornik prometheum. Świecący mechadendryt penetrował w tym czasie obudowę miotacza.
 
 - Bardzo pomysłowe jak na dzieło niewtajemniczonych. Nieco prostackie, lecz intrygujące muszę przyznać. Jej twórca zasługuje na szacunek, a jego dzieło na lepsze traktowanie. – Dodała z naganą wyczuwalną nawet mimo mechanicznego brzmienia. - Namaściłam je trzykroć błogosławionym olejem. W dowód szacunku dla jej twórcy i dla właściciela.
 
 Naglę podniosła się, skrywając ręce w obszernej szacie.
 - A teraz muszę Ojca przeprosić, lecz wzywają mnie obowiązki. Wiele istotnych układów padło ofiarą tego tragicznego wydarzenia. Statek doznał znacznego uszczerbku i wymaga mej uwagi.
 
 - Żegnam. – Zakończyła spotkanie, jedną z mechanicznych macek uruchamiając drzwi wejściowe.
 |  |