RPG online

Gry fabularne online

Forum RPG online Strona Główna -> Warhammer 40K -> Kącik literacki DH - tu się nie gra, tylko czyta! Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6  Następny
Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat 
PostWysłany: Sob 17:48, 30 Sty 2010
Keth
Mistrz Gry
 
Dołączył: 30 Sie 2007
Posty: 4663
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Nibylandia
Płeć: Mężczyzna





Prywatny gabinet Rickensa był cichym sanktuarium z ciemnego drewna i przygaszonych lamp, odgrodzonego od reszty wydziału ścianą z mlecznego szkła. Kiedy wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi, dwaj siedzący w pomieszczeniu mężczyźni wstali ze swoich miejsc. Rickens obszedł wielkie drewniane biurko, usiadł w fotelu i wstukał sekwencję znaków uruchamiającą jego osobisty terminal. Ekran urządzenia zapłonął zieloną poświatą rzucając poblask na twarz deputowanego. Rickens poprosił gości, by ci zajęli z powrotem miejsca na skórzanych fotelach tkwiących przed biurkiem.

W międzyczasie zdążył ich już dokładnie zlustrować wzrokiem. Dwaj cudzoziemcy: przesadnie wystrojony młodzieniec i starszy mężczyzna pełniący prawdopodobnie funkcję ochroniarza. Mowa ciała młodszego gościa zdradzała sporą pewność siebie, starszy nie dawał się czytać, ale doświadczenie Rickensa podpowiadało mu, że facet był profesjonalnym zabijaką. Tacy jak on nie zdradzali żadnych emocji aż do tego ułamka sekundy, w którym zaczynali działać.

Deputowany załadował do pamięci terminala plik sprawy i założył na nos swe półokrągłe okulary.

- Co my tutaj mamy... kobieta, nie posiadająca dokumentu tożsamości, przepustki podróżnej, sygnatury zakładowej ani kodu identyfikacyjnego... wiek fizyczny oszacowany na dwadzieścia pięć lat standardowych, chociaż istnieje podejrzenie stosowania kuracji odmładzającej... zatrzymana dzisiejszego popołudnia na dolnym poziomie Formalu D po tym jak zabiła lub ciężko zraniła siedmiu mężczyzn. Podejrzana odmówiła składania jakichkolwiek wyjaśnień, identyfikując się równocześnie jak inkwizytor Gideon Ravenor.

Rickens zdjął okulary i przyjrzał się nieznajomym.

- To dość tradycyjny świat i może staroświecki w porównaniu z resztą Imperium, ale wydaje mi się, że imię Gideon wciąż jeszcze pozostaje zarezerwowane dla mężczyzn, prawda?

- Tak – potwierdził młodszy z cudzoziemców.

- A zatem ta kobieta kłamie?

- Tak – odpowiedział młodzieniec – Ale i nie. Chcemy prosić o zwolnienie jej z aresztu.

- Czy to wasza znajoma? – drążył dalej Rickens.

- Koleżanka – odpowiedział młodszy gość.

- Przyjaciółka – odezwał się cicho starszy.

- Zważywszy na jej czyny nie potrafię pojąć...

Młodszy z mężczyzn pochylił się do przodu przerywając wypowiedź Rickensa, położył na biurku niewielkie czarne pudełko. Deputowany otworzył je ostrożnie. Światło elektrycznych lamp odbiło się od inkwizycyjnej odznaki.

Rickens nie okazał żadnych mocji. Wyciągnąwszy z kieszeni kurtki niewielki skaner przesunął nim ponad rozetą.

- Gangsterzy podrabiają czasami coś takiego za pomocą szkła i metalu – wyjaśnił, po czym spojrzał na ekranik skanera – Ta jednakże jest autentyczna. Który z was jest Ravenorem?

- Żaden – odparł młodszy mężczyzna – Podobnie jak kobieta w waszym areszcie, wszyscy dla niego pracujemy. Ponawiam swoją prośbę.

Rickens zastukał palcami w blat biurka.

- To nie takie proste.

- Zamierza pan kwestionować jurysdykcję Inkwizycji, deputowany?

- Na Tron, oczywiście, że nie – Rickens spojrzał twardo na młodszego gościa – Ale istnieją pewne protokoły, procedury. Zdaję sobie sprawę z faktu, iż Inkwizycja posiada władzę zwierzchnią nad każdą inną instytucją na Eustis Majoris i może bez żadnych uzasadnień domagać się zwolnienia licencjonowanego agenta. Ale... raczej spodziewałbym się w takiej sytuacji formalnego żądania ze strony Officio Inquisitorus Planetia. Czegoś formalnego, nie takiej wizyty jak wasza.

- Inkwizytor Ravenor nie chce, by nasza obecność tutaj przybrała charakter formalny, deputowany – wyjaśnił cichym głosem starszy mężczyzna – To byłoby... przepraszam, to mogłoby zakłócić cały przebieg naszego dochodzenia. Chcemy uwolnienia naszej koleżanki oraz wykasowania z systemu wszystkich informacji związanych z jej aresztowaniem.

- Coś takiego wykracza poza moje kompetencje.

- Nie do końca – wtrącił młodszy cudzoziemiec pochylając się znów do przodu – Widzę na pańskim monitorze, że plik dotyczący tej sprawy wciąż posiada zielony status. To zapytanie o potwierdzenie otwarcia sprawy. Może pan ten plik wykasować. Teraz. Tutaj. Jednym stuknięciem palca w klawiaturę.

- Sprzeniewierzę się obowiązkom swego urzędu.

- Przysłuży się pan Imperatorowi – nie ustępował młodszy gość.

Drugi mężczyzna nie powiedział nic i to właśnie przeważyło w dyskusji. Deputowany Magistratum Rickens nie należał do bojaźliwych ludzi, ale w beznamiętnej twarzy starszego gościa czaiło się coś złowieszczego. Rickens ujrzał znienacka oczami swej wyobraźni samego siebie, leżącego bez życia w gabinecie, podczas gdy dwaj anonimowi agenci Inkwizycji znikali w mroku nocy. I po co to wszystko? Dla uporu i lojalności wobec starych ideałów?

Rickens wierzył w imperialne prawo, ale teraz nie pozostało mu już wiele pola do manewru. Kimże był w obliczu prawdziwej, chociaż półformalnej potęgi?

- Dobrze – skinął głową i wstukał na klawiaturze swój kod dostępu kasując plik – Możecie odebrać swoją koleżankę z aresztu numer dziewięć przy południowym wejściu.

- Dziękujemy, deputowany. Pańska współpraca nie pójdzie w zapomnienie.


Minęło zaledwie dziesięć minut od wyjścia tajemniczych gości, kiedy do drzwi gabinetu zapukała zmieszana Plyton.

- Sir? – odezwała się ostrożnie – Wszystkie moje pliki w sprawie Ravenora... znikły.

- Wiem o tym.

- Czego chcieli ci ludzie?

- Zapomnij o tym, Plyton. Wymaż to ze swojego umysłu.

- Ale...

- Zrób, co ci mówię, Plyton. Nic dobrego by z tej sprawy nie wynikło.


Jeden z ochroniarzy Sonsala zadzwonił do posiadłości wicedyrektora informując o wieczornych planach szefa. Kiedy samochód przejechał pod przeszklonym portykiem, na gości czekali już lokaje. Sonsal wysiadł z pojazdu, po czym z kurtuazją ujął za dłoń wysiadającą w ślad za nim Kys.

Posiadłość, podobnie jak domy wielu innych możnych mieszkańców Petropolis, znajdował się na najwyższym poziomie miasta. Pomimo ustawicznej klątwy kwaśnych deszczy bogacze postrzegali za coś niestosownego mieszkanie na niższych kondygnacjach metropolii. Dom Sonsala znajdował się w Formalu B, jednym z trzech głównych dystryktów miasta i jedynym przeznaczonym wyłącznie do celów mieszkaniowych. Na północy i zachodzie w niebo wystrzeliwały liczne wieżyce Formali A i C, centra administracji i władz całego podsektora.

Sonsal poprowadził Kys do atrium, skąpanego w żółtawym blasku antygrawitacyjnych kloszy. Ściany pomieszczenia wyklejone były tapetami przedstawiającymi powtarzający się symbol czaszki i koła zębatego, otoczonych złotym laurem. Jeszcze więcej elementów ikonografii Adeptus Mechanicus zdobiło klatkę schodową posiadłości. Zakłady Engine Imperial chlubiły się swymi bliskimi związkami z kultem Boga-Maszyny. Podobnie jak wiele innych firm, Engine Imperial stosowały procesy produkcyjne i schematy konstrukcyjne Mechanicus otrzymane na podstawie licencji i ogromne zyski z tej działalności warte były zarówno sporej dywidendy dla licencjodawców jak i regularnych inspekcji.

Kolejni lokaje czekali wewnątrz atrium. Gospodarz i jego towarzyszka obmyli swe dłonie i twarze w pełnych czystej wody srebrnych miskach.

Sonsal poprosił Kys, by ta zaczekała na niego w ekskluzywnej bawialni.

- Mam pewną sprawę do załatwienia, ale zaraz wrócę.

- Będę czekać – odparła, z całych sił starając się sprawić wrażenie zachwyconej.


Pozostawiona samej sobie, Kys odprężyła się i zaczęła spacerować po apartamencie. Na wyłożonej czarnymi płytkami posadzce pysznił się dywan wyszywany srebrnymi nićmi, fotele miały bogate obicia i wysokie oparcia. W przeszklonych gablotach widniały dzieła sztuki, na ścianach wisiało zaś kilka raczej brzydkich obrazów olejnych i holograficznych.

- Jesteś ze mną? – spytała cicho dziewczyna.

+ Jestem +

- Bardzo słabo cię słyszę. Co się dzieje?

+ Jestem zmęczony. To plus lokalny izolator. Bardzo gruby, bardzo gęsty. Większość rezydencji w Formalu B jest nim obita. Wykazują ogromną odporność na kwaśne deszcze. Żaden bogacz nie chciałby przecież narażać na szwank swojej pięknej posiadłości +

- Jakie to ma znaczenie?

+ Zakłóca transmisje psioniczne. Jedyne, co mogę zrobić, to komunikacja z tobą +

Kys zmarszczyła czoło.

- W porządku, nie zamęczaj się. Dam ci znać, jeśli będę potrzebowała pomocy.

Obeszła bawialnię, mentalnymi impulsami szukając schowków, skrytek, sejfu – chociaż szczerze wątpiła, by Sonsal okazał się aż tak głupi, by umieszczać skrytkę w ogólnie dostępnym pomieszczeniu. Wykryła jednak coś w zachodniej ścianie, coś o rozmiarach małych drzwi. Czuła wyraźnie obecną za ścianą pustkę. Przestudiowała myślami delikatny mechanizm otwierający przejście, przestawiła go ostrożnie. Ukryte drzwi odskoczyły do środka drugiego pomieszczenia. Za progiem znajdował się niewielki gabinet, pełen zastawionych książkami półek. Pod jedną ze ścian stało biurko i skórzany fotel.

Pokręciła wolno głową, badając otoczenie swym szóstym zmysłem. Jej uwagę przyciągnęła trzecia szuflada po lewej stronie biurka.

Jej zamek okazał się znacznie bardziej skomplikowany od zamków w pozostałych siedmiu szufladach; nie pozwalał się otworzyć zwykłym mentalnym impulsem. Dziewczyna została zmuszona do przeanalizowania jego budowy, element po elemencie, porównania wszystkich zębatek i zakładek. Włożony w ten zabieg wysiłek sprawił, że na czole Kys pojawiły się krople potu. Kiedy wreszcie przestawiła ostatnią zębatkę, usłyszała upragniony trzask otworzonego zamka.

Wyciągnęła w dół dłoń i zaczęła otwierać szufladę. Z miejsca dostrzegła trzy niewielkie paczuszki zawinięte w jasnoczerwony papier, leżące na wierzchu pryzmy kopert.

Do jej uszu dotarł dźwięk zbliżających się kroków. Zamknęła szufladę i błyskawicznie przedostała się z powrotem do bawialni, siadając na jednym z fotelu na moment przed wejściem do pokoju Sonsala.

- Moja droga, dobrze się czujesz? Wyglądasz na lekko zdyszaną?

- Wszystko w porządku – odpowiedziała. Wicedyrektor zmierzał w jej stronę. Kątem oka Kys spostrzegła, że nie zamknęła do końca sekretnych drzwi. Jeszcze krok i Sonsal też to zauważy.

- Trochę tu ciepło – uśmiechnęła się wstając z miejsca i rozpinając cztery górne guziki swego brązowego kostiumu. Sonsal natychmiast wpił się wzrokiem w jej wyeksponowany bladoskóry dekolt. Korzystając z jego rozproszenia Kys zaczepiła kinetycznym impulsem o klamkę drzwi zamykając je bezszelestnie.

- Kolacja już podana – oświadczył wicedyrektor – Pozwolisz za mną?


Posiłek okazał się wyśmienity. Niewielkie miseczki z pikantnym goshranem, następnie sałatka z warzyw pochodzących spoza planety, później doskonały sorbet. Lokaje dbali o to, aby kieliszki przez cały czas pozostawały napełnione, serwując kilka świetnych rodzajów win. Kiedy Sonsal nie spoglądał w jej stronę, Kys łykała dyskretnie detoksy. Konwersacja okazała się znacznie mniej interesująca od samego posiłku. Wicedyrektor snuł wywody na temat szlachetnych trunków, o trudnościach w imporcie pozaziemskich warzyw, o kombinacji przypraw, które tworzyły różnicę pomiędzy dobrym, a doskonałym goshranem. Mężczyzna próbował wywrzeć na swej towarzyszce wrażenie i podobnie jak wielu innych pustych intelektualnie bogaczy korzystał w tym celu jedynie z prezentacji swych finansowych zasobów.

Uśmiechała się i kiwała głową, wydając się chłonąć każde padające z ust Sonsala słowo. W międzyczasie skrycie działała. Oboje cały czas pili, ona jednakże na alkohol zdołała się uodpornić farmaceutykiem, wicedyrektor zaś padał coraz większą wina ofiarą. Manipulowała za pomocą myśli molekułami powietrza wokół gospodarza, podnosząc temperaturę jego ciała. Następnie tak sterowała swoimi własnymi feromonami, że trafiały prosto w nozdrza mężczyzny. Pod koniec kolacji Sonsal był już całkowicie upojony, i to nie tylko alkoholem.

Przywołał raz jeszcze kamerdynera nakazując mu napełnić dwie wysokie szklanki amasecem, po czym wyprosił służbę z jadalni.

Potem wzniósł kieliszek w geście toastu, drugą dłonią pocierając spocony kark.

- Moja droga Patience – powiedział – Ten wieczór okazał się prawdziwą rozkoszą. Cały dzień zresztą. Umieściłem moje nowe nabytki w skarbcu. Może poszlibyśmy tam później, aby przejrzeć moje zbiory? Mam kilka eksponatów, które mogłabyś uznać za interesujące.

- Byłoby miło – zgodziła się z uśmiechem.

- Chciałbym ci raz jeszcze podziękować.

- Proszę, Umberto. Nie ma takiej potrzeby. Ta wyśmienita kolacja okazała się nagrodą samą w sobie. Darzysz mnie zbyteczną wręcz atencją.

- Niemożliwe! – zaprotestował natychmiast – W żaden sposób nie można okazać nadmiaru atencji kobiecie o tak niezwykłej urodzie!

- Umberto, wywołujesz u mnie zawroty głowy.

- Cóż za piękna głowa. Cóż za uroda – oświadczył nieco nieskładnie wicedyrektor, po czym upił alkoholu ze swego kieliszka.

Dziewczyna nie przestawała się uśmiechać, ale obserwowała swego rozmówcę ze starannie skrywaną uwagą.

- Jak przypadł ci do gustu amasec, Patience? To czterdziestoletni Zukanac, sprowadzony z gór Onzio.

- Jest wyborny, ale obawiam się, że już zbyt wiele dzisiaj wypiłam. Jeszcze trochę i mogłabym się zapomnieć.

Złapał natychmiast haczyk.

- Moja tolerancja na alkohol jest dość niska ostatnimi czasy – ciągnęła dalej – To przytłumia zmysły, nie sądzisz? Sporo podróżuję i wiem, że są innego rodzaju specyfiki, które odświeżają i oczyszczają w doskonały sposób umysł. Szkoda, że na Eustis Majoris nie można czegoś takiego znaleźć.

Wicedyrektor rozważał przez chwilę w myślach jej słowa.

- Nie powiedziałaś mi jeszcze, czym właściwie się zajmujesz.

- Mam prywatne źródła dochodów. Podróżuję, zwiedzam. To bardzo... wyzwalające przeżycia.

Sonsal pokiwał ze zrozumieniem głową.

- Jesteś zatem otwarta na nowe doświadczenia. Wspaniale się składa. Odłóż swój amasec, Patience, mam dla ciebie coś innego.

Podszedł chwiejnym krokiem do ukrytych drzwi, otworzył je i zniknął na chwilę w środku. Kiedy zjawił się ponownie przy stole, ukrywał coś w dłoni.

- Myślę, że twój pogląd na atrakcyjność Eustis Majoris ulegnie teraz zmianie. To oczyści nasze umysły. Wprawi nas w odprężenie i zrelaksuje, byśmy mogli mile spędzić resztę tego wieczoru.

Kys upewniła się, że na jej twarzy nie rysuje się nic innego oprócz pełnego zainteresowania i aprobaty uśmiechu.

Były to dwa małe twarde kształty, owinięte w czerwony papier. Sonsal ujął dziewczynę za rękę i poprowadził ją w stronę innego stolika, niższego, z dostawioną sofą. Położył obie papierowe kopertki na blacie stolika.

A potem pocałował swą towarzyszkę.

- Co to takiego? – zapytała. Z najwyższą trudnością zdołała się powstrzymać przed zadaniem mężczyźnie ciosu kantem dłoni, który zmiażdżyłby mu tchawicę.

- To flekty. Słyszałaś o nich?

- Nie – zaprzeczyła – Umberto, byłam przekonana, że masz na myśli obscurę albo lucidię.

- Obscura zbyt uzależnia, jeśli chodzi o człowieka na moim stanowisku – wyjaśnił siadając tuż przy niej – A lucidia ma nieprzyjemne skutki uboczne. Wywołuje niepożądane konwulsje, jak na mój gust.

- A te flekty... czym one są?

- To zupełnie coś innego. Są cudowne, wyzwalające. To nowość. Nie będziesz rozczarowana.

Zaczął otwierać z wolna pierwszą kopertkę, rozwijał papierowe opakowanie.

- Skąd one się biorą? – zapytała i mężczyzna wzruszył w odpowiedzi ramionami – Miałam na myśli pytanie, gdzie je zdobywasz?

Sonsal dokończył swój amasec i odłożył kieliszek na blat stolika.

- Mam pewne kontakty. Znajomego, który ma do nich dostęp. To bardzo nieoficjalna sprawa. A zatem...

Wyciągnęła swą dłoń, położyła ją na jego dłoni. Potem pochyliła się do przodu tak, by jej usta znalazły się przy uchu mężczyzny.

- Jest coś, o czym powinieneś wiedzieć, Umberto – wyszeptała.

- Co... co to takiego?

- Jestem przedstawicielem imperialnej Inkwizycji, a ty znalazłeś się właśnie w naprawdę sporych opałach.
Zobacz profil autora
PostWysłany: Sob 17:51, 30 Sty 2010
Keth
Mistrz Gry
 
Dołączył: 30 Sie 2007
Posty: 4663
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Nibylandia
Płeć: Mężczyzna





Sonsal zaczął szlochać. Najpierw pociągał nosem, potem z jego gardła poczęły się wydawać jęki rozpaczy i bezsilnego gniewu. Zwinął się na sofie niczym skrzywdzone dziecko, kopiąc w mebel stopami.

- Stul gębę – warknęła.

Płacz mężczyzny przybrał na sile tak dalece, że w progu apartamentu stanął zaniepokojony dziwnymi odgłosami kamerdyner.

- Wyjdź stąd – poleciła Kys, po czym zatrzasnęła drzwi mentalnym impulsem.

- Błagam! Błagam! – jęczał Sonsal.

- Zamknij się. Nie będę cię oszukiwała. To nie wygląda za dobrze.

- Moje stanowisko! Zostanę okryty hańbą... zdymisjonowany! Och, mój Boże-Imperatorze, moje życie sypie się w gruzy!

Dziewczyna wstała z sofy spoglądając na wicedyrektora z góry.

- Hańba? Tak, najprawdopodobniej. Koniec wspaniałej kariery w Imperial Engine? Tak sądzę. Wyrok ciężkiego więzienia, praca przymusowa? Możesz na to liczyć. Lecz jeśli sądzisz, że to koniec twego życia, to grubo się mylisz. Nie masz pojęcia jak bardzo możesz się wycierpieć nim twoje życie dobiegnie końca. Uwierz mi.

- P-proszę...

- Umberto? Słuchasz mnie, Umberto?

- Tak?

- Przestań beczeć i weź się w garść albo zapoznam cię z arkanami dziewięciu domen fizycznego bólu. Wierzysz, że mogę cię bardzo skrzywdzić?

- Tak.

- Dobrze – kucnęła na posadzce tak, by móc patrzeć mu w oczy. Cofnął natychmiast twarz, wytarł kantem dłoni nos i opuchnięte oczy. Jego ochronne łuski wysunęły się częściowo z podskórnych schowków, sprowokowane płaczem mężczyzny.

- Znajdujesz się teraz w rękach Inkwizycji, Umberto Sonsal. Inkwizycja domaga się od ciebie pewnych informacji. Twój dalszy los jest w znaczącym stopniu uzależniony od stopnia współpracy ze mną.

Mężczyzna usiadł na sofie, nadal pociągając nosem.

- Skąd mogę wiedzieć, że mnie nie oszukujesz?

Dziewczyna sięgnęła do kieszonki na udzie i wyjęła z niej inkwizycyjną odznakę.

- Poznajesz to?

Sonsal zalał się ponownie łzami.

- Och, stul wreszcie mordę! Umberto, wyobraź sobie niedaleką przyszłość... wiele jej alternatywnych wersji. W jednej z nich wychodzę z tego pokoju i pozostawiam cię samego, byś mógł wieść dalej swe żałosne puste życie. Nigdy więcej mnie nie ujrzysz, a Inkwizycja nigdy więcej nie zapuka do twoich drzwi. By uzyskać gwarancję takiej właśnie przyszłości, musisz wyczerpująco odpowiedzieć na każde zadane przeze mnie pytanie.

- Dobrze...

- Istnieje też inna wersja rozwoju wydarzeń. Udzielisz fałszywych lub niepełnych wyjaśnień. Zabiję cię, tu i teraz, a potem wrzucę twoje tłuste cielsko do kanału.

Usta wicedyrektora zaczęły dygotać, jego oczy ponownie zapełniły się łzami. Dziewczyna wyczuła, że Sonsal walczy z wszystkich sił o to, by nie stracić nad sobą kontroli. Walczył o to równie ciężko jak ona o to, by okazywać mu przez cały wieczór nieistniejącą sympatię.

- Pomiędzy tymi ekstremami znajduje się szereg innych możliwości. Mogę cię zdemaskować, zawlec przed oblicza agentów, doprowadzić do skazania i generalnie bardzo uprzykrzyć twoją patetyczną egzystencję.

- Rozumiem.

- I jest jeszcze jedna opcja. Skrajnie ekstremalna. Dużo gorsza od zabicia cię w tym pokoju. Mogę skontaktować się ze swoimi zwierzchnikami, a oni cię wtedy przejmą. Wierz mi, że to, co spotka cię później, będzie znacznie gorsze od szybkiej śmierci.

- Tak więc... jaką wersję dla siebie wybierasz?

- Tę, w której stąd odchodzisz.

- Dobrze. Kim jest twój diler?

Sonsal zaczął się nerwowo wiercić na sofie.

- On mnie za to zabije – wyszeptał.

- Przyszłość, Umberto, ekstrema...

- Dobrze! Drase Bazarof.

- Kto to taki?

- Jeden z moich kierowników produkcji w Engine. To gość z dolnych poziomów miasta, ale ma rozległe kontakty.

- Gdzie mieszka?

- Nie wiem! Nie utrzymuję kontaktów towarzyskich z motłochem!

- Ale jego adres powinien się znajdować w twoim terminalu, prawda?

- Tak mi się wydaje.

- Za chwilę to sprawdzimy – powiedziała, po czym podeszła do stołu jadalnego i upiła swego amasecu – Komu jeszcze dostarcza ten towar? Komu poza tobą?

- Nie robi interesów w zakładzie, ja jestem wyjątkiem. Zbyt często mamy kontrole medyczne ze strony gildii. Ale wspominał coś kiedyś o swoim habitacie. Myślę, że właśnie tam prowadzi sprzedaż.

- Ma dostawcę. Skądś musi brać ten towar, przecież nie wytwarza go na własną rękę.

- Nie mam pojęcia, skąd. Będziesz go musiała o to sama zapytać.

- Tak też zrobię. Weź się w garść, Umberto, trzęsiesz się jak galareta.

- Jestem przerażony. Boję się ciebie. Jestem cały rozbity. Nie będziesz miała nic przeciwko, jeśli wezmę sobie jedną z tych flekt, żeby uspokoić nerwy i...

- Odwaliło ci czy co?

Opuścił zrezygnowany głowę, wbił wzrok w podłogę.

- Gdzie jest twój terminal? – zapytała dziewczyna.



Sonsal udostępnił jej swą bazę danych, przechowywaną w terminalu zajmującym jeden z kątów apartamentu. Ręce wicedyrektora trzęsły się silnie. Terminal okazał się eleganckim modelem o obłych kształtach, z wielkimi tarczami zegarów i emaliowaną klawiaturą.

Sonsal zalogował się do biblioteki personalnej zakładu, otworzył za pomocą osobistego kodu plik z danymi i zdekompresował go naprędce. Potem ustąpił miejsca dziewczynie i wrócił roztrzęsiony na sofę.

Kys przejrzała listy personalne odnajdując szybko Bazarofa, przestudiowała jego adres wkuwając go na pamięć. Dla pewności zapisała sobie te informacje również na skórze lewego przedramienia, impulsem mentalnym otwierając i zamykając pory w taki sposób, by uformowały tekst dostrzegalny wyłącznie pod mikroskopem.

Sprawdziła swój chronometr. Było już późno.

- Ravenor?

Cisza. Westchnęła krótko. Zamierzała wstać z krzesła, kiedy usłyszała za plecami odgłos węszenia.

W pierwszej chwili nie miała pojęcia, co to właściwie było. Może jakiś insekt, który przeciągnęła poświata padająca z okien? Dziewczyna rozejrzała się wokół.

Dźwięk wydawał z siebie Sonsal. Mężczyzna wstał z miejsca, pociągając nosem i sapiąc, po czym zaczął się cofać pchając swym cielskiem sofę.

Pojęła, że użył flekty, kiedy jej uwagę była skupiona na czymś innym. Cholerny palant! Sukinsyn! Powinna była cały czas trzymać go na oku! Okazał się tak przerażony, tak roztrzęsiony, że desperacko pożądał każdej drogi ucieczki, nawet na krótką chwilę.

- Sonsal? Sonsal!

Jego głowa kręciła się to na lewo, to na prawo, przewracał oczami. Kurwa, czy to było normalne? Czy tak właśnie działała flekta? Dyrektor nie przestawał się cofać, robiąc to tak gwałtownie, że sofa przewróciła się z trzaskiem.

- Sonsal!

Chyba ją usłyszał. Obrócił się na piętach i runął przed siebie zdjęty strachem, wpadając przez drzwi do mniejszego gabinetu.

- Kurwa mać! – krzyknęła dziewczyna.

Główne drzwi apartamentu otworzyły się natychmiast, do środka zajrzeli dwaj ochroniarze Sonsala.

- Sir? Wszystko w porządku? – zawołał jeden z nich.

- Wynocha stąd! – wrzasnęła Kys. Nieznacznym ruchem głowy pchnęła do przodu wielki jadalny stół, przesunęła go po posadzce rozsypując po drodze zastawę i dekoracje. Stół uderzył z rozpędu w drzwi, zatrzasnął je z hukiem. Ochroniarze zaczęli tłuc pięściami kopać w zablokowane przejście.

Kys wpadła do gabinetu. Biurko było otwarte, sterczały z niego powyciągane w pośpiechu szuflady. Drzwi wiodące do sąsiedniego holu ziały pustką.

- Sonsal!

Wbiegła do holu. Oświetlenie było tam ustawione na niską moc. Widząc pojawiającą się z boku kobietę ochroniarze zarzucili dalszy szturm na zatrzaśnięte drzwi jadalni i rzucili się w jej stronę. Jednego zwaliła z nóg silnym kopniakiem, drugiego ciosem z półobrotu dosłownie rozkrzyżowała na ścianie.

Sonsal, cały czas dygocząc i trzęsąc się konwulsyjnie, cofał się po wielkich schodach chcąc jak najbardziej zwiększyć dzielący go od przedstawicielki Ordo dystans. Z ust mężczyzny sączyła się krew, jedno oko zamykał kurczowo. Przerażeni członkowie domowej służby pojawili się w pobliskich drzwiach wyglądając do holu. Wszyscy runęli do panicznej ucieczki, kiedy Sonsal zaczął strzelać.

Był to automatyczny pistolet małego kalibru, o rozmiarach pozwalających na ukrycie go w rękawie. Dyrektor musiał wyciągnąć broń ze swego biurka. Strzelał na oślep w dół schodów, wycofując się jednocześnie tyłem w ich górę. Kule odbijały się z wizgiem od marmurowych filarów i metalowych poręczy.

Kys nie miała przy sobie broni palnej. Przykucnęła za jednym z filarów i wygięła w górę lewy nadgarstek, siłą woli wyciągając z kieszonki kombinezonu pozbawione rękojeści kinetoostrze. Dwunastocentymetrowa klinga zawisła w powietrzu.

- Rzuć broń, Umberto! – krzyknęła dziewczyna.

Skierował ogień w jej stronę, wybijając dziurę w okładzinie ponad głową schowanej kobiety. Druga kula uderzyła w wielkie lustro, jego drobne kawałki rozsypały się po posadzce.

Posługując się ukierunkowaną telekinezą Kys wyskoczyła zza filara. Kinetoostrze pomknęło w górę schodów i przybiło lewy rękaw Sonsala do poręczy schodów. W tym samym momencie dziewczyna wyszarpnęła siłą woli pistolet z ręki dyrektora i przyciągnęła broń ku sobie.

Pochwyciwszy pistolet zwinnie wymierzyła lufę w dyrektora.

- Wystarczy tego!

Wciąż cały się trząsł, wyraźnie spanikowany. Jego przygwożdżony do poręczy rękaw zdawał się absorbować całą uwagę mężczyzny. Kys uświadomiła sobie, że dyrektor nie mógł się z jego powodu już dalej cofnąć.

- Spokojnie, Umberto! Spokojnie! Idę do ciebie! Weź się w garść...

Sonsal szarpnął rękawem i rozdarł go na strzępy, robiąc jednocześnie kolejny krok w tył. Znienacka ponownie wolny, stracił równowagę i przeleciał przez barierkę, ramionami do przodu.

Dwa piętra w dół, ku marmurowej posadzce atrium.

Kys odwróciła mimowolnie głowę. Stłumiony dźwięk pękających kości wystarczył jej w zupełności.

- Kurwa – syknęła. Alarmowe dzwonki rozbrzmiewały teraz w całym domu. Ludzie krzyczeli przeraźliwie.

Dziewczyna wyciągnęła z poręczy schodów swoje kinetoostrze i opuściła dom południowym wejściem.
Zobacz profil autora
PostWysłany: Sob 23:25, 30 Sty 2010
Kargan
Elokwentny gracz
 
Dołączył: 11 Wrz 2007
Posty: 1169
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Twierdza Wroclaw





Aaaaaaa ja chcę więcej Smile
Zobacz profil autora
PostWysłany: Pon 10:32, 01 Lut 2010
Blaster
Elokwentny gracz
 
Dołączył: 05 Cze 2009
Posty: 168
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Mężczyzna





Kargan napisał:
Aaaaaaa ja chcę więcej Smile


Ja tez Smile
Keth oprócz znakomitej znajomości angielskiego masz świetne zdolności literackie.
Przetłumaczyć tekst to jedno ale zrobić to tak, żeby brzmiał jak napisany przez pisarza to drugie Cool


Ostatnio zmieniony przez Blaster dnia Pon 10:37, 01 Lut 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
PostWysłany: Pon 20:26, 01 Lut 2010
Keth
Mistrz Gry
 
Dołączył: 30 Sie 2007
Posty: 4663
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Nibylandia
Płeć: Mężczyzna





ROZDZIAŁ TRZECI

Wtopiła się pomiędzy cienie, w mrok metropolii. Obserwowałem ją uważnie od chwili, w której wypadła z ekranowanej grubą warstwą izolatora posiadłości. Przeglądając mozaikę jej powierzchniowych emocji zdołałem zrekonstruować przebieg wydarzeń związanych ze śmiercią Sonsala. Jej umysł był na co dzień dobrze strzeżony, ale ja potrafiłem zajrzeć za tę barierę. Kys była zatroskana, samotna i nieco przestraszona. Ta dziewczyna potrafiła ukrywać wiele rzeczy – swoje prawdziwe imię dla przykładu – i wszyscy znający ją pobieżnie ludzie uważali Patience za twardą opryskliwą sukę. Ja wiedziałem lepiej: nie dlatego, że wejrzałem w tę bardziej empatyczną część jej umysłu (na to nigdy by mi nie pozwoliła), tylko dlatego, że wyczuwałem jej istnienie. Słyszałem to charakterystyczne echo, kiedy uderzałem delikatnie mentalnym impulsem w jej umysł, niczym człowiek stukający w drewnianą boazerię i słyszący dźwięk pustki zdradzający obecność tajemnej niszy.

Alarm ściągnął pod posiadłość Sonsala przedstawicieli służb mundurowych oraz grupę innych, mniej formalnie się prezentujących osobników. Mój umysł był przy Kys, kiedy dziewczyna kryła się przez kilka minut w zaułku przy niewielkiej świątyni. Radiowozy i ciężarówki agentów Magistratum pędziły po ulicach Formalu. Władze Petropolis przykładały ogromną wagę do bezpieczeństwa swych najbogatszych i najbardziej wpływowych obywateli. Po raz drugi w przeciągu tego samego dnia ktoś z moich ludzi stawał się celem agentów Magistratum.

Na dźwięk syreny alarmowej rozbrzmiewającej w domu Sonsala natychmiast zareagowały inne położone na tej samej ulicy rezydencje, niczym zwierzęta słyszące ostrzegawczy pisk członka swego stada. Bramy i drzwi zatrzasnęły się i zaryglowały automatycznie, na okna zjechały pancerne osłony, zbrojone dachy zaprojektowane w pierwszym rzędzie do ochrony przed deszczem rozwinęły się do końca tworząc kopuły nad posiadłościami. Wyczuwałem swymi zmysłami koncentrację uaktywnionych znienacka serwitorów wartowniczych, ostry zapach ozonu unoszący się na ogrodzeniami pod wysokim napięciem, ciepło generowane przez uzbrojone miny przeciwpiechotne.

Przerażeni członkowie służby Sonsala już zdążyli opowiedzieć agentom o wyglądzie i ubiorze nieznajomego zabójcy. Trzydzieści pięć minut po opuszczeniu posiadłości wicedyrektora Kys znajdowała się zaledwie pięćset metrów od jego rezydencji, a już jej śladem podążało siedmiuset siedemdziesięciu trzech uzbrojonych funkcjonariuszy Magistratum.

Nadszedł czas, aby przeważyć szanse na naszą stronę. Skierowałem dziewczynę na północ, w kierunku wysoko wypiętrzonej części Formalu B noszącej nazwę Staebes, gdzie bogaci młodzi profesjonaliści żyli w dzielnicy tworzącej bardziej zamożną wersję położonych poniżej dystryktów motłochu. Architekt odpowiedzialny za projekt Petropolis musiał być obdarzony sporym poczuciem ironii.

Kys przemykała w cieniach, zmuszona przez cały czas do trzymania się górnego poziomu miasta: system alarmowy unieruchomił wszystkie windy prowadzące w dół miasta. Musiałem przyśpieszyć jej ucieczkę unikając jednocześnie zwracania na nas uwagi. Potrzebna mi była mała dywersja.

Opuściłem ją i podążyłem swym umysłem do centrum monitoringu na Staebes, gdzie niewielkim wysiłkiem woli umieściłem w umyśle oficera dyżurnego obraz samotnej kobiety, uciekającej przed siebie z wyrazem przestrachu na twarzy. Mężczyzna miał później przysięgać na Orła, że widział na obrazie przekazywanym z kamer zbiega wpadającego do stacji maglevu przy Parku Gill. Jego ostrzeżenie skierowało wielu agentów w tamtym właśnie kierunku.

Kierując się dalej na zachód zlokalizowałem przez czysty przypadek trzy pracowników kontraktowych Munitorium, naprawiających w ramach nadgodzin stację energetyczną pod ulicą Lontwick. Przez chwilę pracowałem w umyśle jednego z nich, blokując jego własną osobowość i przejmując kontrolę nad rękami mężczyzny. Kiedy opuszczałem jego jaźń, dwa przepięcia w transformatorze doprowadziły do nagłego zanika zasilania w ośmiu kwartałach miasta. Trio elektryków potrzebowało siedemnastu minut na przywrócenie przepływu energii, przy czym dobre dziesięć minut spędzili oni na zażartej kłótni mającej ustalić tożsamość winowajcy. Nieoczekiwany zanik zasilania, co najmniej podejrzany w zaistniałych okolicznościach, w jeszcze większym stopniu zmieszał i zdezorientował uczestników pościgu.

W międzyczasie Kys pokonywała wielki most przerzucony nad hydroelektrycznym kanionem rozdzielającym Formale B i E. Omal nie została tam zidentyfikowana. Aerodyna Magistratum, lecąca nisko nad głowami przechodniów, zarejestrowała ją na ekranie kamery. Wdarłem się do umysłu pilota w ostatniej chwili, na ułamek sekundy blokując jego percepcję. Ścigacz poleciał dalej omiatając ulice snopami światła reflektorów, siedzący za sterami mężczyzna pozostał nieświadomy obecności Kys.

Dziewczyna zmierzała teraz na południe, w dół Formalu E. Ukryte pod żelaznymi promenadami i szklanymi dachami ulice pełne były ludzi. Powierzchnia E stanowiła popularne miejsce wypoczynku dla bogatszych mieszkańców miasta, obfitowała w domy gier, restauracje i bary. Wjeżdżający do Formalu E agenci Magistratum musieli opuścić swoje pojazdy i kontynuować poszukiwania na piechotę. Wielu z nich założyło cywilne stroje, ponieważ mieszkańcy tej części miasta nie pałali sympatią do mundurowych w pełnym uzbrojeniu siejących zamieszanie i niepokój na ulicach.

Trudno mi było kontrolować jednocześnie wszystkich. Setki umysłów, setki osobowości, niektóre z nich pod wpływem alkoholu i innych używek. Umysły agentów w cywilnych ubiorach były dobrze zakamuflowane pod wyuczonymi na pamięć fałszywymi personaliami.

+ Wejdź do tej kawiarni. Kup coś do picia i usiądź na samym końcu +

Kys wykonała natychmiast moje polecenie. Musiałem zabrać ją z ulicy, bo chwilę wcześniej wykryłem dwóch detektywów Magistratum zmierzających poprzez tłum w jej kierunku.

Bar okazał się maleńki, oświetlały go tak wysłużone lampy, że ich klosze promieniowały pomarańczowym blaskiem. Kys kupiła filiżankę słodkiej czarnej kawy i usiadła we wskazanym przeze mnie miejscu. W środku było dziewięciu innych klientów, mężczyzn bez wyjątku, w średnim wieku i czarnych ubraniach. Rozmawiali między sobą przyciszonymi, zmęczonymi głosami. Każdy miał przed sobą wielki kubek kawy z mlekiem.

Wyglądali tak dziwnie i podejrzanie, iż przez ułamek chwili bałem się, że skierowałem Kys prosto pomiędzy odpoczywających po pracy szpicli Magistratum.

Myliłem się. Trzy budynki dalej za barem znajdowało się krematorium Elandra. Zwyczaje na Eustis Majoris nakazywały chować zmarłych wieczorami. Siedzący w barze mężczyźni okazali się płatnymi żałobnikami i posługaczami w zakładzie pogrzebowym, korzystającymi właśnie z krótkiej przerwy pomiędzy kolejnymi kremacjami. Popijali tani amasec i likier zbożowy, ukryte w niewielkich dyskretnych piersiówkach, palili krótkie grube cygara z domieszką obscury. Kiedy wyszli, na blatach stołów pozostały nietknięte kubki z stygnącą kawą. Barman posprzątał je bez śladu zdziwienia. Pracownicy krematorium byli stałymi klientami lokalu, zamawiane przez nich, ale nie wypijane kawy stanowiły formę zapłaty za chwilę odprężenia w ciepłym wnętrzu baru.

- Gdzie teraz? – zapytała Kys powracając na chłodną ulicę.

+ W dół ulicy do stacji maglevu, potem wsiądź do składu jadącego na Leahwood i tam wysiądź. Niedługo znowu się odezwę +

Uznałem, że jest już bezpieczna. Teraz miałem zamiar powrócić na miejsce ostatnich wydarzeń i przyjrzeć się bliżej tym, którzy Kys ścigali.
Zobacz profil autora
PostWysłany: Wto 0:32, 02 Lut 2010
Keth
Mistrz Gry
 
Dołączył: 30 Sie 2007
Posty: 4663
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Nibylandia
Płeć: Mężczyzna





Blaster napisał:
Ja tez Smile
Keth oprócz znakomitej znajomości angielskiego masz świetne zdolności literackie.
Przetłumaczyć tekst to jedno ale zrobić to tak, żeby brzmiał jak napisany przez pisarza to drugie Cool


Kolega jest dla mnie aż nazbyt miły. Osobiście nie uważam się za eksperta od przekładów, co gorsza, mój angielski jest co najwyżej średni i często muszę sięgać po słownik. Cieszę się, że powyższe fragmenty przypadły Wam do gustu. Postaram się dołożyć jeszcze coś spod znaku Ravenora, ale nie obiecuję, że już na dniach, musiałbym co nieco przetłumaczyć, a sporo sesji nie może się doczekać nowych updatów Wink
Zobacz profil autora
PostWysłany: Czw 22:17, 25 Lut 2010
Keth
Mistrz Gry
 
Dołączył: 30 Sie 2007
Posty: 4663
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Nibylandia
Płeć: Mężczyzna





Pościg Magistratum wytracał z wolna swój impet. Skakałem od jednego umysłu do drugiego i wszędzie natrafiałem na coraz silniejsze symptomy zniechęcenia agentów. Ich myśli skupiały się na zmęczeniu, złości, trosce o zbyt ciasne buty, zbyt luźne kamizelki osobiste, na kłopotach ze zbyt niskimi pensjami i chęci jak najszybszego zakończenia dniówki. Gdzieniegdzie przemykałem przez myśli starszego rangą agenta i wtedy dostrzegałem poczucie rozczarowania i lęk przed zbyt niskimi statystykami wykrywalności przestępstw.

Krążyłem po ulicach zbliżając się coraz bardziej do posiadłości Sonsala. Psychiczne kontury miasta wciąż pulsowały łuną niedawnej mentalnej traumy, w powietrzu dostrzegałem niewidoczny dla innych zarys bólu, przerażenia, histerii i wstrząsu. Swym szóstym zmysłem widziałem popłakujące pokojówki, cierpiących w milczeniu ochroniarzy, przerażonego o swą dalszą pracę kamerdynera, obojętność pracowników kostnicy pakujących zwłoki Sonsala do foliowego worka.

Odnalazłem umysł agenta nadzorującego śledztwo, człowieka zwącego się Frayn Totle. Był wyraźnie przestraszony, co mnie zdumiało. Stał w atrium posiadłości spoglądając na plamę krwi znaczącą marmurową posadzkę. Jego procesy myślowe były dla mnie równie czytelne co kilkuwarstwowe ciasto, rozcięte wpół i przewrócone na bok. Największą troską agenta była wizja umorzonego śledztwa w sprawie zabójstwa jednego z najbardziej wpływowych członków Formalu. Jego żona, znajdująca się w ósmym miesiącu ciąży, tworzyła następną w kolejności warstwę niepokoju. Lecz nade wszystko ten człowiek zwyczajnie się bał.

Dlaczego? Co było źródłem tego strachu?

Pozostałem w miejscu chcąc rozwiązać tę zagadkę. Do agenta podeszło trzech mężczyzn i wtedy poziom jego lęku drastycznie się zwiększył. Próbowałem spojrzeć na nich jego oczami, ale Totle rozmyślnie odwracał głowę unikając kontaktu wzrokowego ze tymi ludźmi. Przeskoczyłem zatem do umysłu pracownika kostnicy, zasuwającego opodal zamek błyskawiczny worka na zwłoki.

Trzej mężczyźni, wszyscy ubrani w szare stroje z doskonałej jakości materiału. Jeden okazał się wysoki i rozrośnięty w barach, większy nawet od Nayla – ale ten trzymał się w tyle grupy. Z przodu stał przystojny, aczkolwiek nie tak silnie umięśniony jak jego towarzysz mężczyzna, o modnie przystrzyżonej bródce i czarnych włosach. Miał wąską, twardą, niebezpieczną twarz. Trzeci gość był niskim blondynem o wrednym wyrazie twarzy i przenikliwych niebieskich oczach.

- Wiesz, kim jestem? – zapytał szczupły mężczyzna o czarnych włosach. Jego głos był miękki i stonowany, przywodził na myśl płynny miód.

- Tak, sir – potwierdził Totle – Widziałem pana w telewizji i...

- Cóż, wspaniale – przerwał mu czarnowłosy – Zakładam, iż wiesz, co jest przyczyną naszej wizyty tutaj?

- Flekty, sir.

- Tak, flekty. Śmierć tak znanego obywatela jak Sonsal jest wstrząsem samym w sobie, ale ujawnione w trakcie śledztwa okoliczności tej śmierci oraz skrywane nałogi...

- Zabroniłem prasie wstępu, sir – zastrzegł się Totle.

- I twoje szczęście! – syknął czarnowłosy, po czym urwał na chwilę przyglądając się uważniej agentowi – Coś z tobą nie tak?

- Ja... ja jestem tylko zaskoczony widząc pana tutaj, sir. Zjawił się pan osobiście.

- Podchodzę do swoich obowiązków z pełną odpowiedzialnością, agencie – odpowiedział czarnowłosy.

Kim był ten człowiek? Bardzo się chciałem tego dowiedzieć. Opuściłem umysł medyka, który westchnął w odpowiedzi niczym człowiek budzący się ze snu. Przemieściłem się bliżej tajemniczej trójki i sięgnąłem mentalnym próbnikiem.

Zdołałem posmakować wrażenia zimnego metalu i siły fizycznej, niebezpiecznej osobowości i ambicji. Byłem dostatecznie blisko wielkiego mężczyzny, by sczytać jego powierzchniowe myśli – dowiedziałem się z nich, że nosi imię Ahenobarb i jest najemnikiem o wyjątkowej bezwzględności.

Potem skierowałem swą uwagę ku szczupłemu mężczyźnie o czarnych włosach.

Niski blondyn odwrócił głowę i spojrzał wprost na mnie. Nie było mnie fizycznie w tamtym atrium, a mimo to on mnie zobaczył. Moją twarz, mój umysł, ciało i duszę, moje narodziny i generacje moich przodków. Blondyn okazał się psionikiem o niebywałej mocy. Jednym krótkim spojrzeniem wdarł się we mnie i niemalże całkowicie obnażył.

- Kinsky? Co się dzieje? – zapytał czarnowłosy mężczyzna widząc odwróconego towarzysza.

- Złodziej myśli – odpowiedział Kinsky. Wciąż na mnie spoglądał, jego niebieskie oczy płonęły w moim umyśle.

Zacząłem się wycofywać. Postawiłem trzy mentalne bariery mające przesłonić moją ucieczkę, lecz on przebił się przez nie niczym przez papier. Opuścił błyskawicznie ciało i podążył w ślad za mną.

Umykając ku sklepieniu atrium dostrzegłem jeszcze jak Ahenobarb z wprawą chwyta jego bezwładne, padające na posadzkę ciało.

Kinsky pędził za mną. W widmowym wymiarze przybrał postać kuli ognia, strzelającej iskrami o barwie jego oczu. Czułem wyraźnie ostry dotyk jego myślowych pułapek zatrzaskujących się wszędzie wokół z zamiarem odcięcia mi drogi ucieczki.

- Jak się nazywasz? – zapytał nie korzystając ze słów.

- Nazywam się Pan-Pieprz-Się – odparłem ciskając w niego mentalnym sztyletem, ostrym i szkarłatnym, zmaterializowanym tuż przede mną.

Kula niebieskiego ognia odtrąciła sztylet w bok pośród chichotu.

- To wszystko, na co cię stać, Panie-Pieprz-Się?

Moja wizualizacja miała postać niewielkiego punktu białego światła, ale w obliczu nadciągającej niebieskiej kuli ognia przeistoczyłem się do formy eldarskiego kon-mihta, złotego, uskrzydlonego i wściekłego. Miałem co prawda ogromną ochotę na symbol Orła, ale nie chciałem temu człowiekowi podrzucać żadnych wskazówek mogących pomóc w identyfikacji mej tożsamości.

Kula ognia zwolniła na ułamek chwili widząc moją nową formę, ale zaraz skoczyła do przodu otaczając się mleczną ochronną powłoką. W sercu wciąż czułem zimny dotyk jaźni przeciwnika, próbującego odrzeć mnie z osłony.

Wirując w powietrzu, przenikając przez dach domostwa Sonsala i wzbijając się w lodowatą ciemność nocy, zacząłem stawiać bardziej fundamentalne zapory. Mury cierni, kolczatki mentalne i gęste, złudne warstwy przenikających się deja-vu.

Ten Kinsky był naprawdę dobry. Przerażająco dobry. Nawet nie próbował unikać moich pułapek, on parł prosto przez nie dezintegrując wszystkie przeszkody. Psioniczne echo naszego pojedynku rozsadziło w drobne kawałki szklane sklepienie atrium i znajdujący się wewnątrz pomieszczenia ludzie zaczęli uciekać przed gradem ostrych odłamków.

Kinsky zarzucił wokół mnie własne pułapki. Zniszczyłem pierwszą, po czym zacząłem szukać szczeliny w drugiej. Kula ognia śmiała się w międzyczasie ciskając we mnie złotymi krechami czystego bólu.

Wydarłem się z potrzasku nadludzkim wysiłkiem woli. Psioniczna fala wybiła okna z ram na całej długości ulicy, pozrywała zawieszone na masywnych uchwytach przesuwne elementy przeciwdeszczowych dachów. Przyśpieszyłem i obniżyłem tor lotu mknąc wzdłuż ulicy, tuż nad głowami podnoszących się z asfaltu agentów Magistratum. Kinsky, pulsujący teraz czystą energią podprzestrzeni, nie ustawał w pościgu. Fala uderzeniowa jego umysłu poderwała w powietrze radiowozy i funkcjonariuszy Magistratum. Samochody przewracały się lub wybuchały, ludzie uderzali z przeraźliwym krzykiem w ściany budynków i opancerzone okna.

Był szybki, szybszy ode mnie. Jego mózg przypominał teraz demoniczną maszynę.

Przeleciałem nad Formalem B niczym eteryczna kometa, spadłem na ulice Formalu E. Kinsky wciąż się zbliżał, niczym mordercza gwiazda pulsująca blaskiem w przestworzach. W ślad za nami pękały okna i sypały się obluzowane dachówki. Przeleciałem pod żelaznym mostem łączącym Formale E i F, on zaś przemknął pomiędzy metalowymi wspornikami pozostawiając na nich wilgotną, szybko parującą ektoplazmę. Przy Wieży Tangley skręciłem w lewo. Kinsky przestrzelił na wylot wielki habitat mieszkalny, rodząc w umysłach śpiących tam ludzi potworne senne koszmary. Dwie osoby doznały śmiertelnego ataku serca, czułem wyraźnie ich gasnące istnienia, kiedy wspinałem się wzdłuż pochyłych kształtów mieszkalnego kompleksu.

Kinsky zatrzasnął bez większego wysiłku kolejną pułapkę. Wielkie szczęki przytrzymały w miejscu moją eldarską formę, nie mogłem się poruszyć. Me niesłyszalne dla zwykłych ludzi krzyki cierpienia rozbijały kolejne okna i wprawiały w drżenie zastawę w kuchennych półkach.

Kinsky był coraz bliżej, przeistoczył się teraz w drapieżnika o czarnym futrze i wielkim pysku.

Jeśli zwierzę zostaje pochwycone w pułapkę, często odgryza sobie w akcie desperacji kończynę. Zmuszony do tego samego, odseparowałem od swej jaźni cząstkę samego siebie, pozostawiłem kawałek własnej duszy w zatrzaśniętych szczękach pułapki, po czym uciekłem.

Nie mogłem kontynuować tej walki. Działając daleko od swego ciała, w obcym otoczeniu, nie mogłem się w żaden sposób równać ze swoim przeciwnikiem. Okaleczony i obolały, opadłem niczym kamień prosto na pracującą pełną parą manufakturę w Formalu E. Hutnicze piece sypały iskrami, a spoceni ludzie w ciężkich maskach wrzucali do kotłów kawałki rudy. Wniknąłem bez chwili wahania w umysł jednego z pracowników, kierownika drugiej linii produkcyjnej nazywającego się Usno Usnor. Uczyniłem siebie nim, ukryłem się głęboko w przegrzanym mózgu mężczyzny.

Kula niebieskiego ognia opadła pod sufit hali, zaczęła przemieszczać się z wolna wzdłuż stanowisk roboczych. Kinsky sprawdzał każdego człowieka w zakładzie, umysł po umyśle. Był coraz bliżej. Zapomniałem o sobie, wyparłem z jaźni osobowość Gideona Ravenora i stałem się Usno Usnorem. Cholernie bolały mnie plecy. Moje silnie umięśnione ramiona lśniły potem w blasku płomieni bijących od wielkiego paleniska, z którego wyrwałem kolejny nadtopiony kawałek metalu. Miałem wrażenie, że topi mi się twarz. Jeszcze pół godziny do końca zmiany. Byłem Usno Usnorem, zmęczonym i zziajanym, martwiącym się o obciętą dniówkę za trzy minuty spóźnienia do pracy; martwiącym się chorą żonę; martwiącym się o syna bywającego w towarzystwie klanowych gangsterów i noszącego swój pierwszy kwasowy tatuaż; martwiącym się o dodatkową porcję jedzenia schowaną w szafce pod numerem pięć. Inni pewnie wszystko zjedzą, jeśli przez przypadek tam zajrzą. Miałem tam dobre świeże mięso w próżniowym opakowaniu, chleb i kilka konserw...

Niebieska kula unosiła się nad piecami jeszcze przez kilka minut, po czym – wyraźnie sfrustrowana – wyleciała przez dach na zewnątrz.
Zobacz profil autora
PostWysłany: Czw 22:20, 25 Lut 2010
Keth
Mistrz Gry
 
Dołączył: 30 Sie 2007
Posty: 4663
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Nibylandia
Płeć: Mężczyzna





Dużo później, w wolnej przestrzeni pomiędzy habitatami Formalu M, gdzie wielka wyrwa w kompozycie lśniła deszczówką, a powietrze cuchnęło siarką i popiołem.

Formal M był wyjątkowo zapuszczonym i niszczejącym dystryktem metropolii, uginającym się pod brzemieniem trwającego od czterdzieści lat regresu gospodarczego. Wiele z tutejszych habitatów mieszkalnych, mających dobre sześćset lat, zostało jakiś czas temu zburzonych przez planujących nowe inwestycje budowlane właścicieli gruntów. Możni Formalu mieli nadzieję na wzniesienie ciągu tanich kompleksów mieszkalnych dla robotników mających pracować w nowym zakładzie petrochemicznym, ale obiecane im kontrakty nigdy nie zostały zrealizowane. Kombinat zamknięto, a częściowo rozebrane budynki – niektóre z nich zrównane z ziemią aż po najniższe poziomy – pozostawiono własnemu losowi.

Kys przeszła wzdłuż krawędzi wielkiego dołu, podnosząc wzrok ku górze i przesuwając nim po ścianach otaczających ruiny budynków. Jedynymi źródłami światła w okolicy były ogniska rozpalone przez koczujące w pustostanach rodziny nędzarzy. Dziewczyna dostrzegała płomyki palenisk migoczące za pustymi dziurami po oknach, wyszabrowanych dla metalowych ram i szkła.

- Jesteś w jednym kawałku, jak widzę – powiedział męski głos. Kys nie trudziła się odwróceniem głowy w kierunku jego źródła. Carl Thonius wychynął z ciemności po jej lewej, odkręcając kurek srebrnej piersiówki.

- W jednym kawałku – odpowiedziała.

Kara Swole pojawiła się po jej prawej, sprawiając wrażenie zmęczonej.

- Słyszałam, że narobiłaś równie wiele zamieszania jak ja – stwierdziła Kara.

Kys tylko wzruszyła ramionami.

- Skoro już wszyscy jesteśmy, proponuję nie marnować nadaremnie czasu – powiedział ukryty w półmroku za plecami Kys Nayl. Dziewczyna westchnęła z zawodem. Wyczuła wcześniej obecność Thoniusa i Kary, ale Nayl zdołał ją podejść, jak zwykle zresztą. Mężczyzna również wyglądał na zmęczonego, trzymał za nadgarstek chłopca o brudnym stroju ulicznika.

- Kto to? – zainteresowała się Kys.

- Nazywa się Zael. Idzie z nami – odparł krótko Nayl, po czym spojrzał w stronę Thoniusa – Masz to?

Thonius wyszedł na środek wolnej od gruzu przestrzeni i wyciągnął spod płaszcza sygnalizator naprowadzający. Był to chromowany cylinder nie większy niż młynek do przypraw. Mężczyzna przekręcił wieczko przedmiotu i położył go na ziemi. Na ścianach cylindra zaczęły połyskiwać rzędy zielonych diod. Kys czuła wyraźnie pulsowanie naddźwiękowych fal.

Kiedy jej towarzysze cofnęli się na krawędzie wolnej przestrzeni pomiędzy zrujnowanymi habitatami, Kys pozwoliła sobie na krótkie pytanie.

- I co teraz? Odlatujemy? Chce nas ściągnąć z powrotem na statek?

- Nie – zaprzeczył Nayl.

Dziewczyna usłyszała w górze narastający pomruk silników. Czarny kształt przebił powłokę wiszących nisko chmur. Prom opadał wolno, w pionie, prosto w czeluść ziejącą pomiędzy zniszczonymi budowlami.

Pojazd nie miał włączonych żadnych świateł, nawet pozycyjnych, jedyna poświata padała z wnętrza kokpitu, tworząc nikłą zielonkawą łunę ekranów; snopy jasnoniebieskich płomieni buchały też momentami z silników manewrowych. Kiedy prom zaczął zbliżać się do ziemi, pod jego kadłubem pojawiło się z metalicznym jękiem wysuwane podwozie. Na kilka ostatnich sekund przed lądowaniem wszyscy obserwatorzy zmuszeni zostali do odwrócenia twarzy, ponieważ opadający na wysunięte łapy pojazd wzbił w powietrze kłęby kurzu.

Silniki ucichły całkowicie. Niczym dziób wielkiego ptaka, przedni właz opadł w dół z łoskotem. Na rampie pojawił się raczej jakiś obiekt niż osoba, sunąc po niej na bezszelestnych antygrawitacyjnych generatorach.

- Na Tron – szepnęła Kys – Kiedy on ostatni raz brał udział osobiście w naszej akcji?
Zobacz profil autora
PostWysłany: Pią 20:37, 26 Mar 2010
Keth
Mistrz Gry
 
Dołączył: 30 Sie 2007
Posty: 4663
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Nibylandia
Płeć: Mężczyzna





Korzystając z wolnej chwili oraz stosownego topika pragnę polecić Waszej uwadze nazwisko pewnego debiutanta w szeregach autorów Black Library – Henry Zou ma za sobą dopiero pierwszą powieść (o ile się nie mylę, wcześniej pojawił się w jakiejś antologii krótkich opowiadań), ale mam wrażenie, że jeśli będzie pisał dla BL dalej, szybko awansuje do grupy poczytniejszych twórców. Parę dni temu wszedłem w posiadanie „Emperator’s Mercy” i z każdym kolejnym rozdziałem utrwalam się w bardzo pozytywnym wrażeniu.

Dobry pomysł na fabułę, lekkie pióro i bardzo udana stylizacja „na Abnetta” sprawiają, że czyta się to naprawdę świetnie (cały czas chodzi mi po głosie pomysł, by dokonać strasznego występku znanego już tym użytkownikom forum, którzy zarejestrowani są na tajemnej liście dyskusyjnej Yahoo Wink ). Rzecz dzieje się na Eastern Fringes, w niewielkim podsektorze Medina Corridor, gdzie konklawa Ordo Hereticus ściga się z czasem usiłując rozszyfrować zagadkę z zamierzchłego okresu pre-Unifikacji podczas gdy nieliczne dywizje IG próbują nie tyle zatrzymać, co spowolnić atakujące podsektor miliony żołnierzy Chaosu. Dołóżcie do tego wyraziste walki polityczne w łonie imperialistów, nieczyste zagrywki i ładnie opisane sceny batalistyczne z naciskiem na elementy heroiczne, a będziecie lekturą naprawdę ukontentowani!

I mała ciekawostka dla których, którym zdarza się robić zakupy na E-Bayu: wczoraj wszedłem w posiadanie „Fallen Angels” Mike’a Lee za 2,49 euro! (w tym już koszt przesyłki). Coś mi podpowiada, że żadna księgarnia już na mnie nie zarobi Wink




Ostatnio zmieniony przez Keth dnia Nie 22:11, 04 Kwi 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
PostWysłany: Pią 21:28, 26 Mar 2010
Kargan
Elokwentny gracz
 
Dołączył: 11 Wrz 2007
Posty: 1169
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Twierdza Wroclaw





Oh tak tak popełnij ten występek !! Wink
Zobacz profil autora
PostWysłany: Nie 22:09, 04 Kwi 2010
Keth
Mistrz Gry
 
Dołączył: 30 Sie 2007
Posty: 4663
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Nibylandia
Płeć: Mężczyzna





A więc jednak będzie więcej Henry'ego Zou Laughing





Ostatnio zmieniony przez Keth dnia Nie 22:13, 04 Kwi 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
PostWysłany: Pon 10:20, 05 Kwi 2010
Blaster
Elokwentny gracz
 
Dołączył: 05 Cze 2009
Posty: 168
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Mężczyzna





Przyłączam się do prośby o "popełnienie" Very Happy
Z całą pewnością sięgnął bym po efekt Cool
Zobacz profil autora
PostWysłany: Pon 19:32, 05 Kwi 2010
Keth
Mistrz Gry
 
Dołączył: 30 Sie 2007
Posty: 4663
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Nibylandia
Płeć: Mężczyzna





Muszę się pochwalić faktem, że zainwestowałem ostatnio trochę wolnego czasu w czytanie (szkoda, żeby zakupy z eBaya leżały sobie nierozpakowane w szufladzie) i zająłem się kontynuacją cyklu „Horus Heresy”. Ponieważ w moje łapki wpadły „Descent of Angels” Scanlona oraz „Fallen Angels” Lee, mogłem przeczytać obie części niejako jedna po drugiej (pierwszy tytuł to 6. tom cyklu, drugi zaś 11). Po pierwsze, muszę pochwalić autorów za próby utrzymania kompatybilności z dawnymi powieściami spod znaku BL – nie wiem, czy ktoś kojarzy tytuł „Angels of Darkness” Gava Thorpe (rok wydania bodajże 1995), gdzie pojawia się wątek mistrza zakonnego Astelana, Upadłego Anioła schwytanego przez kapelana Boreasa i łamanego psychicznie i fizycznie przez połowę książki w celu przyznania się do grzechu herezji? To właśnie mi się spodobało, że obecni autorzy nie zapomnieli o tamtym wątku i umiejętnie go wkomponowali we własne powieści: teraz możemy ujrzeć mistrza Astelana niejako z drugiej strony barykady. Po części zostaje wyjaśniona zagadka Watchers in the Dark (zwłaszcza w nawiązaniu do zawartości 7. części cyklu, „Legionu” Dana Abnetta), a i sam obraz Calibanu – w pierwszej powieści świata pokrytego prastarymi lasami, w drugiej planety industrialnej – pozwala na zmianę wielu wyobrażeń opartych dotąd na skąpym fluffie kodeksowym. Osobiście polecam zwłaszcza wszystkim miłośnikom Dark Angels!

A z ciekawości spytam, jak daleko dotarliście z lekturą cyklu? Dla przypomnienia, do tej pory Black Library wypuściło jedenaście części (lub dwanaście, za dwunasty tom nie jestem pewien).
Zobacz profil autora
PostWysłany: Pon 21:38, 05 Kwi 2010
Kargan
Elokwentny gracz
 
Dołączył: 11 Wrz 2007
Posty: 1169
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Twierdza Wroclaw





Z tego cyklu nie czytałem niczego - nabyłem wczoraj w Empik'u "W głąb maelstromu" i sobie czytam opowiadanka Smile
Zobacz profil autora
PostWysłany: Pon 21:43, 05 Kwi 2010
Keth
Mistrz Gry
 
Dołączył: 30 Sie 2007
Posty: 4663
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Nibylandia
Płeć: Mężczyzna





WYWYŻSZENIE HORUSA (ROZDZIAŁ I)

Krew rozlana wskutek niezrozumienia
Nasi bracia w niewiedzy
Śmierć Imperatora


- Byłem tam – zwykł mawiać w późniejszych czasach; do chwili, kiedy nastały czasy całkowicie pozbawione śmiechu i radości – Byłem tam tego dnia, kiedy Horus zabił Imperatora.

Ukryty podtekst tego stwierdzenia niezmiennie budził wesołość słuchaczy.

Opowieść należała do tych wyjątkowo przyciągających uwagę. To zazwyczaj Torgaddon prowokował jej powtórzenie, albowiem Torgaddon był żartownisiem o rubasznym śmiechu i głupich wybrykach. Prędzej czy później Loken ulegał i opowiadał ją ponownie, czyniąc to tyle razy, że historia ta zaczynała nabierać nowego kształtu. Loken dokładał zawsze starań, by jego słuchacze poprawnie odczytali ukrytą w opowieści ironię. Sprawiał czasami wrażenie zawstydzonego własnym w niej udziałem, być może z powodu krwi przelanej wskutek nieporozumienia. W opowieści o popełnionym przez Imperatora mordzie dźwięczała nuta wielkiej tragedii i dramatu, którą Loken starał się zawsze podkreślić, ale uwagę słuchaczy niezmiennie przyciągała śmierć Sejanusa.

Śmierć Sejanusa oraz wielki finał.

Był to, o ile ogłupione podróżą przez Osnowę zegary nie przekłamywały dat, dwieście trzeci rok Wielkiej Krucjaty. Loken zawsze dbał o to, by wiernie osadzić w czasie i miejscu swą opowieść. Dowódca był marszałkiem wojny od roku, od czasu spektakularnego zakończenia kampanii na Ullanorze, i bardzo dbał o to, by umocnić swój nowy status, zwłaszcza w oczach braci.

Marszałek wojny. Cóż za tytuł. Nominacja wciąż jeszcze sprawiała wrażenie nowej i niecodziennej.

Nastały dziwne czasy. Czynili swe dzieło wśród gwiazd od dwustu lat, ale teraz czuli, że coś było nie tak. Był to początek nowego biegu rzeczy. I w pewnym sensie koniec.

Okręty Sześćdziesiątej Trzeciej Ekspedycji natrafiły na Imperium przez czysty przypadek. Nieoczekiwana spaczeniowa burza, określona później mianem znamiennej przez Maloghursta, wymusiła na flocie awaryjną zmianę kursu. Okręty pojawiły się na obrzeżach systemu złożonego z dziewięciu planet.

Dziewięciu światów obiegających żółtą gwiazdę.

Wykrywając obecność kosmicznych statków Imperator zażądał wpierw, by przybysze zidentyfikowali się i podali cel swej podróży. Poznawszy odpowiedź zaczął mozolnie wyjaśniać fakty, które uznał w wyjaśnieniach obcych za oczywiste błędy i przeinaczenia.

Potem zaś zażądał złożenia mu lenna.

Wyjaśnił przybyszom, że jest Imperatorem Ludzkości. Z niewzruszonym spokojem dbał o swych poddanych w pełnych cierpień czasach burz Osnowy, z determinacją broniąc prawa swojego gatunku do istnienia, strzegąc porządku moralnego i czystości krwi. Takie właśnie zadanie spoczywało na jego barkach, wyjaśnił. Podtrzymywał płomień ludzkiej kultury w mroku Wiecznej Nocy. Troszczył się o swe dziedzictwo wyczekując chwili, w której nawiąże ponowny kontakt z rozproszoną we wszechświecie diasporą ludzkiej rasy. Doznał uczucia wielkiej radości i szczęścia widząc, że czas ów nareszcie nadszedł i okręty osieroconych dotąd dzieci zaczęły powracać do serca Imperium. Wszystko było już przygotowane, wszystko zaplanowane. Odnalezione dzieci miały trafić w objęcia ojca, a potem podjąć dzieło Wielkiej Odbudowy – by Imperium mogło sięgnąć po krańce galaktyki tak jak to miało miejsce w czasach pierwotnej chwały ludzkiego mocarstwa.

Dzieło odbudowy miało się rozpocząć natychmiast po okazaniu przez dzieci stosownego hołdu. Złożenia lenna Imperatorowi Ludzkości.

Dowódca, szczerze ujęty przesłaniem Imperatora, wysłał na spotkanie z nim Hastura Sejanusa. Sejanus był niekwestionowanym faworytem dowódcy. Choć nie tak dumny i niewzruszony jak Abaddon ani tak bezlitosny jak Sedirae ani nawet tak solidny i niezawodny jak Iacton Qruze, Sejanus uważany był za doskonałego kapitana, wyśmienitego pod każdym względem. Wojownik i dyplomata w równej mierze, otoczony bitewną chwałą ustępującą jedynie tej towarzyszącej Abaddonowi, łatwo zyskiwał sympatię ludzi, między których wkraczał. Był to niebywale przystojny mężczyzna, mawiał Loken budując swą opowieść, piękny człowiek podziwiany przez wszystkich. „Nie sposób było znaleźć innego człowieka w pancerzu czwartej klasy równie imponującego jak Hastur Sejanus. Fakt, że jest on wciąż pamiętany i szanowany, nawet tutaj i wśród nas, mówi wiele o jego cnotach. To był największy bohater Wielkiej Krucjaty” opowiadał zafascynowanym słuchaczom Loken „W następnych latach mężczyźni zwykli nazywać swych synów jego imieniem”.

Sejanus udał się w głąb systemu na okręcie kurierskim, w otoczeniu najlepszych żołnierzy Czwartej Kompanii, po czym uzyskał pozwolenie na audiencję w pałacu Imperatora na trzeciej planecie.

I został tam zabity.

Zamordowany. Pozbawiony życia na onyksowej posadzce w chwili, gdy stał przed złotym tronem Imperatora. Sejanus i jego waleczni bracia – Dymos, Malsandar, Gorthoi i pozostali – zostali zamordowani bez wyjątku przez elitarną straż przyboczną Imperatora noszącą miano Niewidzialnych.

Sejanus nie złożył oczekiwanej po nim deklaracji lennika.

Wręcz przeciwnie, śmiał zasugerować, że może istnieć jeszcze inny Imperator.

Żal i smutek dowódcy nie znały granic. On kochał Sejanusa niczym syna, obaj walczyli wcześniej ramię w ramię na setce różnych światów. Lecz dowódca, zawsze kierujący się rozsądkiem i mądrością, polecił swym oficerom, by dali Imperatorowi jeszcze jedną szansę. Dowódca starał się unikać konfliktów na szeroką skalę, zawsze szukając sposobu na rozwiązanie problemu dyplomatycznymi metodami, o ile takie opcje istniały. To była pomyłka, argumentował, tragiczna w swych skutkach pomyłka. Wciąż jeszcze można było uratować pokój. Ten Imperator mógł wciąż jeszcze pojąć bezmiar swojego błędu.

W tym momencie opowieści Loken lubił zazwyczaj wspominać o kontrowersjach jakie budziło nadużywanie terminu Imperator. Dowódca uradził, by wysłać na powierzchnię trzeciej planety drugie poselstwo. Maloghurst zgłosił się natychmiast na ochotnika. Dowódca wyraził na to zgodę, ale polecił zarazem przemieścić swe jednostki na pozycje wyjściowe do ataku. Jego zamiary miały być czytelne: jedna ręka wyciągnięta w geście pokoju, druga zaciśnięta w pięść. Gdyby negocjacje z udziałem drugiego poselstwa zawiodły lub spotkały się ponownie z agresją, pięść byłaby gotowa do zadania ciosu. Tamtego smutnego dnia, powiadał Loken, komenda nad szpicą uderzeniową przypadła drogą losowania Abaddonowi, Torgaddonowi, „Małemu Horusowi” Aximandowi oraz samemu Lokenowi.

Wyznaczone do ataku okręty wysunęły się do przodu zachowując ciszę radiową. Na ich pokładach przygotowywano do startu Stormbirdy, rozdawano broń, składano i przyjmowano przysięgi. Elementy siłowych pancerzy nakładane były kolejno na ciała wybrańców. Potem zapadła cisza i członkowie szpicy obserwowali w pełnym napięcia milczeniu jak konwój promów wiozących Maloghursta i jego świtę zmierza w kierunku trzeciej planety. Baterie przeciwlotnicze zmiotły promy z przestworzy. Kiedy deszcz ognistych szczątków flotylli Maloghursta kreślił smugi w górnych warstwach atmosfery planety, okręty Imperatora wychynęły spod powierzchni oceanów, spomiędzy gęstych warstw chmur, zza pobliskich księżyców – sześćset statków kosmicznych gotowych do stoczenia bitwy.

Abaddon przerwał ciszę radiową i nadał jeszcze jeden radiowy komunikat adresowany wprost do Imperatora, proszący go o zachowanie rozsądku i dostrzeżenie szaleństwa w potencjalnym konflikcie. Kosmiczne okręty zaczęły w odpowiedzi ostrzeliwać formację Abaddona.

- Mój panie – Abaddon przełączył się na częstotliwość używaną przez dowództwo floty – Układy zawiodły. Ten bezmyślny uzurpator nie usłucha naszych słów.

A wtedy dowódca odparł:

- Oświeć go zatem, mój synu, ale oszczędź tyle, ile zdołasz. Pomścij przelaną krew mojego Sejanusa. Zniszcz elitę morderców służących temu Imperatorowi, a samego uzurpatora doprowadź przed me oblicze.

- I w ten oto sposób – zwykł wzdychać Loken – rozpoczęliśmy wojnę przeciwko naszym braciom, zatraceni bezgranicznie w swej niewiedzy.
Zobacz profil autora
Kącik literacki DH - tu się nie gra, tylko czyta!
Forum RPG online Strona Główna -> Warhammer 40K
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)  
Strona 3 z 6  
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6  Następny
  
  
 Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu  


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001-2003 phpBB Group
Theme created by Vjacheslav Trushkin
Regulamin