 |
|
 |
Wysłany: Pon 13:46, 26 Sty 2009 |
|
|
Keth |
Mistrz Gry |
|
|
Dołączył: 30 Sie 2007 |
Posty: 4663 |
Przeczytał: 0 tematów
|
Skąd: Nibylandia Płeć: Mężczyzna |
|
|
 |
 |
 |
|
Sheaf, katedra Eklezjarchii, 22 martius 831.M41, godz. 13.06
Constantine potrząsnął z żalem głową słysząc słowa Maisquina.
- Drogi bracie, muszę cię gorzko rozczarować – wyznał kleryk – Nieświadoma tragedii twych wiernych, baraspińska Kuria przysłała rzeczy tak obecnie mało nieprzydatne jak naczynia liturgiczne i święte pisma. Co więcej, zgodnie z naszym protokołem skrzynie muszą spoczywać przez dwadzieścia cztery godziny w zakrystii, nim będzie z nich można zerwać pieczęcie. Tuszę, iż obyczaj ten nie jest praktykowany na Orbell Quill, jednakże baraspińscy klerycy przykładają do niego ogromną wagę. Sam święty Bezimienny wprowadził go w życie dekretem sprzed ośmiuset lat i nie ważę się nawet pomyśleć o tym, by postąpić wbrew uświęconym protokołom.
- Oczywiście – pośpieszył z odpowiedzią nuncjusz Maisquin – Postąpimy wedle twoich zaleceń, nie chcielibyśmy bowiem w żaden sposób urazić obyczajów naszych baraspińskich braci.
Ludzka kawalkada wspięła się w końcu na szczyt schodów i zniknęła pod dachem wielkiej świątyni. W grubych murach katedry dźwięk bezustannej ulewy zelżał nieco, zastąpiony narastającym z każdym krokiem gwarem ludzkich głosów.
- To z głównej nawy – oznajmił nuncjusz widząc pytające spojrzenie Constantine – Wpuściliśmy do środka kilkuset uchodźców, obozują pod ołtarzem. Mam nadzieję, że Bóg-Imperator wybaczy mi ten akt desekracji.
- Nie murami świątyń Imperium stoi, lecz czystością dusz swych dzieci – Constantine odparł szybko cytatem z prac świętego Drususa – Postąpiliście słusznie.
- Wybaczcie, że się wtrącę, ale muszę zaspokoić swą zdrożną ciekawość – odezwał się pretensjonalnym tonem Girwan – Czy czcigodny nuncjusz zechciałby nam opowiedzieć coś więcej o pladze potwornych zbrodni nękających ten nieszczęsny świat? Usłyszałem to i owo z ust komendanta kosmoportu i czuję lodowate dreszcze na myśl o sprawcach tych przestępstw.
Towarzyszący Maisquinowi klerycy wydali z siebie jęknięcia i westchnienia o róznym brzmieniu, wszystkie wskazujące na głęboką rozpacz i lęk. Sam nuncjusz zachował kamienną twarz, ale w jego oczach pojawił się na ułamek chwili dziwny błysk.
- Nieszczęsny świat? – powtórzył słowa Girwana – Cóż, bracia w wierze. Nie odbierzcie tego jako bluźnierstwa, ale czasami odnoszę wrażenie, że na nasze głowy spadła zasłużona kara Boga-Imperatora. Ostatnie dwa lata nie przyniosły zbiorów tak obfitych jak zazwyczaj, władze ledwie dopięły harmonogramy dostaw na Malfi. Arcybiskup robił wszystko, by wesprzeć Administratum w walce z czasem i jego nagły zgon wstrząsnął nami wszystkimi dogłębnie.
- On był naszą tarczą i opoką! – zakrzyknął znienacka żałościwie staruszek-diakon – Nie dopilnowaliśmy jego bezpieczeństwa, a demony Osnowy przybyły po duszę wielebnego z zemsty za wielkie czyny, jakich dokonał na wojnach z plugastwem! Teraz Bóg-Imperator ukarze nas wszystkich za ten brak wiary, bo jakże demon mógłby postawić pogańską stopę w murach świątyni, jeśli w niej tylko bogobojni i prawi ludzie bywali?!
- Ojcze Tessusie, opanuj swe emocje – Maisquin położył dłoń łagodnym gestem na ramieniu zgarbionego duchownego – Świętej pamięci arcybiskup Dulark został zamordowany szóstego martiusa po wieczornym nabożeństwie, w swoich prywatnych apartamentach. Sprawca zbieg, nim podniesiono larum. Potem w stolicy doszło do jeszcze kilku zbrodni, śmierć ponieśli asesor Hosterman, dyrektor Garner, komendant Quinoa oraz wielu innych niewinnych ludzi. Od tego czasu wiele złego się dzieje w Sheaf, wiele złego. Wierni zwątpili, porzucili swe osady i przybywają tu tłumnie, by prosić o ratunek, ale my możemy im zaofiarować jedynie modlitwę. Zapasy żywności się kończą, miejsc do spania nie ma, tylko patrzeć jak wybuchnie jakaś epidemia.
- Wielebny, czy możemy cię prosić o chwilę rozmowy na osobności? – zapytał Girwan. Maisquin zmierzył go czujnym wzrokiem, być może zastanawiając się w duchu, czy o sekretną rozmowę nie prosi go aby zabójca arcybiskupa. Lecz ciekawość w końcu przeważyła.
- Oczywiście, proszę za mną – powiedział ostrożnie – W cztery oczy?
- Nie do końca – odparł Girwan – Ja, wielebny Constantine oraz ten oto człowiek z ochrony, który posiada coś, co z pewnością cię zainteresuje, drogi bracie – agent wskazał upierścienionym palcem na idącego w tyle korytarza Mira.
- Ojcze Tessusie, zechciej proszę pozostać z resztą naszych gości, ja zaraz wrócę. Pozwólcie ze mną.
Gabinet nuncjusza, położony kilka korytarzyków dalej, okazał się przestronną komnatą o sklepieniu pokrytym pięknymi freskami. Akolici spoczęli na wygodnych, obitych materiałem krzesłach, nuncjusz zasiadł natomiast w fotelu po przeciwnej stronie drewnianego biurka.
- Cóż zatem jest przedmiotem tej dyskretnej rozmowy? – zapytał Maisquin składając dłonie i opierając czubki palców o podbródek.
Mir sięgnął do wewnętrznej kieszonki swej kurtki, wyciągnął z niej niewielki przedmiot, położył go z pietyzmem na wypolerowanym blacie biurka.
Nuncjusz Maisquin wpatrywał się niczym urzeczony w lśniącą złotem rozetę z Calixiańskim Kielichem pośrodku. |
|
|
|
|
|
Wysłany: Wto 16:16, 27 Sty 2009 |
|
|
Keth |
Mistrz Gry |
|
|
Dołączył: 30 Sie 2007 |
Posty: 4663 |
Przeczytał: 0 tematów
|
Skąd: Nibylandia Płeć: Mężczyzna |
|
|
 |
 |
 |
|
Sheaf, katedra Eklezjarchii, 22 martius 831.M41, godz. 13.14
Maisquin śledził wymianę słów między Constantine i Mirem lekko zmrużonymi oczami, nic nie dając po sobie poznać, ale bez wątpienia wyciągając z tej scenki odpowiednie wnioski. Nuncjusz musiał być inteligentnym człowiekiem, inaczej nigdy nie zdobyłby funkcji osobistego sekretarza arcybiskupa. Widok mężczyzny w stroju ochroniarza zwracającego się w surowy sposób do kleryka Eklezjarchii na pewno dał mu wiele do myślenia, świadczył o tym chociażby fakt, że swe spojrzenie skupiał od tej chwili przeważnie na pociętym ceremonialnymi bliznami obliczu Fedridańczyka.
- Nie musicie żywić obaw o zachowanie dyskrecji – odparł po chwili milczenia Maisquin – Spodziewałem się waszego przybycia, chociaż żałuję szczerze, że stało się to dopiero po śmierci czcigodnego arcybiskupa. Gdybyście przybyli wcześniej, być może uniknęlibyśmy tej tragedii.
- My również tego żałujemy. Arcybiskup podzielił się z tobą wiedzą na temat swojego listu? – zapytał ostrożnie Mir.
- Oczywiście – Maisquin pozwolił sobie na nieznaczny uśmiech, zauważalny w kącikach jego wąskich ust – Byłem jego osobistym sekretarzem, a to oznacza dostęp do najbardziej poufnych informacji. To ja pisałem ten list, arcybiskup dyktował.
- Zacznijmy zatem od początku – zaproponował Fedridańczyk – Od bluźnierczej laleczki. Opowiedz nam wszystko po kolei, dokładając starań o szczegóły.
Nuncjusz splótł dłonie palcami niczym do modlitwy, pokiwał głową.
- Jeden z nowicjuszy znalazł ten bluźnierczy przedmiot ostatniego dnia febrariusa przed brzaskiem, przybity gwoździami do głównych drzwi katedry. Nie wiedział, z czym ma do czynienia, Imperatorowi dzięki, więc wezwał brata przełożonego, a ten natychmiast zaalarmował mnie. Zdjęliśmy to coś razem z arcybiskupem, egzorcyzmy odprawiliśmy w jego prywatnym gabinecie. Wielebny Dulark pewien był, że to symbol kultu Chaosu, skoncentrowany na Bogu Krwi. Nie widziałem powodu, by podważać jego opinię, miał za sobą wieloletnie doświadczenie w walce z heretykami i mutantami. Od pewnego czasu otrzymywaliśmy sekretne listy od duszpasterzy z zachodniego kantonu, wyrażających swe obawy o zauważalnie słabnącą wiarę w tamtejszych parafiach oraz zatroskanie zmieniającymi się w niepokojący sposób ludowymi obrzędami.
- Co dokładnie miałeś na myśli w kwestii tych obrzędów, ojcze? – zapytał Girwan.
- Chodziło głównie o niepokojący wygląd zbożowych laleczek, wyplatanych na odmienny sposób w każdej społeczności i symbolizujących Imperatora-Boga Płodności. Prości Orbellanie wykonują te kukiełki w formie podzięki za urodzaj. W osadach zachodniego kantonu klerycy dopatrzyli się w laleczkach dziwacznych akcentów, a teraz wiemy już, o co im chodziło, wystarczyło spojrzeć na to plugastwo przybite do drzwi katedry.
- Dlaczego nie zareagowaliście od razu w zdecydowany sposób? – wtrącił Mir – Nie należało rzucić do kantonu regulatorów i milicji świeckiej i od razu eksterminować kultystów?
- Sygnały ostrzegawcze były bardzo niejasne – Maisquin zmarszczył czoło, ściągnął usta – Na Orbell Quill prawo jest bardzo surowe, ale staramy się nie egzekwować go zbyt pochopnie, inaczej moglibyśmy zbyt drastycznie przetrzebić tutejszą populację. Arcybiskup uznał w swej mądrości, że poprosi wpierw o pomoc osobę tak wpływową i doświadczoną jak lord inkwizytor Anton Zerbe, jego osobisty znajomy z czasów kampanii na Tranchu. Muszę nadmienić, że jestem gorzko rozczarowany świadomością, że mistrz Zerbe nie zdołał przybyć do nas osobiście... delegując w zamian swych plenipotentów.
- Lord inkwizytor Anton Zerbe uznał w swej mądrości, ze będziemy go godnie reprezentować – odparł nieco uszczypliwie Mir; przy czym uszczypliwość ta była jak najbardziej zamierzona – Z sobie tylko znanych przyczyń, które nie nam maluczkim roztrząsać, nie mógł przybyć osobiście.
Fedridańczyk tylko przez grzeczność nie dodał, że sprawa orbellańskiego kultu miała zapewne w terminarzu lorda Zerbe wyjątkowo niski priorytet.
- Zatem znaleźliście tę plugawą laleczkę – wtrącił łagodzącym tonem Girwan – Co wydarzyło się później?
- Wielebny Dulark postanowił powiadomić o sprawie Święte Oficjum – odparł wciąż zmarszczony Maisquin – Wysłaliśmy na Scintillę list adresowany na mistrza Zerbe, za pośrednictwem kapitana Wolnej Floty, który wskoczył do systemu przez czysty przypadek i odpoczywał na orbicie. Arcybiskup obawiał się nie na żarty, że podrzucona do katedry laleczka była aktem wypowiedzenia wojny, rękawicą ciśniętą przez kult pod nasze nogi. Taka otwarta demonstracja swej obecności mogła nieść przesłanie: „jesteśmy dość silni, by odkryć swe oblicze, nie lękamy się gniewu Kościoła”.
- Wygląda na to, że przesłanie było uzasadnione – mruknął Mir.
- Tak – skinął głową Maisquin – Cztery dni później arcybiskup został zamordowany. Był sam w swojej sypialni, ja poszedłem do siebie zaraz po wieczornym nabożeństwie. Diakon Vester usłyszał krzyki dobiegające z apartamentu wielebnego Dularka. Wezwał pomoc, lecz gdy wyważyliśmy zamknięte drzwi, było już za późno na ratunek. W sypialni nie było nikogo prócz zwłok arcybiskupa, żadnych śladów zbrodniarza, żadnych oznak włamania. Wielebny Dulark... – Maisquin urwał na chwilę, zakasłał w dłoń próbując skryć swoje wzburzenie – Wielebny Dulark został wielokrotnie pchnięty ostrzami w klatkę piersiową i brzuch. Zmarł z upływu krwi. |
|
|
|
|
Wysłany: Wto 16:36, 27 Sty 2009 |
|
|
Keth |
Mistrz Gry |
|
|
Dołączył: 30 Sie 2007 |
Posty: 4663 |
Przeczytał: 0 tematów
|
Skąd: Nibylandia Płeć: Mężczyzna |
|
|
 |
 |
 |
|
Sheaf, katedra Eklezjarchii, 22 martius 831.M41, godz. 13.14
Duch postąpił kilka kroków w głąb katedry, obrzucając czujnym wzrokiem zgromadzonych wewnątrz uchodźców i tak trzymając dystans od towarzyszących gościom kleryków, by nie znaleźć się przypadkiem pomiędzy nimi i koczującymi w katedrze nieszczęśnikami. Zabójca zdawał sobie sprawę z wrażenia, jakie wywierał na zwykłych ludziach jego niecodzienny wygląd, a kominiarka i przyciemnione okulary, mające zamaskować albinizm agenta, przydawały mu w zamian aury tajemnicy i niebezpieczeństwa: taka kombinacja mogła w każdej chwili wywołać negatywne reakcje miejscowych.
Sklepiona wysoko nawa świątyni odbijała echem głosy setek stłoczonych na ciasnej przestrzeni ludzi. Drewniane ławki zostały zapobiegliwie wyniesione, by poczynić wewnątrz więcej miejsca, zajętego teraz kocami i rozkładanymi łóżkami. Powietrze w katedrze było duszne, przesiąknięte odorem potu, starzyzny, fekaliów. Wielu starszych wiekiem uchodźców leżało pokotem na kamiennej posadzce, okrytych cienkimi płaszczami, ewidentnie chorych lub osłabionych. Dźwięk uderzających w dach świątyni strug wody i bulgot ściekającej rynnami deszczówki tworzył jednolite tło, na którym odcinały się głośniejszą nutą nawoływania dorosłych i płacz dzieci.
Duch lustrował zgromadzonych w katedrze wiernych badawczym wzrokiem, nigdzie jednak nie dostrzegał śladu potencjalnych kultystów – widział przed sobą jedynie zalęknionych, niepewnych jutra i bardzo zmęczonych ludzi, którzy przybyli po ratunek przed ołtarz Boga-Imperatora. Prawie wszyscy nosili proste wieśniacze ubrania, gdzieniegdzie albinos dostrzegał ciemne kombinezony techadeptów odpowiedzialnych za poprawne funkcjonowanie zbożowych kombajnów i jasne szaty stołecznych kleryków, przyjmujących spowiedź, namaszczających ciężko chorych czy roznoszących skąpą strawę.
- Kim on jest, bracie, że wchodzi do domu Pana z ukrytym obliczem? – do uszu akolity dotarł ledwie słyszalny szept jednego z nowicjuszy, szepczącego trwożne słowa do ucha stojącego tuż obok duchownego. Duch nawet nie drgnął, chociaż wiedział, że kapłani rozmawiają na jego temat; czuł na sobie ich palące spojrzenia. |
|
|
|
|
Wysłany: Wto 16:58, 27 Sty 2009 |
|
|
Keth |
Mistrz Gry |
|
|
Dołączył: 30 Sie 2007 |
Posty: 4663 |
Przeczytał: 0 tematów
|
Skąd: Nibylandia Płeć: Mężczyzna |
|
|
 |
 |
 |
|
Sheaf, katedra Eklezjarchii, 22 martius 831.M41, godz. 13.14
Oderwawszy wzrok od budzącego współczucie tłumu uchodźców, Lyra wymieniła porozumiewawcze spojrzenia z Karą, po czym podeszła do wspartego na lasce i mamroczącego pod nosem modlitwy staruszka-diakona.
- Ojcze Tessusie, czy mógłbyś wskazać mi i mojej służce miejsce, gdzie mogłybyśmy się nieco odświeżyć? – zapytała uprzejmym tonem Sepheryjka, wskazując jednocześnie dłonią na swą mokrą od deszczu suknię. Zaskoczony pytaniem duchowny spojrzał na nią niczym na bajkowego stwora, widać nieprzywykły do konwersacji ze slachetnie urodzonymi cudzoziemkami.
- Się odświeżyć? – powtórzył nieco nieskładnie, przenosząc mętne spojrzenie to na Lyrę, to na Karę – W katedrze? To miejsce modlitwy i skupienia, nie przytułek. Kobietom nie wolno wchodzić do wewnętrznej części świątyni, mogłyby wnieść ze sobą pokusy i grzech.
Kara parsknęła na swój sarkastyczny sposób, wskazała dłonią morze ludzkich sylwetek w nawie katedry.
- A oni to niby kto? – wycedziła przez zęby – Ministranci i ministrantki na kościelnym pikniku? Świecka milicja na szkoleniu? Moja pani musi skorzystać z toalety, więc zechciej nas do niej zaprowadzić, wielebny, albo będę musiała poskarżyć się nuncjuszowi na niewłaściwe traktowanie wysoko postawionych gości.
Groźba zadziałała, bo nieco przestraszony manierami Kary diakon nakreślił w powietrzu znak Orła, a potem poczłapał w jeden z bocznych korytarzyków kompleksu, machnięciem ręki przywołując obie dziewczyny do siebie. Kara słyszała jak znów coś mamrotał do siebie pod nosem, lecz chociaż nie zrozumiała wszystkich słów, tym razem przekonana była, że nie mruczał wcale wersów modlitwy. |
|
|
|
|