Keth |
Mistrz Gry |
|
|
Dołączył: 30 Sie 2007 |
Posty: 4663 |
Przeczytał: 0 tematów
|
Skąd: Nibylandia Płeć: Mężczyzna |
|
|
 |
 |
 |
|
Ziemny nasyp opodal północnej bramy Kreptinu, poranek
Stojący u boku szamana Zager zerknął z ubocza na leżącego nieruchomo Gusłka, wbrew sobie samemu żywiąc szczere zmartwienie niepokojącym stanem kapłana. Wzrok hogura przeskakiwał z wykręconego ciała towarzysza na sylwetkę zbliżającego się wolno naczelnika i z powrotem, a umysł gorączkowo rozważał wszelkie możliwe wersje rozwoju wydarzeń. Egzekucja jednego z chłopców najwyraźniej tak dalece wieśniakami wstrząsnęła, że Miłosz uległ ich naciskom i zdecydował się ocalić resztę brańców osobiście wręczając Grughorowi to, po co wódz tutaj przybył. Chociaż los obu chłopców – tego ściętego i tego, który wciąż żył płacząc przeraźliwie za plecami hogura – był Maskaczowi zupełnie obojętny, młodzieniec nie zdołał się powstrzymać przed westchnięciem ulgi na myśl o decyzji naczelnika. Wstrzymanie egzekucji oznaczało jeśli nie ocalenie, to przynajmniej odwleczenie wyroku śmierci, a każda pozyskana w ten sposób chwila przybliżała czarownika do ratunku pod postacią nadciągających niewątpliwie co sił w nogach żołnierzy elejata Mrukha.
Spojrzawszy raz jeszcze ukradkiem na Gusłka Maskacz wstrzymał znienacka oddech, dostrzegł bowiem błysk oczu kapłana za półprzymkniętymi powiekami. Pianita otworzył oczy nieco szerzej, potem posłał czarownikowi porozumiewawcze mrugnięcie tak poruszając przy okazji szczękami, że hogur natychmiast zauważył luźno kneblujący towarzysza strzęp materiału. Chociaż smagła twarz Zagera wciąż pozostawała kamienna, w duszy czarownik uśmiechnął się z dziką mściwością. Obaj byli zdolni do działania i obaj mogli poczynić mnóstwo zamieszania za pomocą swych zaklęć, jeśli coś poszłoby nie tak. Maskacz wiedział, że jego życie wciąż wisiało na włosku, tym bardziej, że czerpiąc magiczną moc z własnego ciała z każdym kolejnym zaklęciem stawałby się coraz bardziej osłabiony, ale pozbywszy się przerażającego poczucia całkowitej bezbronności czarownik stwierdził znienacka, że wróciła mu przynajmniej cząstka dobrego humoru.
Kiwnąwszy Gusłkowi ledwie dostrzegalnie głową spojrzał ponownie na naczelnika, znajdującego się już w połowie drogi pomiędzy obronnym nasypem i pierwszym szeregiem czambułu. Wargi zaczęły poszczekiwać wyczuwając ekscytację jeźdźców, podnoszących się w siodłach na widok niesionego przez Miłosza topora. Sam Grughor też przechylił się do przodu z wyrazem ogromnego ożywienia na swym obliczu, odsłaniając kły i wręcz miażdżąc dłońmi łęk siodła.
Miłosz zatrzymał się piętnaście kroków od wodza, podnosząc topór w górę. Promienie słońca zalśniły na ostrzu broni nadając jej pięknej niebieskoszarej barwy.
- Dawaj tera smyka, a Buratarczyków! – ryknął naczelnik głosem, w którym ogromne zdenerwowanie mieszało się z równie wielką determinacją – Jak ich puścisz, dostaniesz swoje!
Szaman zrozumiał widać słowa człowieka, bo zabełkotał wpierw coś pod swą maską, potem zaś zaczął mówić szybko do Grughora, potrząsając jednocześnie rękami. Wódz przerwał mu znienacka nie znoszącym sprzeciwu tonem, grzmotnąwszy dla podkreślenia powagi swych słów pięścią o tarczę. Kilku najbliższych jeźdźców natychmiast uderzyło swe zwierzęta piętami nakłaniając się do cofnięcia o kilka kroków, jedynie dumnie wyprostowany chorąży pozostał w miejscu, teraz dla odmiany nieco skulony i dzierżący drzewce sztandaru z leciutkim grymasem zdenerwowania na butnym dotąd obliczu.
Lecz szaman albo miał mniej szacunku wobec swego wodza niż reszta czambułu albo zaślepiały go jakieś szaleńcze żądze, bo zaczął pokrzykiwać na Grughora tak gromko, że tym razem nie zdzierżył nawet chorąży, łapiąc warga za lejce i zmuszając wierzchowca do dzikiego skoku w bok. |
|