RPG online

Gry fabularne online

Forum RPG online Strona Główna -> Iron Kingdoms -> W górach Wyrmwallu Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 38, 39, 40, 41  Następny
Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat 
PostWysłany: Wto 22:20, 01 Sty 2008
Keth
Mistrz Gry
 
Dołączył: 30 Sie 2007
Posty: 4663
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Nibylandia
Płeć: Mężczyzna





Jeśli Moggs zechce zatrzymać kuszę, powinien ze swojej stówki odpalić wspólnikom 40 koron. Po podziale na Woodsa, Dernavana, Dragana, Arlanda, Phineasa i Deegana da to 6,60 korony na głowę. Co do mieszków ze stówkami, Dragan i Arland nie dostali żadnych sakiewek od Meary, najwyraźniej naczelniczka zamierza się z nimi inaczej rozliczyć. Nadal jednak mogą się domagać udziału z spieniężenia kuszy, a sześć koron wystarczy im na przykład, by spokojnie przeżyć prawie tydzień we Fharinie (nocleg i jedzenie na przeciętnym poziomie).
Czy ktoś jeszcze chciałby coś załatwić w osadzie przed jutrzejszym wyjazdem?
Arland, Dragan, Rutger - w najbliższych godzinach dostaniecie na PW info odnośnie pewnych wątków prywatnych Waszych postaci.


Ostatnio zmieniony przez Keth dnia Wto 22:21, 01 Sty 2008, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
PostWysłany: Śro 15:22, 02 Sty 2008
Urbik
Elokwentny gracz
 
Dołączył: 31 Sie 2007
Posty: 268
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Gliwice





Orajt, w takim razie wykładam na stół 40 koron - do wspólnego podziału.

Ponieważ zapomniałem do podziału puli doliczyć Urbika, każdy z bohaterów dostaje 5,70 korony. Do tego dochodzi 100 koron na głowę od naczelniczki oraz 10 koron od Montforta (po powrocie do Fharinu).
Zobacz profil autora
PostWysłany: Pią 15:26, 04 Sty 2008
Xathloc
Gracz stażysta
 
Dołączył: 04 Wrz 2007
Posty: 156
Przeczytał: 0 tematów






Ponieważ nie lubię niedokończonych spraw, a zbrodnia naszego kompana plami nasze imiona proponuję rozejrzeć się po okolicy i poszukać naszego byłego druha. Jak sądzę Pan Kapitan nie będzie miał nic przeciwko opóźnieniu wymarszu o dzień czy dwa jeżeli istnieje szansa dopadnięcia zabójcy.
Zobacz profil autora
PostWysłany: Pią 17:03, 04 Sty 2008
Keth
Mistrz Gry
 
Dołączył: 30 Sie 2007
Posty: 4663
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Nibylandia
Płeć: Mężczyzna





Kapitan Fenwick już rozważał taką opcję, po to właśnie zaraz po Waszej rozmowie wezwał do namiotu Dragana. Po konsultacjach z łowcą doszedł do wniosku, że to skazany na porażkę pomyśl. Wokół jest tak dzika i skalista okolica, że mający nad Wami kilka godzin przewagi Degrata już dawno przepadł bez śladu (w dosłownym tego słowa znaczeniu – na litej skale trudno znaleźć czyjś ślad). Pozostaje żywić nadzieję, że coś Ordyjczyka zeżre po drodze, a o to w tych górach nietrudno.
Zobacz profil autora
PostWysłany: Pią 21:04, 04 Sty 2008
Xathloc
Gracz stażysta
 
Dołączył: 04 Wrz 2007
Posty: 156
Przeczytał: 0 tematów






Cóż, nie będę dyskutował z decyzjami kapitana. Niemniej jednak zamierzam czujnie rozglądać się po okolicy w czasie podróży i proponowałbym jak najszybciej wyruszyć, tak aby dotrzeć do miasta przed zabójcą. Zakładam, że może spróbować odebrać swoją działkę.


Ostatnio zmieniony przez Xathloc dnia Pią 21:05, 04 Sty 2008, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
PostWysłany: Pią 23:51, 04 Sty 2008
Urbik
Elokwentny gracz
 
Dołączył: 31 Sie 2007
Posty: 268
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Gliwice





Jako, że jest bodajże pod wieczór, myślę ,że nie ma co przenudzać i iść spać (ewentualne sprawy organizacyjne na priv). Łupami dzielimy się automatycznie, tak jak to było ustalone. Jakby co, to ide w kime Wink
Zobacz profil autora
PostWysłany: Sob 12:14, 05 Sty 2008
Keth
Mistrz Gry
 
Dołączył: 30 Sie 2007
Posty: 4663
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Nibylandia
Płeć: Mężczyzna





W nocy musiało padać, bo tłukące w okna krople wody budziły co jakiś czas bardziej czujnych armigerów. Wszyscy spali płytko, w ciemnej izbie rozlegał się regularnie czyjś pojęk bólu. Prym w tym cierpiętniczym koncercie wiódł Phineas, któremu otwarte złamanie ręki nie dawało chwili wytchnienia pomimo rozlicznych specyfików Aideen Bradigan, aplikowanych furmanowi od chwili powrotu do osady. Chociaż kilku agentów Kompanii proponowało Fenwickowi pomoc w nocnych wartach, kapitan grzecznie podziękował, być może nie ufając do końca obcym mu ludziom.

Blady mokry świt nadszedł skrycie, niepostrzeżenie i zdecydowanie zbyt szybko – w tym wszyscy byli zgodni. Z dworu od pewnego czasu dobiegały męskie głosy wieszczące zwijanie wojskowego obozu, toteż najemnicy pozbierali się ospale z posłań, rolując koce, ziewając i trąc palcami powieki.

Na zewnątrz było mokro, wilgotna ziemia oblepiała buty, a chłodny wiatr przyprawiał myjących się u studni mężczyzn o dreszcze. Od wyjazdu z Fharinu żaden z armigerów nie miał okazji do kąpieli, a publiczne pławienie się w potoku nie wchodziło w grę zarówno przez względy obyczajowe jak i lodowatą wodę. Wszyscy drapali się zatem regularnie, szczególnie pod pachami i w pachwinach, marząc przy tym o łaźni, balii przesłoniętej kłębami pary i szczotkach z końskiego włosia. Marzenia te, odległe o dwa dni drogi, powodowały, że wystrzeliwujące wszędzie wokół górskie szczyty jeszcze bardziej mężczyzn od siebie odstręczały pierwotną dzikością i surowym pięknem.

Pakowanie dobytku nie trwało długo, bo większość swych rzeczy armigerzy pochowali do plecaków poprzedniego wieczoru. Wystarczyło kilka chwil, by powiązać paskami zrolowane ciasno koce, założyć pasy z bronią i wierzchnie odzienie. Wojskowi zjedli śniadanie jeszcze przed świtem i widać nikomu z nich nie przyszło do głowy, by zaprosić do posiłku cywilów, więc głodni mężczyźni musieli chwilę zaczekać na dziewki pomagające naczelniczce. Zapłakane góralki wyglądały tak jakby całą noc nie spały, co też całkiem było możliwe – pochowani w chatach osadnicy opłakiwali wciąż swych bliskich. Na śniadanie dziewczęta podały jedynie zimne kozie mleko, czerstwy chleb i trochę wędzonego mięsa, nikt nie miał jednak serca, by głośno wybrzydzać w tak ciężkich dla miejscowych chwilach.

Posiliwszy się naprędce najemnicy opuścili ponownie oddaną im do dyspozycji izbę, udając się wolnym krokiem ku wytaczanym już ze stodoły wozom Kompanii. Deegan i Anselm skończyli śniadanie wcześniej niż pozostali mężczyźni, zajęli się zaprzęganiem koni. Towarzyszyła im owinięta w wełniany płaszcz Meara Aghamore, rozmawiająca cicho z furmanami. Widząc nadchodzących armigerów skinęła im na powitanie głowy. Była upiornie blada, a z bladością skóry kontrastowały silnie zaczerwienione od płaczu oczy. Zakłopotani najemnicy odpowiedzieli zdawkowymi ukłonami, obchodząc z drugiej strony wozy i stając znienacka w obliczu małej niespodzianki.

Przy wrotach stodoły, przysłonięci przez nie do ostatniej chwili, stali dwaj gotowi do drogi wędrowcy. Chociaż obaj zawinięci byli w płaszcze z naciągniętymi na głowy kapturami, wszyscy z miejsca rozpoznali wnuków zielarki. Młodzieńcy stali w pełnym ekwipunku, od broni po wypchane plecaki, to zaś oznaczać mogło tylko jedno.

- A ci tu czego? – Phineas widać nie pojął od razu znaczenia obecności bliźniaków przy wozach, wciąż będąc pod wpływem mącących umysł środków przeciwbólowych Aideen – Z nami chcą się zabrać czy jak?

Marcus Dernavan westchnął tylko w odpowiedzi, a były w tym westchnieniu pospołu nuty zawiedzionej nadziei i głębokiego zatroskania.
Zobacz profil autora
PostWysłany: Sob 20:51, 05 Sty 2008
Keth
Mistrz Gry
 
Dołączył: 30 Sie 2007
Posty: 4663
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Nibylandia
Płeć: Mężczyzna





Wojskowy konwój opuścił osadę krótko po wschodzie słońca. Żołnierze kapitana Fenwicka przybyli do Przełęczy Duvika na własnych nogach, ale w drodze powrotnej skwapliwie skorzystali z możliwości wrzucenia swych ciężkich plecaków na pozbawione ładunku wozy Kompanii. Wyznaczeni do ochrony osady piechurzy zatrzasnęli za wozami bramę, zaryglowali ją, weszli na ostrokół.

Wyraźnie cierpiący Phineas usadowił się wygodnie w tyle ostatniego zaprzęgu i swym posępnym głosem opowiadał grupie słuchających go z fascynacją żołnierzy o godnej podziwu rzezi poczynionej za pomocą swego topora w mroku górniczych chodników. Piechurzy, w większości bardzo młodzi poborowi z rolniczych wiosek środkowego Cygnaru, nie odrywali od furmana wzroku, z rzadka tylko pozwalając sobie na jakiś pełen szacunku komentarz. Jeden z żołnierzy powoził furmanką w jego zastępstwie.

Retho Fenwick usiadł na pierwszym wozie, w towarzystwie Dernavana, Moggsa i Deegana. Luźna rozmowa kręciła się początkowo wokół kapryśnej górskiej pogody, oficer szybko spostrzegł jednak pełen ciekawości wzrok Moggsa skupiony na jego wsuniętym w olstro pistolecie.

- Erlicher, całkiem nowy model. Mam go od miesiąca, ale bardzo sobie chwalę – kapitan wyciągnął broń i podał Moggsowi. Morridańczyk ujął pistolet w prawą dłoń, wymierzył w zad jednego z ciągnących zaprzęg koni.

- Nie celuj do konia – powiedział ostrzegawczo Fenwick.

- Jest nabity? – zaskoczony reprymendą Moggs natychmiast przesunął lufę broni w bok, zaczął mierzyć w porastające skraj drogi zarośla.

- Nie, ale chodzi o pewne przyzwyczajenia. Nigdy nie celuj z broni palnej do żywej istoty, jeśli nie zamierzasz jej zabić. Słyszałem wiele historii o żołnierzach, którzy zastrzelili swych druhów, bo im się wydawało, że broń nie jest naładowana i mierzyli do nich dla zabawy.

- Wygląda inaczej niż te, które do tej pory oglądałem – mruknął Deegan przyglądając się uważniej pistoletowi – Kto produkuje Erlichery? Nie jest to przypadkiem llaelijska broń?

- Tak – kiwnął głową kapitan – Robi je ród Erlicherów z Merywynu. Armia kupiła ostatnio w Llaelu sporą partię, ale natychmiast się rozeszły, bo to bardzo dobra marka. Kto tylko mógł, ciągnął za sznurki w służbach kwatermistrzowskich, żeby taki dostać. Można rzec, że szczęście miałem, bo mi parę dni wcześniej lufa pękła w starym Griflerze i dostałem Erlichera z przydziału, a nie po znajomości.

- Nie trzeba go ładować od strony lufy? – spytał Moggs oglądając pistolet z wszystkich stron z dziecięcą wręcz fascynacją. Fenwick zauważył jego błyszczące oczy, uśmiechnął się nieznacznie pod nosem.

- Zupełnie nowa technologia – podkreślił z naciskiem oficer – Nabój to łuska z grubego papieru, przedzielona w połowie tekturą. Jedna połowa wypełniona jest czarnym prochem, druga czerwonym, a z przodu dodatkowo wbita jest kula. W momencie pociągnięcia za cyngiel sprężynowy mechanizm rozdziera tekturę rozdzielającą obie części łuski, proch miesza się ze sobą i dochodzi do samozapłonu. Bang i kula leci. Żeby załadować nowy nabój, wystarczy pociągnąć za tę tam dźwignię i otworzyć komorę amunicyjną. Ruch dźwignią ustawia dodatkowo sprężynę w pozycji wyjściowej, dlatego trzeba bardzo uważać, żeby przy wkładaniu naboju nie pociągnąć przypadkiem za cyngiel.

- Czemu? – zapytał Moggs wciąż bawiąc się pistoletem.

- Bo jak zwolnisz sprężynę, to rozedrze łuskę w otwartej komorze i ci proch wybuchnie prosto w twarz. Kto swe oczy szanuje, broń ostrożnie ładuje, tak powiada nasza komendantura.

Kapitan zabrał pistolet Morridańczykowi, wsunął broń z powrotem w olstro. Moggs westchnął ciężko.

- Nie ma co wzdychać, tylko oszczędzać – uśmiechnął się Fenwick – W Corvis jest przedstawicielstwo Erlicherów, bodajże rodzina Pittów je sprowadza. Zawsze coś tam mają na stanie jak człowiek zajrzy do warsztatu.

- A ile trzeba sobie od gęby odłożyć? – skrzywił się niechętnie Moggs.

- Ze trzy setki będzie trzeba – odparł kapitan – Oto urok żołnierskiego życia: my mamy te zabawki za darmo, wy musicie kupować.
Zobacz profil autora
PostWysłany: Pon 16:11, 07 Sty 2008
Keth
Mistrz Gry
 
Dołączył: 30 Sie 2007
Posty: 4663
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Nibylandia
Płeć: Mężczyzna





- Skoro już o broni i zakupach mowa, mam pytanie – odezwał się siedzący dotąd w milczeniu Marcus Dernavan. Fenwick odwrócił w jego stronę głowę, spojrzał z ciekawością.

- Miecz mi potrzebny, o długim ostrzu, z wysokiej jakości stali – zaczął wyjaśniać Thurianin – Najlepiej robiony na zamówienie, bo musi spełniać kilka specyficznych warunków.

- Hartowanie w krwi dziewic? Teleskopowe ostrze? Rękojeść wysadzana klejnotami? – roześmiał się przyjaźnie kapitan – Teleskopowe ostrze i klejnoty da się załatwić, natomiast w promieniu dziesięciu mil od murów Fharinu dziewicy nie uświadczycie, chyba że w klasztorze przy katedrze świętego Corbena... ale i tego raczej bym nie obstawiał.

- Nie – uśmiechnął się magianik, zaprzeczył ruchem głowy – Mam w projekcie trochę nietypową rękojeść, ale to jeszcze wymaga popracowania nad schematem. Żadnych egzotycznych kaprysów, po prostu takie praktyczne usprawnienie, bo muszę poćwiczyć trochę fechtunek, a mój stary miecz okazał się nie dość skuteczny.

Dernavan poklepał dłonią pochwę z mieczem, położoną dla wygody w poprzek kolan.

- Nie dość ostry? – zaciekawił się kapitan.

- Ostry jak brzytwa, ale klinga jak na mój gust zbyt krótka. Potrzebuję czegoś dłuższego.

- W mieście znajdziesz warsztat z bronią na każdej bez mała ulicy, a ceny są dość rozpięte. Za długi miecz dobrej marki zapłacić trzeba osiemdziesiąt do stu koron. Co to ma być za rękojeść, jeśli to nie tajemnica?

- Pusta w środku – przyznał z pewnym ociąganiem Dernavan. W oczach kapitana z miejsca pojawił się błysk dyskretnego zrozumienia.

- Taka sprawa – mruknął oficer – Mam znajomego, którego rodzina zajmuje się wyrobem broni przygotowanej pod montaż gniazd zasilania. To Casner Hurst, służyliśmy przez krótki czas razem w Forcie Falk, potem odszedł z wojska i zajął się handlem. Ma sklep dwie ulice na południe od stacji kolejowej, na rogu Złotniczej i Rymarskiej. Uczciwie traktuje klientów, ale lepiej powołaj się na moje nazwisko, to może na cenie trochę upuści... ale tanio i tak nie będzie. Słyszałem, po ile chodzą tego rodzaju bronie.

- Nie ma co wzdychać, trzeba oszczędzać – uśmiechnął się pod nosem magianik powtarzając niedawne słowa kapitana.

- Prawda – przytaknął Fenwick, po czym uniósł głowę mierząc wzrokiem wiszącą w górze tarczę słońca.

Zaprzęgi toczyły się w dół górskich stromizn, podskakując na nierównościach kamienistej drogi i poskrzypując głośno. Najmici rozpoznawali co jakiś czas znajomy punkt trasy, zauważony podczas drogi do Przełęczy Duvika – a to skałę o dziwacznym kształcie, a to poskręcany w charakterystyczny sposób pień wysokogórskiego iglaka. Wraz z upływem czasu teren ulegał zmianom, pojawiało się coraz więcej roślinności, szemrzące miło potoki nikły w wysokiej soczystej trawie.

Parę godzin po opuszczeniu osady konwój znalazł się w cieniu puszczy porastającej dolne partie Wyrmwallu. Chociaż Fenwick nie wydał żadnego rozkazu, jego ludzie załadowali karabiny i trzymali je cały czas przy sobie obserwując uważnie okoliczne chaszcze. Rozmowy toczyły się dalej, ale agenci Kompanii nie mogli nie zauważyć tej zmiany w zachowaniu towarzyszy podróży. Była to zresztą ostrożność zrozumiała, bo gęste poszycie lasu podchodziło pod samą drogę i niejeden raz siedzący na wozach ludzie musieli głowy pochylać, by nie zahaczyć nimi o wiszące nisko gałęzie.

- Oczekuje pan kłopotów? – zapytał pozornie beztroskim tonem Deegan, luzując przy tym nieco pas z mieczem.
Zobacz profil autora
PostWysłany: Wto 15:09, 08 Sty 2008
Keth
Mistrz Gry
 
Dołączył: 30 Sie 2007
Posty: 4663
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Nibylandia
Płeć: Mężczyzna





Rutger Woods jechał na drugim wozie, w towarzystwie powożącego zaprzęgiem Anselma oraz braci Bradigan. Woźnica siedział milkliwie w koźle, wyraźnie obrażony na cały świat za łut losu, który zesłał w kabzy jego kompanów pękate sakiewki złota. Woods zajął miejsce obok Anselma, mając dzięki temu położeniu dobre pole widzenia na wszystkie wozy i maszerujących za nimi piechurów. Bracia-bliźniacy rozłożyli się wygodnie w tyle furmanki. Dragan kontemplował wzrokiem przejaśniające się szybko przestworza, Arland zaś zapadł w płytką drzemkę, co jakiś czas dotykając mimowolnie swej piersi w miejscu, gdzie dzień wcześniej ugodził go bełt Idrianina. Żaden z najemników ani słowem nie skomentował drugiego w przeciągu kilku dni cudownego ozdrowienia łowcy, czując w jego pozornie nieśmiertelnej naturze rękę utalentowanej ponad wszelką miarę babki; nikt też nie chciał zgłębiać tej tajemnicy upewniając się coraz bardziej w przekonaniu, że za cudem tym nie stała ani moc Morrowa ani Menotha.

Bliźniacy wciąż ściągali ku sobie badawcze spojrzenia najemników – wszystkich z wyjątkiem Marcusa Dernavana. Ten dla odmiany zdawał się ich obecności nie zauważać i pozostali armigerzy skrycie dopatrywali się w tym zachowaniu jakiegoś głębszego znaczenia. Tak czy owak, wciąż nie padła odpowiedź na niewypowiedziane pytanie, gdzie tak właściwie jasnowłosi bracia się wybierali i czy zamierzali na dłużej przylgnąć do reszty grupy.

Rutger jako jedyny z agentów Kompanii zareagował otwarcie na niepokój żołnierzy. Morridańczyk oparł nogę o burtę wozu i szybko naciągnął swoją kuszę. Założywszy pocisk na leżysko broni położył ją sobie na kolanach w taki sposób, by w razie potrzeby móc kuszę natychmiast podnieść. Oglądający się przez ramię kapitan Fenwick zauważył jego ostrożność, kiwnął ledwie zauważalnie głową w geście wyważonej aprobaty.
Zobacz profil autora
PostWysłany: Wto 21:04, 08 Sty 2008
Keth
Mistrz Gry
 
Dołączył: 30 Sie 2007
Posty: 4663
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Nibylandia
Płeć: Mężczyzna





- Raczej nie, ale czujność zawsze popłaca – odparł Fenwick na pytanie Deegana – Patrole na Szlaku Handlowym przegoniły ostatnio parę band dzikunów. Nie wierzcie jak nie chcecie, ale te stwory próbowały podobno rozkręcać szyny kolejowe. Na co im szyny i podkłady, nie mam pojęcia, ale mogły w ten sposób wykoleić pociąg.

- Kto je tam wie, te szczeciniaste ryje – odezwał się siedzący w tyle wozu żołnierz, średniego wieku mężczyzna o thuriańskiej aparycji i dość sympatycznej twarzy – Niby gadać po bożemu nie potrafią, ale słyszałem, że na drzewach chatki budują.

- Tak, z podkładów pod tory kolejowe – parsknął z rozbawieniem Fenwick – Dermont, ty już lepiej się zdrzemnij, a nic nie gadaj.

- Jak sobie pan życzy – żołnierz wcale się nie przejął docinkiem przełożonego, bo mrugnął tylko porozumiewawczo w stronę Moggsa i zaczął kontemplować wzrokiem puszczę.

Kiedy słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, kapitan polecił rozbić obóz. Trzydziestu wojskowych uwinęło się w mig z tym zadaniem, najmici ledwie zdążyli konie wyprzęgnąć jak pod kociołkami z gulaszem trzaskały już wesoło płonące szczapy. Fenwick wystawił warty w sile ośmiu ludzi, po czym zaprosił towarzyszy podróży do kolacji.
Zobacz profil autora
PostWysłany: Wto 21:19, 08 Sty 2008
Keth
Mistrz Gry
 
Dołączył: 30 Sie 2007
Posty: 4663
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Nibylandia
Płeć: Mężczyzna





Gdy blaszane miski zostały już do czysta wytarte kromkami czerstwego chleba, a ludzie wyciągnęli się wygodnie na kocach, przy ognisku kapitana rozgorzała dość żywiołowa dyskusja. Rozpoczął ją Rutger Woods, ogólnikowym pytaniem o sytuację na menickim pograniczu. Słowo do słowa, dyskusja zeszła na tematy religijne i wywołała wśród rozmówców dość gorące emocje.

- Fanatyzm religijny zgubi prędzej czy później Protektorat – zawyrokował kapitan Fenwick – Stare edykty podpisane przez wizygotę Ozealla kategorycznie zabraniają tamtejszej teokracji posiadania sił zbrojnych, dobrze o tym wszyscy wiedzą. I chociaż wiadomo też, że przemytnicy szmuglują do Protektoratu broń, najczęściej od strony morza lub wzdłuż granicy z Ios, te transporty na w niczym nie pomogą Synodowi. Voyle może grozić Caspii siedząc bezpiecznie w murach Imeru, ale nawet taki ortodoks jak on nie odważy się otwarcie wystąpić przeciwko Cygnarowi. A jeśli przyłapiemy go jeszcze parę razy na łamaniu edyktów, Leto nałoży na Protektorat sankcje gospodarcze.

- Doprawdy? – chrząknął z powątpiewaniem Deegan Kilbride, leżący na plecach z podłożonymi pod głowę rękami – A jakież to sankcje mogą boleśnie zranić Imer, jeśli można spytać? Co nasz dobry król Leto może zrobić Hierarchowi Voyle?

Po raz pierwszy od chwili spotkania pod kopalnią kapitan Fenwick jakby stracił rezon, zaraz jednak odzyskał pewność siebie.

- Embargo na diamenty albo przynajmniej dodatkowe na nie cło – oświadczył – To podstawowy zagraniczny środek płatniczy Protektoratu, żaden kraj nie uznaje ich waluty. I dodatkowe cło na urządzenia przemysłowe. Podniesiemy im ceny na parowe pompy, piece hutnicze i mechaniczne krosna, to wyzbędą się przynajmniej części arogancji.

- To nie arogancja, to wiara – potrząsnął głową Deegan – Nie byłem nigdy w Protektoracie, ale znam ludzi, którzy tam bywają. Wiara potrafi czynić cuda. Tamtejsi Menici zrobią wszystko, co im rozkaże Voyle, podobno Hierarch jest tam czczony na równi z Menothem.

- Co jest chyba świętokradztwem samo w sobie – parsknął Fenwick – Ja oddaję cześć Morrowowi. Uznaję istnienie Menotha, ale jest mi on obojętny w kwestii przekonań teologicznych. Przestudiowałem swego czasu dość dokładnie Listy do wiernych caspiańskiego Sancteum i zgadzam się w pełni z zawartymi w nich wnioskami. Kanon Praw Menotha w swej obecnej postaci praktycznie legalizuje niewolnictwo religijne.

- Nie jest niewolnikiem ktoś, kto nie zdaje sobie sprawy z istnienia niewolnictwa – odparował Deegan zmieniając pozycję i siadając na koc ze skrzyżowanymi nogami – Ci ludzie wierzą niewzruszenie w Kanon Praw, on kształtuje ich życie. W Urcaenie czeka na nich nagroda wieczna, jeśli tylko okażą posłuszeństwo wobec dekretów Synodu.

- To właśnie jest fanatyzm, doskonała pożywka dla wysoko postawionych manipulantów – powiedział Fenwick – Ale fanatyzm zawsze przegra ze stonowaną wiarą i trzeźwym rozsądkiem. Dwa tygodnie temu kilkanaście mil na północ od Sulu przez Czarną Rzekę przeprawiła się grupka Menitów. Mieli cywilne ubrania i trochę broni. Może chcieli zasadzić się na karawanę, a może udać się na przeszpiegi, nieważne, w każdym razie rzucili się bez pomyślunku na pierwszy patrol z łabędziem na tarczach. Można by pomyśleć, że widok królewskich żołnierzy odbiera im zdrowy rozsądek. Dowódca patrolu – a byli to żołnierze lekkiej jazdy – nakazał wypalić im z pistoletów w twarze i porąbać resztę szablami. Trupy zostawili na brzegu, ale nikt po nie się nie przeprawił. Protektorat udaje, że jego szpiedzy to zwykli grasanci, my udajemy, że w to wierzymy, a swoje i tak wiemy. A co do tych samobójców... piękna nagroda za wiarę i posłuszeństwo, nie przeczę.

- Rzeki pilnujecie i to się armii chwali – odezwał się siedzący do tej chwili cicho Anselm – Ale mnie co innego martwi i to bardzo. Mało to Menitów w naszych granicach mieszka? Toż każdy z nich szpiegiem może być, chociaż na szyi medalion z królewskim łabędziem sobie dla niepoznaki powiesi. Jak takiego w tłumie wyłowić, wyłapać parszywą owcę?

Kapitan umilkł na chwilę zastanawiając się nad pytaniem, dumał ze zmarszczonym czołem.

- Na to odpowiedzi udzielić nie sposób – oznajmił wreszcie niechętnie – Wolność wyznania niesie ze sobą różne niebezpieczeństwa. Szanuję cygnarskich Menitów, bo wielu z nich otwarcie odcina się od ortodoksów z Imeru i Sulu, nawołuje do opamiętania i pojednania, lecz bez wątpienia są wśród nich i szpiedzy, którzy donoszą Synodowi. Takich my, prości żołnierze, nie wyłapiemy, to już robota dla królewskiego wywiadu.

- Menici, Idrianie, dzikie stwory z Pustkowi. Kawał roboty przyszło wam odwalać ostatnimi czasy na tym pograniczu – zauważył Rutger Woods, bawiąc się machinalnie bełtem o orientalnych wzorach na lotkach, wyciągniętym z kołczanu Moggsa – A prawda to, że dzikuny coraz częściej wyłażą z lasów? I podobno pod Corvis bogrysy się na kupieckie karawany zasadzają.

- Z dzikunami aż takich kłopotów nie mamy – odparł Fenwick – Raz na jakiś czas mała banda narobi szkód na polach, kukurydzę stratuje albo powyrywa buraki. Na ludzi nie napadają, z miejsca wieją jak kogo zobaczą, chyba że to dziecko albo jakaś starowina, wtedy biada. Ale z Corvis to prawda, bogriny strasznie się ostatnio rozzuchwaliły. W Lesie Żałobników pełno tych kurwich synów siedzi, bo tam mokradła są i gęste mateczniki, nie da rady porządnie ich spacyfikować. Prawie codziennie mgły na trakcie stoją, a w mgle bogrysy. Diuk Kielon Ebonhart IV robi, co może, zaciąga pod swą chorągiew najemników, werbuje traperów i myśliwych. Arcydiuk Runewood wysłał mu dwa bataliony lekkiej jazdy z własnego pocztu, ale to wciąż za mało, żeby wyplenić tę bogrińską zarazę. Za łby tych stworów płacą podobno w Corvis czystym srebrem.

- A ile? – zainteresował się natychmiast Anselm. Phineas pokręcił tylko szyderczo głową, parsknął i zaczął gapić się w rozgwieżdżone niebo.

- Nie jestem pewien – odparł Fenwick – Chyba po koronie za parę, ale głowy za to nie dam. To nagroda dla najemników, wojsko nic nie dostaje, bo my mamy to podobno wliczone w żołd. Ale bogriny to nie wszystko. Z Llaelu podczas wiosennych roztopów przypływają czasami mostowe trolle, to dopiero prawdziwe kurwie pomioty. Za ubicie tego stwora można dostać sto koron, ale ja tam znam bezpieczniejsze sposoby na życie.

- A jak to wpłynęło na handel? – zainteresował się Deegan – Kupcy nadal tłocznie po szlakach wędrują, skoro w dziczy niebezpiecznie?

- Popyt na miecze do wynajęcia wzrósł niepomiernie – roześmiał się posępnie kapitan – Kilka pomniejszych banków i gildii kupieckich już podpisało umowy zbiorowe z zaciężnymi kompaniami, żeby chronić swoje karawany. Pociągi zawsze były bezpieczniejsze od konnych zaprzęgów, to Caspiańska Kolej Żelazna kiesę sobie teraz nabija jak nigdy dotąd. Złoto płynie strumieniem, ceny za transport towarów koleją podobno mają w górę pójść, chociaż arcydiuk Runewood, diuk Ebonhart i książę Blackwood z Bainsmarketu wydali jakiś czas temu wspólne oświadczenie, że zablokują podwyżki, jeśli uznają je za zbyt wysokie.


Ostatnio zmieniony przez Keth dnia Wto 21:19, 08 Sty 2008, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
PostWysłany: Śro 13:29, 09 Sty 2008
Keth
Mistrz Gry
 
Dołączył: 30 Sie 2007
Posty: 4663
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Nibylandia
Płeć: Mężczyzna





Kapitan urwał na chwilę swą wypowiedź, zamachnął się dłonią uśmiercając siedzącego mu na policzku komara. Armigerzy skrzywili usta na dźwięk donośnego plaśnięcia.

- Do czorta z tym kurwim pomiotem! – warknął oficer rozmasowując sobie piekący policzek i rozmazując przy tym po skórze krew zabitego owada – Spokoju z nimi nie ma, żywcem nas chcą chyba zeżreć. Rozumiem, że jest lato, ale iście to niepojęte, jakie się te bydlaki ostatnio uciążliwe zrobiły.

Faktycznie, obozujący w gęstej puszczy mężczyźni ustawicznie musieli się opędzać od malutkich muszek i komarów, równie napastliwych w dzień jak i po zapadnięciu zmierzchu; wielu z nich już nosiło na skórze zaczerwienione ślady po ukąszeniach.

- Nie wiadomo, czy to tałatajstwo jakiej choroby nie roznosi – dodał Fenwick – Dostaliśmy ze służb kwatermistrzowskich maści jakieś, co to miały odstraszać komary, ale to jakiś konował chyba sporządził, by miast je odpędzać, jakby je jeszcze zwabiały.
Zobacz profil autora
PostWysłany: Pią 1:06, 11 Sty 2008
Krisu
Elokwentny gracz
 
Dołączył: 31 Sie 2007
Posty: 423
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Wrocław





Wypowiedź kapitana Markus skwitował jedynie uśmiechem.
Zobacz profil autora
PostWysłany: Pią 10:05, 11 Sty 2008
Keth
Mistrz Gry
 
Dołączył: 30 Sie 2007
Posty: 4663
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Nibylandia
Płeć: Mężczyzna





- Jedna chwila – Rutger Woods podniósł się z ziemi, podszedł do swego opartego o pień drzewa plecaka, sięgnął po coś do środka. Kiedy wyprostował się ponownie, w ręce trzymał niewielki skórzany woreczek.

- Nie wiem, co komendantura wam pcha w przydziały, ale to pewnie jakieś łajno, które kupili za grube pieniądze. Coś wam pokażę – Morridańczyk rozsznurował woreczek i wysypał znajdujący się w nim proszek w płomienie ogniska. W powietrzu rozległ się donośny trzask, który po chwili ucichł, wkoło rozszedł się natomiast nikły zapach ziół. Dla siedzących przy ognisku ludzi był on dość przyjemny, na komary podziałał zaś w piorunujący sposób. Owady pierzchnęły czym prędzej na granice obozowiska, kąsając dla odmiany tych nieszczęśników, którzy siedzieli zbyt daleko od płomieni, by mógł ich chronić ziołowy specyfik.

- I co, sypnąć w ogień wystaczy i po sprawie? – zdziwił się autentycznie kapitan Fenwick – Co to takiego?

- W przeważającej mierze sproszkowane czerwone polipy, uzupełnione o kilka innych składników, odpowiednio suszone, sproszkowane i wymieszane w odpowiednich proporcjach – oświadczył z zauważalną dumą Woods – To, co spaliłem właśnie w ognisku, wystarczy do rana, żeby je odstraszać.

- Interesujące – oficer był wyraźnie zauroczony skutecznością zademonstrowanego specyfiku – Masz tego więcej?

- Mam – skinął głową Woods – Problem nie leży w ilości, tylko w cenie. Porcja, którą właśnie zużyłem, warta była prawie dwie korony. Siedzę przy tym samym ognisku, co wy, więc nie będę nad nią płakał, ale resztę wolałbym zachować dla siebie, sami rozumiecie...

- Całkowicie zrozumiałe – odparł Fenwick – Tak czy owak, dziękuję. Od razu się człowiek lepiej czuje jak tych cholernych kopruchów przy nim nie ma.
Zobacz profil autora
W górach Wyrmwallu
Forum RPG online Strona Główna -> Iron Kingdoms
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)  
Strona 39 z 41  
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 38, 39, 40, 41  Następny
  
  
 Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu  


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001-2003 phpBB Group
Theme created by Vjacheslav Trushkin
Regulamin