RPG online

Gry fabularne online

Forum RPG online Strona Główna -> Warhammer 40K -> Kącik literacki DH - tu się nie gra, tylko czyta! Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6  Następny
Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat 
PostWysłany: Pią 11:56, 09 Kwi 2010
Xeratus
Gracz oszczędny w słowach
 
Dołączył: 18 Wrz 2007
Posty: 327
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Wrocław





Keth napisał:
Do dnia dzisiejszego udało mi się przetłumaczyć na nasz rodzimy język dwanaście kompletnych powieści ze świata WH40K (m.in. „Double Eagle”, „13 Legion”, 2-6 tom „Duchów Gaunta” i parę innych książek).



Ja mam w Twoim tłumaczeniu: Double Eagle, Gaunt Ghosts IV - Honour Guard, Gaunt Ghosts V - Guns of Tanith, Nightbringer - wersja beta, GG 7 - Sabbat Martyr, Gaunt Ghosts I - First&Only, Gaunt Ghosts II - Ghostmaker, Gaunt Ghosts III - Necropolis.

Co masz jeszcze ? Trylogię Eisenhorna chyba.
Coś pominąłem ?


Ostatnio zmieniony przez Xeratus dnia Pią 11:59, 09 Kwi 2010, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
PostWysłany: Nie 21:42, 11 Kwi 2010
Bors
Mistrz Gry
 
Dołączył: 15 Maj 2009
Posty: 665
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: WarSaw/Venedia Sector/Segmentum Obscurus
Płeć: Mężczyzna





Keth - a gdzie można znaleźć te cudeńka literatury? chętnie bym je przeczytał. choćby dla porównania z innymi wersjami.
Zobacz profil autora
PostWysłany: Wto 13:43, 13 Kwi 2010
Xeratus
Gracz oszczędny w słowach
 
Dołączył: 18 Wrz 2007
Posty: 327
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Wrocław





Bors napisał:
Keth - a gdzie można znaleźć te cudeńka literatury? chętnie bym je przeczytał. choćby dla porównania z innymi wersjami.


podesłać mogę
Zobacz profil autora
PostWysłany: Czw 20:57, 15 Kwi 2010
Keth
Mistrz Gry
 
Dołączył: 30 Sie 2007
Posty: 4663
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Nibylandia
Płeć: Mężczyzna





KOSMOPORT był jedną z pięciu podobnych instalacji w obrębie dwustu kilometrów kwadratowych wokół fortecy Legionu w Aldurukhu. Zahariel pamiętał wciąż czasy, kiedy te ziemie przysłonięte były gęstą puszczą pełną morderczych zwierząt i nie ustępujących im drapieżnością roślin. Caliban został sklasyfikowany przez imperialnych planetologówe jako skrajnie niebezpieczny świat – był planetą o biosystemie zdecydowanie wrogim ludzkiemu gatunkowi. Każdy spędzony tutaj dzień był kolejną bitwą o przetrwanie, a życie mieszkańców nie należało ani do długiego ani łagodnego. Ludzki gatunek przetrwał tu wyłącznie dzięki odwadze i heroicznym poświęceniom rycerskich zakonów.

Lion El’Jonson zjednoczył pod swoją komendą wszystkie zakony i doprowadził do zwycięskiej kampanii wymierzonej w najgroźniejsze bestie Calibanu, ale decydujący los starej planecie zadało samo Imperium. Wysłannicy Imperatora przybyli na Caliban przywożąc ze sobą ogromne maszyny karczujące dziesiątki kilometrów lasu dziennie i pozostawiające za sobą jedynie pozbawioną życia pustą równinę. Na jej świeżo przeoranej ziemi wyrastały coraz szybciej kopalnie, rafinerie i kompleksy fabryczne, gotowe do transformacji planetarnych surowców naturalnych w strategicznie istotne materiały wojenne zasilające Krucjatę Imperatora. Powstawały nowe miasta zapewniające siłę roboczą industrialnym obszarom, rozrastając się z każdym mijającym rokiem w pionie i poziomie i wyjaławiając dawne miasteczka i wioski w ramach relokacji obywateli.

W dawnych czasach fortecę w Aldurukhu obsługiwały dwa tuziny okolicznych wiosek i osad, dostarczających rycerzom wszystko od jedzenia i ubrań po metal i lekarstwa – po to, by sami rycerze mogli spokojnie kształcić swe umiejętności i bronić osadników przed bestiami. Teraz nie było już po nich śladu, ziemia wokół fortecy została wyrównana, a następnie przetransformowana w ogromny wojskowy i logistyczny kompleks. Zahariel z trudem potrafił w przybliżeniu wskazać miejsca, w których te wioski stały. Jak daleko sięgał wzrokiem, dostrzegał centra szkoleniowe, koszary, zbrojownie, magazyny i warsztaty naprawcze, wszystkie zbudowane z myślą o zaopatrywanie Legionu w siłę ludzką oraz ekwipunek niezbędny do prowadzenia Wielkiej Krucjaty

Nawet o tak późnej porze kadra Astartes przemieszczała się w kierunku fortecy niemalże nie zauważona. Ciężki statki towarowe i promy kursowały bez przerwy pomiędzy kosmoportami i stacjami na wysokiej orbicie planety, przewożąc tam zaopatrzenie i personel przeznaczony do wysyłki na linię frontu. Maszerujący drogą Aniołowie mijali długie konwoje ogromnych ciężarówek i gąsienicowych transporterów zmierzających na lądowiska lub z nich powracających. Plutony opancerzonych wozów przejeżdżały z rykiem silników kierując się w stronę rozległych parków maszynowych położonych na południe od fortecy lub na poligony przeznaczone dla wspierających Legion jednostek Imperialnej Armii. W pewnym momencie regiment rekrutów Armii wstrzymał własny przemarsz usuwając się błyskawicznie z drogi na czas przejścia Astartes. Młodzi mężczyźni i kobiety w nowiutkich mundurach znieruchomieli z szeroko otwartymi usta wlepiając wzrok w maszerujących równym krokiem olbrzymów i przewodzącego im człowieka w złotym pancerzu.

Podróżowali na piechotę poprzez deszcz i silny wiatr następne dziesięć kilometrów, mijając kompozytowe zapory wykonane z permakrytu, najeżone projektorami ochronnych tarcz i wieżyczkami automatycznych działek. Im bardziej zbliżali się do Aldurukhu, tym wyższe i gęściej rozmieszczone były te fortyfikacje, aż do chwili, w której Astartes znaleźli się wewnątrz wykonanych ludzką ręką kanionów rozjaśnionych jedynie sztucznym oświetleniem.

Aldurukh wznosił się ponad tym wszystkim, niczym bastion potęgi i tradycji otoczony zewsząd morzem ustawiczych zmian. Granitowe ściany masywu zostały odarte do nagiej skały przez imperiane maszyny eksploracyjne, po czym zaczęto w nich wycinać terasy oraz wiercić gigantyczne tunele zmierzające do wnętrza góry. Zahariel słyszał o zamiarze zbudowania licznych bram u podstawy masywu mających zapewnić swobodny wjazd do podziemnych części kompleksu oraz szybkobieżnych wind mogących przewieźć pasażerów w przeciągu sekund do serca fortecy. Pomimo niewątpliwych walorów użytkowych, idea taka zdała się kronikarzowi wręcz obraźliwa – Droga Chwały wiodąca do bram fortecy była przemierzana przez rycerzy od setek lat i miała ogromne znaczenie duchowe w ich tradycjach i historii. Jego bracia mogli jeździć windą, jeśli taka była ich wola; on zamierzał stąpać ścieżką zbudowaną przez jego przodków tak długo jak długo miały go nieść nogi.

Ku uldze Anioła sama forteca nie zmieniła się zbytnio od czasu, kiedy widział ją po raz ostatni. U podstawy góry, wnosząc się po obu stronach zastawionego ścianami koszar przejścia, stały starożytne zerodowane pogodą menhiry wyznaczające początek drogi. Stare rzeźby przedstawiały początek i koniec wyprawy rycerza: lewy menhir został wykuty na podobieństwo dumnego rycerza wyruszającego w świat z pistoletem i łańcuchowym mieczem w rękach; prawy zaś ukazywał zmęczonego i poranionego wojownika w potrzaskanej zbroi i ze zniszczoną bronią, klęczącego z wysiłkiem, ale i dumnie uniesioną głową.

Zahariel uśmiechnął się pod nosem na widok Luthera ocierającego czubki palców o powierzchnię prawego menhiru, w geście przywiązania do tradycji sięgającej swymi korzeniami najwcześniejszych lat istnienia bractwa. Kronikarz powtórzył ten gest czując pod palcami gładką fakturę kamienia i wspominające całe pokolenia swoich poprzedników czyniących to samo tysiące lat wstecz.

Burza ustała w trakcie wspinaczki w górę drogi, ale porywisty wiatr nadal szarpał komżami i kapturami legionistów. Zachmurzone przestworza zaczynały jaśnieć wieszcząc nadejście brzasku. Podróż, chociaż długa, przebiegła znacznie szybciej od przewidywań Zahariela. Po zaledwie paru godzinach legionista znalazł się na szerokim brukowanym dziedzińcu, który w zamierzchłych czasach był puszczańską przecinką przeznaczoną dla kandydatów do zakonu spędzających pod bramami twierdzy długą i przerażającą noc.

Nadchodzący Aniołowie ujrzeli szeroko otwarte bramy oraz pełen rekrutów zewnętrzny dziedziniec, ustawionych w szpaler po obu stronach przejścia wiodącego ku wewnętrznej cytadeli. Rekruci przybyli na dziedziniec w ewidentnym pośpiechu, większość z nich spoglądała na przybyszów z mieszaniną fascynacji i zdumienia.

Luther poprowadził swoich legionistów wzdłuż szeregów nowicjuszy jakby od początku się spodziewał tej naprędce zwołanej inspekcji. Na samym końcu równego szyku rekrutów czekały dwie postacie: jedna zniszczona życiem i zgarbiona, druga odziana w ciemny pancerz i komżę przeszywaną złotą nicią. Dowódca kontyngentu zatrzymał się w odpowiedniej odległości od gospodarzy, a kadra trenerska stanęła za jego plecami z ogłuszającym łoskotem pancernych butów.

Niczym na niemy znak, zgromadzeni na dziedzińcu rekruci przyklęknęli na jedno kolano i pochylili głowy przed noszącym pozłacany pancerz rycerzem. Z barbakanu fortecy popłynął dźwięk fanfar obwieszczających zgodnie z tradycją powrót członka bractwa kończącego daleką i niebezpieczną wyprawę. Mistrz Remiel, od dłuższego czasu kasztelan Aldurukhu, również przyklęknął przed Lutherem. Stojący za Remielem lord Cypher pochylił głowę w geście szacunku wobec drugiego najwyższego rangą człowieka w Legionie, ale Zahariel nie mógł się oprzeć wrażeniu, że w oczach Cyphera mignął leciutki błysk rozbawienia.

Słowo Cypher nie było imieniem, lecz tytułem, pochodzącym z pierwszych lat istnienia bractwa. Osoba sprawująca pieczę nad tą funkcją odpowiedzialna była za podtrzymywanie tradycji, obyczajów i znajomości historii zakonu, a także integralności Wyższych Misteriów – zaawansowanych taktyk i nauk przekazywanych doświadczonym członkom bractwa. Ponieważ człowiek taki był w dosłownym znaczeniu personifikacją zakonu i jego wartości, obejmujący pieczę nad tym stanowiskiem rycerz zrzekał się swego prawdziwego miana, stając się w zamian kamieniem kotwicznym dla pozostałych braci, wojownikiem o wielkim doświadczeniu i mądrości, który posiadał niewielką władzę nominalną, ale ogromne poważanie wewnątrz organizacji.

Obecny lord Cypher był jeszcze większą enigmą od swoich poprzedników, nie tylko przez wzgląd na swoją młodość i brak stażu w szeregach bractwa. Kiedy Lion El’Jonson został wiekim mistrzem zakony, powszechnie oczekiwano, że mianuje Cypherem mistrza Remiela, on jednak wyznaczył do pełnienia tej funkcji mało znanego rycerza młodszego od Luthera i większości innych najwyższych rangą członków zakonu. Plotki twierdziły, jakoby Cypher trenował w jednej z pomniejszych fortec bractwa, w pobliżu nawiedzanej przez bestie Północnej Puszczy, ale nawet te skąpe informacje pozostawały niepotwierdzone. Nikt nie potrafił na własną rękę uzasadnić tej dziwnej decyzji Jonsona, ale też nikt nie widział powodu, by ją zakwestionować. Wszystko dowodziło jawnie tego, że nowy Cypher był znacznie bardziej zaangażowaną w studia personą od swych poprzedników, spędzając długie godziny na przeglądaniu bibliotecznych zbiorów wypełniających rozległą fortecę – chociaż para pistoletów noszonych u jego pasa przypominała, że był równie wprawny we władaniu bronią jak reszta jego braci.

Luther sprawiał wrażenie autentycznie zaskoczonego poddańczym gestem mistrza Remiela. Dowódca kontyngentu zrobił szybki krok i wyciągnął w kierunku kasztelana swą prawicę.

- Czyżby dokuczały ci kolana, mistrzu? – zapytał – Proszę, pozwól mi sobie pomóc.

Luther rozejrzał się w obu kierunkach, przesuwając spojrzeniem po szeregach klęczących rekrutów.

- Powstańcie, wszyscy z was – polecił głosem dźwięcznie rozbrzmiewającym pośród blanków zewnętrznego dziedzińca – Wszyscy jesteśmy tutaj braćmi i żaden nie jest wywyższony ponad innych. Czyż to nie prawda, lordzie Cypherze?

Cypher ponownie skłonił głowę w stronę Luthera.

- Zaprawdę dobrze powiedziane – odpowiedział cichym tonem, z ledwie dostrzegalnym uśmiechem błąkającym się w kącikach jego ust – To coś, co wszyscy powinniśmy zawsze pamiętać.
Zobacz profil autora
PostWysłany: Nie 12:53, 25 Kwi 2010
Keth
Mistrz Gry
 
Dołączył: 30 Sie 2007
Posty: 4663
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Nibylandia
Płeć: Mężczyzna





Mistrz Remiel spoglądał przez chwilę na wyciągniętą prawicę Luthera, po czym powoli, z wyraźnym wahaniem uchwycił ją i podniósł się z trudem z klęczek. Postarzał się bardzo w minionych latach i sprawiał wręcz starcze wrażenie pomiędzy górującymi nad nim sylwetami Cyphera i Luthera. Podobnie jak większość najstarszych stażem członków bractwa, Remiel został przyjęty w szeregi Legionu, ale był zbyt podeszły wiekowo, by móc przyjąć bezpiecznie progenoidy Mrocznych Aniołów. Co więcej, odmówił nawet wszczepienia podstawowych implantów sprawnościowych i zabiegów odmładzających zaoferowanych rycerzom pokroju Luthera. Teraz był już tylko reliktem przeszłości, coraz szybciej odchodzącym w zapomnienie.

- Aldurukh wita cię w swych murach, bracie – powiedział do Luthera ochrypłym głosem, który swymi starczymi nutami przydawał rycerzowi jeszcze większej surowości – Kapitan Wrath of Caliban uprzedził nas o twym nieoczekiwanym przybyciu, ale nie wystarczyło nam czasu, by zorganizować odpowiednie powitanie – rycerz spoglądał na Luthera z dumną, wręcz zbyt dumną miną – Rekruci są gotowi do inspekcji. Bardzo chętnie zapoznam się z twą opinią na jej temat.

Po raz pierwszy Zahariel wyczuł dziwnie napiętą atmosferę panującą na zewnętrznym dziedzińcu i lekkie zesztywnienie Luthera pozwalało domniemywać, że on również to dostrzegł. Młody legionista przyjrzał się uważnie zgromadzonym na dziedzińcu ludziom i pojął nagle, że pozornie pośpieszne powitanie ze strony Remiela mogło być w istocie zakamuflowanym przesłaniem zaadresowanym do kadry instruktorskiej.

Mistrz Remiel myśli, że Lion stracił do nas zaufanie, pomyślał Zahariel. Jaki inny powód mógł usprawiedliwić odesłanie na Caliban Luthera i towarzyszącą mu połowę legii? Nigdy wcześnie Zaharielowi nie zdarzyło się zakwestionować jakiegokolwiek rozkazu Primarcha. Sam pomysł, by Jonson mógł kiedykolwiek popełnić jakiś błąd nie mieścił mu się w głowie. Lecz teraz kronikarz poczuł zimny dreszcz złego przeczucia na swych plecach.

Luther jednakże nie sprawiał wrażenie poruszonego tonem Remiela. Dowódca kadry roześmiał się ujmując jednocześnie starca pod ramię.

- Więcej zapomniałeś ze swej wiedzy bitewnej niż ja kiedykolwiek poznałem, mistrzu – oznajmił głosem dostatecznie głośnym, by usłyszeli go wszyscy wkoło – Przybyliśmy tutaj, by móc trenować więcej legionistów, a nie lepiej – Luther odwrócił się w stronę szeregów rekturów z dumnym uśmiechem na twarzy – Sam Imperator podjął tę decyzję, bracia! Oczekuje wielkich rzeczy od naszego Legionu, a my mamy dowieść tego, że pokładana w ludziach Calibanu estyma jest tego warta! Czeka na was wielka chwała, bracia! Macie w sobie dość wierności i honoru, by po nią sięgnąć?

- Tak! – padła natychmiast gromadna odpowiedź wydarta z dziesiątek gardeł. Luther skinął z aprobatą głową.

- Nie spodziewałbym się po uczniach mistrza Remiela niczego innego – powiedział – Lecz cenny czas ucieka, a my mamy przed sobą dużo pracy. Wielka Krucjata na nikogo nie zaczeka i niebawem będę musiał tam powrócić wraz z resztą moich braci. Zamierzamy zabrać ze sobą tak wielu z was jak tylko zdołamy. Lion was potrzebuje. My was potrzebujemy. I począwszy od dnia dzisiejszego poddamy was testom, o których dotąd wam się nie śniło.

Pomiędzy zgromadzonymi na dziedzińcu ludźmi przebiegł stłumiony szmer – nie tylko wśród rekrutów, ale i otaczających Zahariela legionistów. Gdziekolwiek Mroczny Anioł spojrzał, dostrzegał oblicza pełne dumy i płynącej z niej determinacji. Oświadczenie Luthera zmieniło w jednym momencie sztywną atmosferę wyczuwalną od chwili przybycia gości; nawet mistrz Remiel wydawał się ujęty słowami dowódcy kadry. Wyznaczeni do roli instruktorów legioniści również im ulegli. Po raz pierwszy dostrzegli w swej misji wyższy cel. Nie zostali zapomnieni ani odrzuceni, wręcz przeciwnie – niebawem mieli powrócić do swych swych walczących pośród gwiazd braci na czele armii, którą przyjdzie im stworzyć własnymi rękami; armii, która zapewni Pierwszemu Legionowi poczytne miejsce w historii dziejów ludzkości.

Luther przemówił ponownie, tym razem głosem pełnym żelaznego zdecydowania.

- Bracia, możecie odejść – polecił – Wróćcie do swoich porannych medytacji i przygotujcie się na dzisiejszy dzień. Możecie się spodziewać kilku nowych wyzwań, więc bądźcie gotowi na wszystko.

Odprowadzani surowym wzrokiem mistrza Remiela, rekruci pośpiesznie i w karnym milczeniu opuścili dziedziniec. Astartes należący do kadry treningowej pozostali w szyku czekając na dalsze polecenia Luthera. Zahariel patrzył jak dowódca kadry zamienia z Remielem kilka cichych słów po opuszczeniu dziedzińca przez ostatnich rekrutów. Lord Cypher zniknął nieco wcześniej, w trakcie przemowy Luthera, chociaż Zahariel nie potrafił sobie tego odejścia przypomnieć. Po kilku chwilach Remiel ukłonił się nisko i opuścił plac, a Luther odwrócił poważną twarz w kierunku swych legionistów.

- W porządku, bracia, teraz już wiecie jakie stoi przed nami zadanie – powiedział z leciutkim uśmieszkiem – Im wcześniej się z tym uporamy, tym szybciej będziemy mogli wrócić na front, toteż nie zamierzam zmarnować nawet jednej minuty. Zgłoście się natychmiast do ośrodków szkoleniowych. Pokażemy tym młodzikom, co to znaczy pot i łzy.

Członkowie straży honorowej skinęli głowami i złamali szyk, reszta kadry poszła natychmiast w ich ślady. Zahariel właśnie się odwracał w stronę wyjścia, kiedy jego wzrok skrzyżował się z wzrokiem Luthera.

- Mam do ciebie słowo, bracie – powiedział rycerz. Zahariel odczekał, aż reszta legionistów opuści dziedziniec, po czym wysłuchał Luthera referującego ściszonym głosem planu ćwiczeń na najbliższy dzień.

- Uzgodnij szczegóły z mistrzem Remielem, by upewnić się, że wszyscy instruktorzy zostaną poinformowani o zmianach w grafiku – polecił – Pozostawiam kwestię organizacyjne całkowicie w twoich rękach, bracie. W najbliższym czasie zamierzam zająć się analizą wszystkich zmian, które zaszły tutaj podczas naszej nieobecności.

- Dopilnuję wszystkiego – zapewnił Zahariel, na równi zaskoczony i zaszczycony takim dowodem pokładanego w nim zaufania. Pomimo ciężaru złożonych na jego barki nowych obowiązków nie mógł się oprzeć wrażeniu, że odzyskał pewność siebie i dobry humor po raz pierwszy od czasu walk na Sarosh. Przez krótką chwilę pozostawali sami na rozległym dziedzińcu. Spojrzenie Luthera wędrowało bez większego celu po okolicznych murach, zdradzając umysł zatopiony w głębokiej zadumie. Wiedziony nieoczekiwanym impulsem, Zahariel powiedział – To było pięknie powiedziane, bracie.

Luther zerknął z ukosa na młodego kronikarza.

- Co masz na myśli?

- To, co powiedziałeś przed chwilą – wyjaśnił Zahariel – Bardzo inspirująca przepowiednia. Jeśli mamy być szczerzy, morale wielu z nas bardzo podupadło od chwili odłączenia się od floty. Nie… cóż, dobrze wiedzieć, że nie pozostaniemy tutaj długo. Wszyscy pałają żądzą jak najszybszego powrotu do Krucjaty.

W miarę przemowy Zahariela blask widoczny w oczach Luthera zdawał się coraz bardziej gasnąć.

- Ach, o to chodziło – powiedział dziwnie zduszonym głosem rycerz, po czym odwrócił się ku zdumieniu Zahariela i spojrzał na zachmurzone niebo.

- To były kłamstwa, bracie – dodał z ciężkim westchnięciem – Stracono do nas zaufanie i nie zmieni tego nic, co moglibyśmy tutaj osiągnąć. Dla nas Wielka Krucjata już się skończyła.
Zobacz profil autora
PostWysłany: Nie 14:26, 25 Kwi 2010
Keth
Mistrz Gry
 
Dołączył: 30 Sie 2007
Posty: 4663
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Nibylandia
Płeć: Mężczyzna





Horus Heresy #11 - FALLEN ANGELS by Mike Lee

ROZDZIAŁ I - NIEPOKOJE

Gordia IV, 200 rok Wielkiej Krucjaty Imperatora

WEZWANIE PRIMARCHA dotarło do brata-redemptora Nemiela w wysuniętej bazie siódmej legii na Wzgórzach Huldaran, oddalonych o zaledwie dwadzieścia kilometrów na południe od planetarnej stolicy. Do świtu brakowało tylko dwóch godzin i legioniści właśnie kończyli ostatnie testy diagnostyczne ekwipunku. Pozostałości rozgromionych wcześniej gordiańskich dywizji pancernych zakończyły ostatecznie swój długi odwrót i okopały się na pozycjach obronnych wśród stromych szarych wzgórz. Mroczni Aniołowie przeczuwali, że nadciągała ostatnia już bitwa w wielomiesięcznej kampanii mającej zagwarantować aneksję niepokornego świata przez Imperium.

Na omiatanych zimnym wiatrem wyżynach kończyła się nieprzyjazna ludziom noc. Siódma legia pokonała poprzedniego dnia dwieście kilometrów atakując bez ustanku tylną straż Gordian, dlatego legioniści nie mieli zbyt wiele czasu na przygotowanie się do porannego szturmu na ufortyfikowane pozycje nieprzyjaciela. Nemiel spędził większość nocy krążąc pomiędzy czterema głównymi obozami legii, rozmawiając z członkami każdego pododdziału, omawiając stopień ich gotowości do akcji oraz – wszędzie tam, gdzie go o to poproszono – przyjmując bitewne przysięgi składane w imieniu Liona i Imperatora. Ledwie zdążył zgłosić się do raportu przed mistrzem legii Torannenem i certyfikować gotowość jednostki do akcji, kiedy nieoczekiwanie nadeszła wiadomość z dowództwa floty: brat-redemptor Nemiel i jego pododdział mieli zgłosić się w trybie natychmiastowym na flagowym pancerniku zgrupowania. Transport był już w drodze.

Stormbird wylądował niecałe piętnaście minut później, dokładnie w chwili rozpoczęcia bombardowania zmiękczającego wysunięte pozycje obronne nieprzyjaciela. Zaskoczony i niezadowolony poniekąd z takiego rozkazu Nemiel mógł tylko uścisnąć dłoń Torannona i przyjąć jego bitewną przysięgę, a potem patrzeć w milczeniu na pancerne wozy siódmej legii wyruszające na północ bez niego i jego podkomendnych.

Po kilku minutach kanonierka ponownie znalazła się w powietrzu. Wspinając się ponad burzowymi oceanami i lodowymi czapami górskich masywów pilot Stormbirda przeszedł w końcu na docelowy kurs i zaczął pochodzić do imperialnych okrętów orbitujących ponad Gordią IV – tylko po to, by przejść w tryb oczekiwania na lądowanie, ponieważ załoga pancernika kończyła procedurę przyjmowania na pokład transportu zaopatrzenia i wszystkie hangary były chwilowo zajęte. Po pośpiesznym starcie Nemiel został zmuszony do biernego wyczekiwania w fotelu, kontemplując szarozielony świat poniżej i zachodząc w głowę nad przebiegiem bitwy, w której uczestniczył Torannen i jego legia.

Minęło pół godziny. Nemiel nasłuchiwał radiowych transmisji wypełniających częstotliwości floty, spoglądając jednocześnie na konstelację okrętów wojennych i transportowych otaczającą barkę bojową Primarcha. Legionista pamiętał czasy sprzed pięćdziesięciu lat, kiedy 4 Flota Ekspedycyjna liczyła zaledwie siedem jednostek. Na orbicie Gordii IV flagowemu okrętowi towarzyszyło dwadzieścia pięć statków, a była to zaledwie jedna trzecia całej floty. Pozostałe okręty operowały w niewielkich zgrupowaniach bojowych w całym pasie Światów Tarczy, zwalczając Ligę Gordiańską i ich zdegenerowanych sojuszników wywodzących się z obcej rasy.

Okręty znajdujące się na orbicie planety należały do rezerwy floty, oprócz nich stacjonowały tam też jednostki, które uległy uszkodzeniom podczas niedawnych starć z niewielką, ale bardzo silną marynarką kosmiczną Ligi. Statki remontowe unosiły się w próżni po obu stronach krążowników liniowych Iron Duke i Duchess Arbellatris, naprawianych w przyśpieszonym trybie na orbicie planety. Plazmowe palniki iskrzyły się zimnym blaskiem w pustce kosmosu wskazując miejsca, w których setki serwitorów reperowały uszkodzone poszycie pancerza oraz zniszczone stanowiska bojowe. Po kilku minutach przypatrywania się naprawianym krążownikom Nemiel odnotował wzrokiem niecodzienną aktywność w obręcie tuzina innych jednostek. Towarowe kutry i promy zaopatrzeniowe kursowały nieprzerwanie pomiędzy ogromnymi statkami transportowymi floty dostarczając na pokłady jednostek wojskowych wszystko od paliwa do reaktorów począwszy, a na kawie i batonikach kończąc i to w niezwykłym tempie. Po raz pierwszy redemptor poczuł ukłucie niepewności, zadając sobie w myślach pytanie, czy Liga zdołała zorganizować nieoczekiwaną kontrofensywę i zaskoczyła tym posunięciem Legion.

Kiedy Stormbird uzyskał w końcu pozwolenie na lądowanie, wyraźne napięcie panujące w ogromnym hangarze pancernika tylko pogłębiło poczucie niepokoju Nemiela. Zatroskani czymś oficerowie i podlegający im marynarze pracowali w pocie czoła przyjmując na pokład setki ton zaopatrzenia i kierując je natychmiast do przepastnych magazynów. Okrzyki i przekleństwa oficerów porządkowych utonęły w huku magnetycznej bariery hangaru przełamanej przez dwa lądujące pośpiesznie Stormbirdy, siadające na płycie startowej tuż za maszyną Nemiela.

Szturmowa rampa bliższej kanonierki opadła w dół z metalicznym hukiem, zadygotała w rytm uderzających o nią pancernych butów, kiedy pokład opuścił pododdział brata-sierżanta Kohla. Terranin zdjął swój hełm i przypiął go do pasa pancerza, przyglądając się ożywionej krzątaninie w hangarze z dziwnym grymasem na twarzy. Nemiel obejrzał się w stronę podoficera, kiedy ten podszedł do niego wolnym krokiem.

- Co o tym wszystkim myślisz? – zapytał redemptor.

Kohl potrząsnął głową. Sierżant był jednym z najstarszych Astartes Pierwszego Legionu, walcząc od dwustu lat w bitwach stanowiących etap rozpoczynający Wielką Krucjatę. Jego szeroka twarz składała się z niewielkich płaskich fragmentów skóry rozdzielonych głębokimi zmarszczkami, naznaczonych starymi bliznami i śladami po dziesiątkach lat służby Imperatorowi. Czarne włosy opadały warkoczami na byczy kark sierżanta, a cztery wypolerowane paski metalu wszczepione pod skórę nad prawym okiem mężczyzny dowodziły dumnie jego bojowego stażu. Kiedy mówił, jego głos przypominał grobowy bas.

- Czegoś takiego dawno nie widziałem – przyznał ostrożnym tonem Kohl – Coś się stało, to pewne. Wygląda to tak, jakby flota lada chwila miała wejść do wielkiej bitwy.

Zapewniające hermetyczność hangaru pole magnetyczne huknęło ponownie, przepuszczając do zatłoczonego środka okrętu dwa następne Stormbirdy. Kolejne desantowe rampy opadły na płyty lądowisk i na pokład hangaru zeszli członkowie kolejnych pododdziałów Astartes, wszyscy bez wyjątków należących do elity militarnej Legionu: dowodziły tego jawnie insygnia i odznaczenia naniesione na napierśniki i naramienniki pancerzy siłowych przybyszów. Wszyscy wysiadali z kanonierek z takim samym wyrazem zainteresowania i profesjonalnego skupienia na twarzach.

Z sufitowych głośników popłynął dźwięk słów jednego z dyspozytorów.

- Wszyscy dowódcy pododdziałów oraz personel sztabowy zgłoszą się natychmiast w strategium!

Nemiel zmarszczył czoło słysząc ten komunikat, ponieważ nawet głos członka obsady mostka sprawiał wrażenie dziwnie ożywionego.

- Wszyscy sprawiają wrażenie wiedzących coś, o czym my nie mamy pojęcia – mruknął pod nosem redemptor.

- Witaj w Wielkiej Krucjacie, bracie – powiedział Kohl potrząsając lekko głową. Nemiel roześmiał się na dźwięk tego komentarza, pokręcił własną głową. Walczył u boku Kohla i jego pododdziału wiele razy w przeciągu ostatnich paru dziesięcioleci i nauczył się szanować jego sarkastyczne nastawienie do życia, ale tym razem nie uszło jego uwadze, że również w głosie Terranina dźwięczała ledwie zauważalna nutka napięcia.

- Chodźmy – powiedział ruszając w kierunku wejść do szybkobieżnych wind zainstalowanych w przeciwnej ścianie hangaru – Sprawdźmy, o co tutaj chodzi.
Zobacz profil autora
PostWysłany: Sob 20:05, 08 Maj 2010
Keth
Mistrz Gry
 
Dołączył: 30 Sie 2007
Posty: 4663
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Nibylandia
Płeć: Mężczyzna





Marynarze stawali śpiesznie na baczność, kiedy Nemiel ich mijał, natomiast Astartes witali redemptora pełnymi szacunku kiwnięciami głów. Pięćdziesiąt lat ciężkich wojen odcisnęło swe piętno na młodym Calibanicie. Jego pancerz siłowy, pół wieku wcześniej wyprodukowany w marsjańskich fabrykach, nosił na sobie liczne szramy i rysy. Lewy naramiennik, wymieniony przez zbrojmistrzów Legionu po bojowym zrzucie na Cyboris, pokryty był misternymi grawerunkami upamiętniającymi batalistyczne sceny z szarży legii na cyborańskich łowców-zabójców. Papierowe wstęgi zwisały z krawędzi prawego naramiennika, umocowane w miejscu za pomocą pieczęci ze stopionego srebra i złota i stanowiące dowód licznych czynów męstwa w obliczu nieprzyjaciół ludzkiego gatunku. Plecy i ramiona legionisty okrywał biały płaszcz przyozdobiony na obu krawędziach podwójnymi pasami w barwach złota i czerwieni, dowodzącymi jego wysokiej rangi w strukturze Wielkich Misteriów – była to tradycja wywodząca się z czasów starego bractwa na Calibanie i przeniesiona na grunt Legionu przez Primarcha. Nemiel zapuścił długie włosy na podobieństwo swych terrańskich braci, zaplatając je w warkoczyki spięte srebrnym drutem.

Lecz spośród wszystkich nagród i wyróżnień zdobytych przez ostatnie pół wieku najbardziej dumny był z połyskiwej laski, którą ściskał w swej prawej dłoni. Crozius aquilum wyróżniało go jako jednego z redemptorów Legionu, obarczonych obowiązkiem dbania o wysokie morale legionistów i podtrzymywania starożytnych tradycji bractwa. Od chwili nominacji do tej zaszczytnej funkcji minęło dziesięć lat – dziesięć lat od ciężkiego oblężenia na Barrakanie, kiedy legia Nemiela została odcięta od reszty Legionu przez zielonoskórych i uwięziona na osiemnaście miesięcy w wysuniętej bazie polowej Endrigo. Pod koniec tej kampanii legioniści odpierali ataki ksenosów za pomocą pięści i kawałków zaostrzonego metalu wyrwanych ze zbombardowanych bunkrów, ale determinacja Nemiela nie zachwiała się wtedy ani razu. Bezustannie szydził z orków i zachęcał swych braci do jeszcze większego heroizmu pomimo niemalże zerowych szans na przetrwanie. Kiedy toporna siekiera jednego z zielonoskórych strzaskała mu nakolannik, pochwyciwszy bestię za jeden z jej ogromnych kłów skopał ją z wściekłości na śmierć. Gdy ostatnia linia obrony została w końcu przełamana przez obcych, zagrodził drogę ich wodzowi i stoczył z nim epicki pojedynek, który kupił nadciągającym posiłkom dość czasu na zorganizowanie kontrataku i wyniszczenie osłabionych długim oblężeniem ksenosów. Następnego dnia, gdy grupa ratunkowa przebiła się w końcu do środka bazy, Nemiel stał na jej wałach wiwatując wraz z pozostałymi braćmi. Potrzebował kilku minut, by zorientować się, że obsypują go klepnięcia w plecy i ramiona i wtedy pojął, że legioniści nie krzyczą na cześć zwycięstwa, tylko jego samego. Krótko potem w jawnym głosowaniu legia zdecydowała, że to Nemiel zajmie miejsce brata-redemptora Barthiela, który poległ w najcięższej godzinie oblężenia.

Całe to wydarzenie wciąż wydawało mu się trochę nierealne pomimo upływu dziesięciu lat. On uosobieniem ideałów Legionu? Od kiedy sięgał pamięcią wstecz, stwierdzał po prostu, że był zbyt uparty i zajadły, by dać się zabić stadu brudnych zielonoskórych. W rzadkich chwilach prywatności podnosił crozius do oczu i potrząsał głową z lekkim zdumieniem, jakby odnosił wrażenie, że rzecz ta wcale nie należy do niego, lecz kogoś zupełnie innego.

Powinna była należeć do Zahariela, często łapał się na takiej właśnie myśli. To Zahariel był idealistą, prawdziwym obrońcą wartości bractwa, Nemiel chciał jedynie zostać rycerzem. Nie było miesiąca, w którym redemptor nie zastanawiałby się, co takiego jego kuzyn porabiał właśnie na Calibanie i zawsze żałował, że nie pożegnał się z nim na Sarosh. Odlot Luthera i jego towarzyszy był nieoczekiwany i pozornie w pełni służbowy, że podobnie jak wszyscy inni legioniści Nemiel pewien był, iż oddelegowani do domu bracia niebawem powrócą. Lecz Jonson nigdy o nich nie wspomniał, od pewnego czasu nie czytał już nawet regularnych raportów z Calibanu składając owo zadanie na barki swoich oficerów sztabowych. Luther i jego kadra zdawali się dla Primarcha już nie istnieć i kiedy lata ich nieobecności zmieniły się w dekady, nieuchronne plotki i spekulacje zaczęły krążyć wśród wspominających swych braci Aniołów. Niektórzy legioniści sugerowali, że powodem tego zesłania była scysja pomiędzy Jonsonem i Lutherem po potencjalnie katastrofalnym w skutkach zamachu na Sarosh, że na wierzch wyszły stare animozje i ukryte dotąd rywalizacje. Inni dowodzili, że to na Lutherze i jego kadrze spoczywała odpowiedzialność za przemycenie saroshańskiej bomby na pokład Invincible Reason – co niejednokrotnie prowadziło do zaciekłych dyskusji pomiędzy frakcjami terrańską i calibanicką. Primarch Jonson nie komentował w jakikolwiek sposób tych spekulacji, toteż z biegiem czasu poszły w zapomnienie. Nikt już więcej nie wspominał zesłańców, chyba że w formie przestrogi dla nowych legionistów: jeśli zawiedziesz raz Liona El’Jonsona, nie odzyskasz już nigdy jego zaufania.

Powinienem wysłać Zaharielowi list, pomyślał z lekkim uczuciem winy Nemiel. Próbował to zrobić od dobrego roku, za każdym razem odkładając korespondencję na bok z powodu kolejnych frontowych przetasowań. Ponadto od chwili awansu do rangi redemptora lista jego obowiązków i powiązanych z nimi szkoleń wydłużyła się niepomiernie dosłownie pozbawiając Nemiela jakiegokolwiek wolnego czasu. Obiecał sobie w myślach, że tym razem dopnie swego, natychmiast po opanowaniu nowego kryzysu.

Bez względu na powagę sytuacji, pomyślał posępnie Nemiel, nie istniała misja, której Jonson i Czwarta Flota by nie wykonali.
Zobacz profil autora
PostWysłany: Nie 14:50, 16 Maj 2010
Keth
Mistrz Gry
 
Dołączył: 30 Sie 2007
Posty: 4663
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Nibylandia
Płeć: Mężczyzna





STRATEGIUM okrętu, górujące ponad mostkiem i służące jako centrum kontroli bojowej zarówno dla Invincible Reason jak i całej Czwartej Floty, w chwili nadejścia Nemiela było już zatłoczone do granic możliwości. Zgromadzeni w pomieszczeniu oficerowie pochylili głowy, kiedy Nemiel i Kohl dołączyli do swych braci zgromadzonych przy głównym ekranie hololitycznym. Atmosfera była napięta; niepokój wyrysowany w twarzach Astartes i ludzi bez względu na to jak bardzo starali się to ukryć. Niektórzy oficerowie maskowali swe emocje poprzez nic nie znaczące konwersacje, inni skupiali się na lekturze elektrokart lub wsłuchując się w raporty wysyłane drogą radiową, ale wyszkolone oko redemptora doskonale wychwytywało nie wieszczące nic dobrego sygnały.

Chwilę po nadejściu Nemiela przez strategium przebiegł szum ludzkich pomruków. Wszyscy zgromadzeni w centrum imperialiści stanęli na baczność, kiedy w progu pojawił się Lion El’Jonson, Primarch Pierwszego Legionu.

Podobnie jak wszyscy inni synowie Imperatora, Jonson był wytworem najbardziej zaawansowanej genetyki znanej ludzkości. Nie urodził się jak zwykły śmiertelnik, tylko został stworzony na poziomie komórkowym rękami geniusza. Miał złote włosy spadające wielkimi lokami na szerokie barki oraz bladą i gładką skórę, przywodzącą na myśl alabaster. Zielone oczy zdawały się wchłaniać światło i zamykać je w swym wnętrzu, błyszcząc niczym wypolerowane szmaragdy. Promieniowały przenikliwą ostrością, na podobieństwo laserowych wiązek.

Na co dzień Jonson zwykł nosić prostą białą komżę spiętą złotym łańcuchem, dzięki swej prostocie wyjątkowo podkreślającej jego potężną fizjonomię, doprowadzoną za pomocą genetyki do perfekcji; tym razem jednak ubrany był niczym na wojnę, włożywszy na siebie misternie zdobiony pancerz siłowy sprezentowany mu przez samego Imperatora. Na łagodnych łukach ceramitowych płyt wygrawerowane były kunsztowne sceny przedstawiające calibańską puszczę, na napierśnik zaś naniesiono obraz młodego Jonsona siłującego się z potwornym calibańskim lwem; grzbiet potwora wygięty był w łuk, a jego pazury orały powietrze, wykręcony zaś w bok łeb tkwił w mocarnym uścisku ramion Primarcha. U boku Jonsona wisiał Lwi Miecz, piękny energetyczny miecz wykonany na Ziemi przez osobistych zbrojmistrzów Imperatora, a ciężki szmaragdowy płaszcz spadał z ramion mężczyzny nadając mu wyglądu anioła wojny.

W strategium zapadła dźwięcząca w uszach cisza. Nemiel obserwował kątem oka zmieniający się na widok Primarcha wyraz twarzy Astartes i zwykłych oficerów. Nawet teraz, po tylu spędzonych u boku Jonsona dekadach, Nemiel wciąż nie potrafił się opędzić od uczucia nabożnego szacunku wobec osoby Primarcha. Często powtarzał Kohlowi i innym oficerom liniowym jak roztropnym posunięciem ze strony Imperatora było uwolnienie ludzkiego gatunku od przesądów niesionych przez kultywowanie wszelakich religii – w przeciwnym razie zbyt wielką pokusą dla śmiertelników byłaby chęć oddawania Primarchom wręcz boskiej czci.

Sam Jonson sprawiał wrażenie zupełnie nieświadomego efektu, jaki jego osoba wywierała na ludziach z otoczenia Primarcha – albo też tak bardzo do tego efektu przywykł, że przestał już zwracać na to uwagę traktując ów nabożny stosunek do siebie jak jeden z elementarnych faktów we wszechświecie. Powitał wyższych rangą oficerów oraz weteranów pokroju Kohla kiwnięciami głowy, po czym zajął swoje zwyczajowe miejsce przy obudowie projektora hololitycznego. Umieścił przyniesiony do strategium krystaliczny nośnik danych w slocie urządzenia, zamyślił się na chwilę, a potem zabrał głos.

- Witajcie, bracie – rozpoczął, a jego melodyjny na co dzień głos dźwięczał tym razem nutą głębokiego przygnębienia; jakby należał do człowieka, który przeżył właśnie ogromny wstrząs – Żałuję, że zmuszony zostałem od odwołania was od pełnionych aktualnie obowiązków, ale otrzymaliśmy dzisiejszego poranka ponure wieści nadane przez samego Imperatora – Primarch urwał na chwilę krzyżując swe spojrzenie z oczami stojących najbliżej słuchaczy – Marszałek wojny Horus i jego Legion wyrzekli się przysięgi lojalności wobec Terry, a wraz z nimi Pożeracze Światów Angrona, Gwardia Śmierci Mortariona i Dzieci Imperatora Fulgrima. Zbombardowali za pomocą głowic wirusowych Isstvan III, najliczniej zamieszkany świat w systemie, i obrócili go w pustkę. Wstępne raporty szacują liczbę ofiar na dwanaście miliardów.

Poprzez strategium przetoczyła się fala przerażonych westchnień i zszokowanych okrzyków płynących z ust oficerów floty. Nemiel prawie ich nie zauważył, czując uderzającą do głowy krew i przeraźliwy chłód rozlewający się jednocześnie w jego klatce piersiowej. Słowa wypowiedziane przez Primarcha wciąż dźwięczały w jego uszach, ale nie chciały się ułożyć w żadną sensowną treść. Zdawały się tak nieprawdopodobne, że umysł redemptora odmawiał ich zaakceptowania. Nemiel odwrócił się w stronę Kohla. Sierżant zastygł w bezruchu ze stoicko spokojną twarzą, ale jego oczy przybrały szklistego wyrazu pod wpływem przeżytego właśnie szoku. Inni Astartes też przyjęli straszną wieść w milczeniu, lecz Nemiel dostrzegał wyraźnie ich głęboki wstrząs wnikający w umysły legionistów niczym nóż oprawcy w ciało torturowanego więźnia. Redemptor potrząsnął niepewnie głową, jakby walcząc z chęcią wymazania pędzących szaleńczo myśli.

Primarch odczekał cierpliwie, aż zgromadzeni w pomieszczeniu ludzie ponownie się uspokoją, potem nacisnął kilka klawiszy na panelu wmontowanym w bok projektora. Urządzenie włączyło się z cichym pomrukiem, w powietrzu zapłonęła szczegółowa trójwymiarowa mapa sektora Eriden. Imperialne systemy wyświetlane były w jaskrawoniebieskim kolorze, natomiast usytuowany pośrodku sektora system Isstvan pulsował wściekłą czerwienią. Jonson uderzył palcami w kilka następnych klawiszy i wiele gwiezdnych systemów otaczających Isstvan zmieniło swój kolor tworząc nieregularną sferę. Nemiel i inni obecni w strategium ludzie poczuli kolejny wstrząs dostrzegając dziesiątki układów słonecznych zmieniających barwę z niebieskiej na czerwoną oraz tuziny innych przybierających kolor szary.

- Motywy stojące za marszałkiem wojny pozostają wciąż nieznane, ale skala jego działań nie może być lekceważona. Wieści o rewolcie rozprzestrzeniają się niczym zaraza w całym sektorze i poza jego granicami, ożywiając dawne zatargi i ambicje terytorialne – powiedział Jonson - Niektórzy gubernatorzy opowiedzieli się otwarcie po stronie Horusa, inni zaś uznali rewoltę za okazję do zbudowania własnych miniaturowych mocarstw. W przeciągu zaledwie dwóch i pół miesiąca imperialna władza w Segmentum Ultima została drastycznie podważona, a niepokoje zaczynają się szerzyć również w Segmentum Solar.

Primarch umilkł na chwilę, studiując w ciszy układ zbuntowanych systemów pulsujących poświatą wewnątrz trójwymiarowego obrazu z wyrazem twarzy takim jakby dostrzegał tam sekrety ukryte przed wzrokiem pomniejszych śmiertelników – Najprawdopodobniej agenci lojalni wobec marszałka wojny operują w tej chwili w obu segmentach, podsycając nastroje secesjonistyczne. Zwróćcie uwagę na fakt, że akty nieposłuszeństwa wobec Imperium szerzą się wzdłuż najbardziej stabilnych punktów skokowych poprzez Osnowę wiodących na Terrę, w kierunku, z którego teoretycznie wyruszy największa militarnie ekspedycja karna.

Nemiel wciągnął w płuca głęboki oddech, powtarzając w myślach psychorelaksacyjne mantry wyuczone podczas szkolenia i skupiając swą uwagę na wielobarwnym obrazie wyświetlanym przez rzutnik projektora. Dla oczu redemptora wizualizacja sytuacji strategicznej w Segmentum Ultima sprawiała wrażenie chaotycznej i przypadkowej, ale Lion El’Jonson słynął ze swego strategicznego talentu, który czynił z niego jednego z najbardziej uzdolnionych generałów Imperatora, drugiego zaraz po Horusie, a w oczach wielu Mrocznych Aniołów nawet marszałkowi wojny równego.
Zobacz profil autora
PostWysłany: Nie 15:34, 16 Maj 2010
Keth
Mistrz Gry
 
Dołączył: 30 Sie 2007
Posty: 4663
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Nibylandia
Płeć: Mężczyzna





- Kiedy tylko wieści o rebelii dotarły na Terrę, Imperator rozpoczął konsolidację sił mających spacyfikować zbuntowane Legiony oraz aresztować Horusa – kontynuował posępnym tonem Jonson – Z otrzymanych przez nas meldunków wynika, że w drodze na Isstvan jest siedem pełnych Legionów pod wodzą Ferrusa Magnusa i Żelaznych Dłoni, ale przybędą tam nie wcześniej jak za cztery do sześciu miesięcy. W międzyczasie Horus przemieścił swoje siły na Isstvan V i koncentruje wysiłki na fortyfikowaniu planety w oczekiwaniu na zbliżający się kontratak.

Kątem oka Nemiel dostrzegł sierżanta Kohla krzyżującego na piersiach ramiona. Spoglądając na terrańskiego sierżanta redemptor dostrzegł wciąż wstrząśnięty wyraz jego twarzy przyklejony do pociętego bliznami oblicza legionisty.

- Następnych kilka miesięcy będzie miało dla Horusa i jego Legionów krytyczne znaczenie – stwierdził Jonson – Marszałek wojny musi zdawać sobie sprawę z faktu, że Imperator zareaguje na ten akt zdrady wszelkimi dostępnymi środkami. Teraz mam już podstawy, by podejrzewać, że nasz przydział na Światy Tarczy był częścią sekretnego planu mającego rozproszyć najbardziej lojalnych wojowników Imperatora w maksymalnym stopniu, tak by ograniczyć siłę imperialnej kontry. Lecz ekspedycja złożona z siedmiu pełnych Legionów wciąż pozostaje dla Horusa poważnym zagrożeniem. Aby przetrwać planetarne oblężenie z ich strony, a co dopiero myśleć o ich pokonaniu, marszałek wojny musi przetransformować Isstvan V w potężny glob forteczny. To wymaga ogromnych zasobów zaopatrzenia dostarczonych w wyjątkowo krótkim czasie; zasobów, których dostarczyć może wyłącznie w pełni sprawny produkcyjnie świat zbrojeniowy.

Primarch wprowadził kilka poleceń na klawiaturze projektora i wyświetlany przez urządzenie obraz rozmył się w ułamku sekundy przechodząc na zbliżenie sektora Eriden i jego sąsiadów. Jeden system położony bardzo blisko Isstvanu, uparcie niebieski pośród morza czerwieni, został znienacka podświetlony dodatkowymi znacznikami.

- To system Tanagra, usytuowany na obrzeżach podsektora Ulthoris. Jak wszyscy widzicie, znajduje się zaledwie pięćdziesiąt dwa koma siedem lat świetlnych od Isstvanu i leży na stabilnym szlaku tranzytowym pomiędzy tą częścią galaktyki i Terrą. Jest to również jeden z najciężej zindustrializowanych układów w całym sektorze, posiadający świat zbrojeniowy typu I-Ultra o nazwie Diamat oraz kilkadziesiąt instalacji wydobywczych i rafineryjnych rozproszonych w obrębie całego systemu. W ujęciu historycznym, Tanagra została odkryta przez Legion Horusa i zaanektowana w bardzo wczesnym okresie Wielkiej Krucjaty. Od tego czasu stanowi strategicznie ważny punkt logistyczny dla całego regionu – Jonson skinął głową w kierunku podświetlonego znacznikami obrazu – Nie popadnę w przesadę, jeśli stwierdzę, że strona kontrolująca Tanagrę może przesądzić o losie całego Imperium.

Poprzez strategium przetoczyła się fala cichych pomruków. Dźwięczny głos Primarcha wzbił się z łatwością ponad gwar ludzkich głosów.

- Zdrada marszałka wojny całkowicie nas zaskoczyła, zgodnie zresztą z jego zamierzeniami – powiedział Jonson głosem przechodzącym w chłodny gniew – Na obecnym etapie operacji nasze siły są zbyt zaangażowane w kampanię na Światach Tarczy, by zareagować z pełną mocą na rewoltę Horusa. Wstępne szacunki mojego sztabu przyjmują, że potrzebujemy co najmniej ośmiu miesięcy, aby zakończyć działania operacyjne i dokonać relokacji sił na Isstvan. Nawet jeśli zdołamy zmieścić się w krótszym przedziale czasowym, agenci Horusa z pewnością zdołają go na czas ostrzec przed naszym kontruderzeniem.

Jonson urwał wypowiedź po raz kolejny wodząc wzrokiem po zszokowanych twarzach swych suchaczy, tym razem jednak na jego obliczu pojawił się lekki drapieżny uśmiech.

- Mała, starannie dobrana grupa uderzenia ma szanse dokonać czegoś, czemu cały Legion nie podoła. Kluczem jest Diamat. Jeśli zdołamy ochronić jego bogactwo zasobów przed zakusami Horusa, zdradzieckie Legiony nie będą miały szans na przetrwanie.

Wciąż słyszalne wokół pomruki przeszły znienacka w pełen ekscytacji gwar. Nemiel zrozumiał nagle znaczenie ożywionej aktywności na pokładach wielu okrętów zgrupowania oraz sens wezwania, które oderwało go od toczonej właśnie na powierzchni planety bitwy. Został wybrany, on oraz wszyscy inni przybyli na pokład pancernika Astartes. Legionista poczuł przemożne wrażenie bezgranicznej dumy wzbierające w jego piersi i rozglądając się wokół pojął, że identyczne emocje towarzyszyły pozostałym Aniołom. Jonson uniósł swą ukrytą w rękawicy dłoń przywracając w strategium przenikliwą ciszę.

- Jak niektórzy z was już wiedzą, wydałem szereg rozkazów dla eskadr rezerwowych nakazujących uzupełnienie zapasów i przygotowanie jednostek do natychmiastowego odlotu. Wezwałem też tutaj dwustu najbardziej doświadczonych weteranów, maksymalną ilość mogącą w moim mniemaniu zaprzestać udziału w bieżących działaniach wojennych na Gordii. Wiecie, że kampania na Światach Tarczy weszła w krytyczne stadium. Od miesięcy toczymy walki z Gordianami i ich ksenoskimi sojusznikami i właśnie teraz nadarza się okazja, by ostatecznie zniszczyć ten sojusz. Mój sztab dokona w przeciągu godziny transferu na pokład krążownika liniowego Decimator i pozostanie tutaj za zadaniem jak najszybszego zakończenia wojny na Światach Tarczy. Ja poprowadzę osobiście wyprawę na Diamat, zgrupowaniem w sile piętnastu okrętów. Będziemy lecieć szybko, pozostawiając za sobą powolne zaopatrzeniowce. Żywię nadzieję, że uzupełnimy nasze zapasy po dotarciu na Tanagrę. Moi Nawigatorzy wierzą, że przy obecnym stanie Osnowy znajdziemy się na Diamacie za dwa miesiące.

Jonson skrzyżował swe ramiona i przesunął wzrokiem po oficerach floty.

- Ważna uwaga. W chwili obecnej zarówno flota jak i uczestniczący w działaniach liniowych Legion pozostają w przekonaniu, że Invincible Reason i towarzyszące mu okręty odlatują w celach uzupełniania zapasów oraz remontu na Carnassus. W celu utrzymania tej przykrywki zabieramy ze sobą kilka uszkodzonych jednostek. Zachowanie tajemnicy jest teraz priorytetem absolutnym. Horus posiada bez wątpienia agentów działających w tym regionie i prowadzących również naszą obserwację. Nie mogą oni w żadnym przypadku przejrzeć naszego planu, dopóki nie wejdzie on w finalną fazę realizacji. Czy to jasne?

Oficerowie marynarki kosmicznej odpowiedziali natychmiast pomrukiem i kiwnięciami głów. Nemiel i inni Astartes nie wydali z siebie żadnego dźwięku, przyjmując do wiadomości bez zbędnych komentarzy bezwzględny nakaz zachowania dyskrecji. Primarch podziękował wszystkim krótkim ruchem głowy.

- Grupa ekspedycyjna opuści orbitę i wyruszy w stronę punktu skokowego systemu za dziesięć godzin i czterdzieści pięć minut. Wszystkie bieżące naprawy, transfery zaopatrzeniowe i testy diagnostyczne muszą być do tego momentu zakończone. Nie przyjmuję do wiadomości żadnych obiekcji.

Jonson spojrzał ponownie na hololityczny obraz.

- Zakładam, że marszałek wojny wysłał na Diamat zgrupowanie floty mające za zadanie przejąć tamtejsze zasoby surowców. Kiedy dotrzemy na Tanagrę, za osiem tygodni od dnia dzisiejszego, musimy być w pełni przygotowani do wojny.
Zobacz profil autora
PostWysłany: Pią 21:52, 28 Maj 2010
Keth
Mistrz Gry
 
Dołączył: 30 Sie 2007
Posty: 4663
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Nibylandia
Płeć: Mężczyzna





Horus Heresy #11 - FALLEN ANGELS by Mike Lee

ROZDZIAŁ II - TYRANIA ZANIEDBANIA

Caliban, 200 rok Wielkiej Krucjaty Imperatora


NIEWIELKIE podzespoły kodujące wypełniające wnętrze odlanego z brązu holoskryptora mruczały cicho zapisując dane na przenośnym układzie pamięci. Zahariel umilkł czekając na zresetowanie bufora, wykorzystując krótką przerwę na jeszcze jedną analizę zgromadzonych w myślach danych. Kiedy kontrolka na obudowie urządzenia zmieniła barwę z bursztynowej na zieloną, legionista podjął nagrywanie swego raportu.

- Poczynione na skalę globalną wysiłki rekrutacyjne brata Luthera przyniosły trwały dwudziestoprocentowy przyrost dla każdego cyklu treningowego. Po raz trzeci z rzędu zdołaliśmy powiększyć rozmiar legii treningowych, a Magos Apothecarium raportuje, że nasz nowy system selekcji drastycznie zredukował przypadki odrzutu organów progenoidalnych. W ciągu ostatnich dwóch cykli treningowych nie odnotowaliśmy ani jednego takiego incydentu, a magos wierzy, że trend ten ma charakter trwały.

Zahariel wyprostował się nieznacznie, ściskając palce trzymanych za plecami dłoni i trzymając wysoko głowę – spoglądając w okular holoskryptora wyobraził sobie siebie samego przemawiającego wprost do Primarcha i jego oficerów sztabowych.

- Z dumą deleguję do czynnej służby cztery tysiące dwustu dwunastu nowych Astartes, gotowych podjąć swe obowiązku w legiach frontowych. Oznacza to certyfikację na poziomie dziewięćdziesiąt ośmiu procent i jest wyjątkowym osiągnięciem nieporównywalnym z wynikami innych Legionów. Melduję też, że Magos Logistum certyfikował dwa tysiące pancerzy siłowych nowego typu Mark IV, sto nowych pancerzy terminatorskich oraz dwieście plecaków odrzutowych nowego wzorca Thyrsis, gotowych do relokalizacji z fabryk Marsa do zbrojowni floty. Zakłady zbrojeniowe na Calibanie przygotowały do transferu dwa tysiące nowych mieczy łańcuchowych oraz dwanaście milionów pocisków do bolterów. W przeciągu dwóch miesięcy spodziewamy się dostawy pojazdów pancernych z Mechanicum i zostaną one odesłane do floty natychmiast po zakończeniu certyfikacji. Jeśli wszystkie przebiegnie zgodnie z planem, razem z pojazdami wyekspediujemy również dwie dywizje Jagerów, które kończą w tym miesiącu ostatni etap szkolenia.

Zahariel umilkł na chwilę sprawdzając w myślach wszystkie dane i upewniając się, że niczego w raporcie nie pominął. Zadowolony z kontroli posłał w kierunku okularu holoskryptora lekki ukłon.

- Konkluzja raportu, mój panie. W chwili, kiedy otrzymasz ten raport, będziemy już realizować dziewiętnasty cykl treningowy. Brat Luther i jego instruktorzy doszli do wniosku, że dalsza redukcja czasu niezbędnego na zaliczenie pełnego cyklu wpłynie w negatywny sposób na stopień wyszkolenia rekrutów, tak więc zamierzamy oprzeć plan treningu na cyklu dwudziestoczteromiesięcznym, kładąc zwiększony nacisk na przyśpieszoną implantację. Wstępne szacunki pozwalają przyjąć, że w drugiej połowie roku 315 będziemy mieli pięć tysięcy nowych Astartes. Mechanicum zapewnia nas, że nowy ekwipunek będzie nadsyłany zgodnie z przyśpieszonym harmonogramem, chyba że wydasz inne rozkazy, panie – twarz Zahariela sposępniała, kiedy legionista dotarł do ostatniego punktu swego meldunku – Jako postscriptum ze smutkiem muszę cię poinformować, panie, że mistrz Remiel opuścił Legion w wieku stu dwunastu lat. Z dumą pragnę podkreślić, iż odjechał w siodle, udając się w dół Drogi Rycerzy z lancą w dłoni. Wszyscy ciężko przeżyliśmy jego odejście, w szczególności brat Luther. Ludzi jego rodzaju nie będzie nam już dane poznać. Żywię nadzieję, że ten raport dotrze w twe ręce na pierwszej linii Krucjaty, odpędzającego precz koszmary Wieczystej Nocy i powiększającego z każdą bitwą chwałę naszego Legionu. Pozdrawiam cię w imieniu Luthera i kadry instruktorskiej, pozostającej niezmiennie lojalnymi i oddanymi towarzyszami broni.

Legionista skłonił się ponownie przed okularem holoskryptora.

- Victoria ut Imperator. Mówił brat-kronikarz Zahariel.

Zahariel wyciągnął przed siebie rękę i wyłączył urządzenie naciskając pojedynczy guzik. Holoskryptor zamruczał transferując resztę przekazu do przenośnego układu pamięci. Nasłuchując odgłosów pracujących podzespołów, legionista zaczął rozważać w myślach ewentualny dodatkowy przekaz. Czy miał z jego powodu sprowadzić na siebie gniew Primarcha? Nie mógł tego jednoznacznie przesądzić, z drugiej jednak strony zastanawiał się posępnie jak jeszcze konsekwencje mogły go spotkać. Urządzenie zakończyło swą pracę. Kronikarz zastygł na chwilę w bezruchu, układając w myślach słowa, potem zaś przestawił kilka przełączników na obudowie urządzenia. Kiedy maszyna zaklekotała metalicznie przygotowując bufor do zapisu nowej wiadomości, Zahariel stanął ponownie przed okularem rejestratora. Zaczął mówić, gdy pomarańczowa kontrolka mignęła dwukrotnie.

- Dodatkowy załącznik, klasyfikacja tajności alfa cztery, standardowy wzorzec. Odbiorca: Primarch Lion El’Jonson, Pierwszy Legion.

Kiedy lampka zmieniła kolor na zielony, Zahariel odetchnął głęboko i rozpoczął nagrywanie przekazu.

- Proszę cię o wybaczenie mej śmiałości, mój panie i wierzę, że nie uznasz mego przesłania za wykraczające poza granicę przyzwolenia, lecz nie dopełniłbym swych obowiązków, gdybym nie dołożył wszelkich starań w dbałości o dobro naszego Legionu – kronikarz urwał na chwilę dobierając jeszcze staranniej swe słowa – Nasza kadra instruktorska pracowała ciężko przez ostatnie pół wieku, doskonaląc w każdym szczególe programy rekrutacyjne i treningowe po to, byśmy sprostali stawianym nam przez Imperatora wymaganiom. Wierzę, że moje regularne raporty oraz ustawiczne transfery legionistów i zaopatrzenia dobitnie dowodzą naszego oddania sprawie i stopnia naszego sukcesu. Osiągnęliśmy szybkość i efektywność szkolenia nieporównywalną z wynikami jakiegokolwiek innego Legionu i słusznie jesteśmy z tego dumni. Na obecnym etapie dokonaliśmy pełnej implementacji procedur treningowych i stworzyliśmy wysokiej jakości zaplecze infrastrukturalne. Legion potrzebuje teraz powrotu do domu weteranów, którzy mogliby przekazać rekrutom swe doświadczenie zdobyte przez pięćdziesiąt lat wojen. Jednocześnie bracia stacjonujący na Calibanie świadomi są swojej ograniczonej wiedzy praktycznej i niecierpliwie pragną doszlifować swe umiejętności w zwalczaniu wrogów Imperatora na linii frontu. W szczególności dotyczy to brata Luthera, który w mej opinii dużo bardziej przyda się Legionowi u twego boku, mój panie, niż nadzorując proces rekrutacji na Calibanie.

Zahariel starał się zachować kamienną twarz, chociaż jego umysł pracował rozgorączkowany szukając najbardziej odpowiednich argumentów

- Uważam za zasadne stwierdzenie, że uczyniliśmy tutaj wszystko, co było w naszej mocy i w najlepszym interesie Legionu leży nasza rotacja z powrotem do macierzystych legii. Najbardziej zasługuje na to brat Luther, którego talenty wojownika i dyplomaty nie podlegają przecież dyskusji. Jeśli miałbyś przyzwać z powrotem do siebie jedynie jednego z nas wszystkich, niechaj będzie to właśnie on, mój panie.

Schowane za plecami legionisty dłonie zacisnęły się mimowolnie w pięści. Kronikarz chciał powiedzieć znacznie więcej niż dotąd na holoskryptorze nagrał, ale obawiał się szczerze, że już przekroczył dozwoloną granicę argumentacji i skłonił się przed okularem urządzenia.

- Wierzę szczerze, że przeczytawszy moje raporty uznasz zasadność tej prośby, mój panie. Wszyscy mamy obowiązki wobec Imperatora, prosimy jedynie o to, byśmy mogli je spełnić, unicestwiając jego wrogów i odzyskując dla ludzkiego gatunku utracone światy.

Ukłoniwszy się raz jeszcze, pomimo przemożnej chęci do podjęcia dalszego wywodu kronikarz wyciągnął przed siebie rękę i wyłączył rejestrator. W niewielkim biurze zapadła cisza, zakłócana jedynie pomrukiem podzespołów urządzenia i gwarem ludzkich głosów dobiegających z sąsiedniego centrum operacyjnego. Westchnąwszy lekko młody kronikarz odsunął się od maszyny i przesunął wzrokiem po pomieszczeniu, w którym stał tylko połyskliwy szary moduł hololitu i starannie ustawione rzędy półek, na których tkwiły przenośne dyski pamięci zawierające pełne dane od szczegółów programów szkoleniowych po wykazy norm produkcyjnych amunicji. Za wkomponowanym w hololit biurkiem znajdowało się wysokie wąskie okno oferujące panoramę południowych sektorów Wieży Aniołów i znajdujących się w nich zbrojowni, koszar i poligonów. Wysokie maszty i wieże wyrastały ponad chmury popołudniowego smogu migając czerwonymi i zielonymi światełkami. Legionista spoglądał na gwarne, pełne ruchu kwartały wojskowych instalacji zastanawiając się jednocześnie nad losem starego mistrza Remiela.

W pokoju rozległ się głośny terkot rejestratora i kończący przetwarzanie danych holoskryptor wyrzucił ze swego wnętrza zapisany dysk pamięci. Zahariel podniósł ostrożnie niewielki cylinderek z wyrzutnika maszyny i wsunął go do zdobionej metalowej tuby pocztowej noszącej insygnia Legionu. Sprawdzają swój chronometr oszacował w myślach, że ledwie wystarczy mu czasu na dotarcie do ekspediowanej na front legii, zanim opuści ona koszary. Włączył osobisty moduł łączności i przywołał środek transportu, po czym nałożył na głowę kaptur swej komży i ruszył w kierunku wind usytuowanych po przeciwnej stronie centrum operacyjnego. Kiedy wsiadał do najbliższej z nich, dopadło go niewytłumaczalne złe przeczucie, towarzyszące legioniście uparcie podczas zjazdu w sztolnie górskiego masywu.

Zahariel nie potrafił dokładnie powiedzieć, kiedy właściwie brzemię mijających lat zaczęło odciskać na nim zauważalne piętno. Większość pięciu ostatnich dekad przemknęła niezwykle szybko, wciągając kronikarz w wir ustawicznej aktywności i pozornie niekończącej się pracy nad doskonaleniem strategii rekrutacyjnych, procedur szkoleniowych i ekspansji industrialnej. Luther uświadomił sobie od razu, że realizacja postawionego przed nim zadania nie wiązała się wyłącznie z przyśpieszeniem szkolenia rekrutów; wypełnienie misji Primarcha wymagało stworzenia gigantycznej struktury pomocniczej rozciągającej się na całą planetę. Było to niezwykle skomplikowane zadanie i w pierwszych latach pracy Zahariel pewien był, że składając je na barki kadry instruktorskiej Jonson wyjątkowo ich wyróżnił.

Luther angażował się w każdy aspekt globalnej administracji, od definiowania stóp podatkowych po programy industrializacyjne i budowę arkologii, a wspierający go Zahariel został siłą rzeczy wciągnięty we wszystkie te projekty. Z biegiem czasu Luther powierzał mu coraz więcej obowiązków, pozostawiając kronikarzowi rozstrzyganie zagadnień, które wpływały pośrednio na życie dziesiątek milionów ludzi dziennie. Na początku ciężar odpowiedzialności kryjącej się za tymi decyzjami wręcz Zahariela przerażał, lecz młody oficer starał się za wszelką cenę sprostać zadaniu, zdecydowany zyskać uznanie Primarcha. Puszcze Calibanu znikły zastąpione głębinowymi kopalniami, rafineriami i zakładami produkcyjnymi. Wielkie arkologie rosły niczym stworzone ręką człowieka góry, liczebność calibańskiej populacji wzrastała zaś wraz z nimi. Cywilizacja sięgała do wszystkich zakątków planety, a szeregi Legionu stawały się coraz liczniejsze, kiedy Luther znalazł sposoby na redukcję cyklu treningowego z ośmiu do zaledwie dwóch lat. W międzyczasie na Caliban docierały wieści o sukcesach Jonsona napełniając dumą serca kadry instruktorskiej. Statki transportowe przybywające z setek odległych systemów słonecznych przywoziły do Aldurukhu trofea i bitewne zdobycze, dowodzące niezbicie męstwa Primarcha i frontowych legii Legionu. Instruktorzy oglądali z szacunkiem każdy z nadsyłanych przez swych braci artefaktów, wymieniając między sobą żartobliwe uwagi na temat czynów, których sami mieli dokonać po powrocie na front, a które przyćmiłyby wszystkie dotychczasowe osiągnięcia ich braci.

Lecz kolejne dekady mijały, a na Caliban nie dotarło żadne wezwanie do powrotu na front. Jonson nigdy nie wrócił na planetę; dwie zaplanowane wcześniej wizyty zostały odwołane w ostatniej chwili, usprawiedliwione nowymi rozkazami Imperatora lub nieoczekiwanymi zwrotami sytuacji w prowadzonych wówczas kampaniach. Z każdym mijającym rokiem obietnica złożona instruktorom przez Luthera na dziedzińcu Aldurukhu stawała się mniej realna, ale żaden z legionistów nawet nie pomyślał o tym, aby go o to winić. Wręcz przeciwnie, ich lojalność wobec Luthera wyraźnie wzrosła podczas długich lat zesłania. Luther dzielił z nimi ten ciężar i troskę, doceniał i chwalił sukcesy, inspirował przykładem ciężkiej pracy, skromności i osobistej charyzmy. Chociaż każdy Anioł zaprzeczyłby natychmiast spytany o to wprost, Zahariel podejrzewał skrycie, że wielu jego braci pokładało więcej wiary i oddania w Lutherze niż swym odległym Primarchu i świadomość ta z biegiem czasu coraz bardziej kronikarza martwiła.

Tylko w rzadkich chwilach prywatności, podczas podróży pomiędzy calibańskimi zakładami lub spędzając z Lutherem długie godziny w gabinecie wielkiego mistrza Zaharielowi zdarzało się dostrzegać smutek ukryty w oczach swego zwierzchnika.

W ostatnich latach wiadomości docierały coraz rzadziej na Caliban, ponieważ floty ekspedycyjne podążały coraz dalej i dalej w głąb galaktyki. Konwoje przywożące wojenne łupy przybywały sporadycznie lub przez długie okresy czasu nie było ich wcale. Potem, znienacka, legioniści otrzymali informację, że Imperator wyniósł Horusa Lupercala do rangi marszałka wojny i opuścił prowadzące Krucjatę Legiony wracając na Terrę. W pierwszej chwili Luther żywił nadzieję, że utrzyma te wieści w tajemnicy, ale szybko uzmysłowił sobie ukryte w tym posunięciu niebezpieczeństwo. Wkrótce potem nominacja ta stała się tematem przewodnim rozmów wszystkich calibańskich Aniołów, świadomych tego, co oznaczała ona dla nich samych. Nie byli głupcami. Widzieli, że Wielka Krucjata zbliża się do swej finalnej fazy, a im samym umyka z rąk ostatnia szansa na zdobycie wojennej sławy.
Zobacz profil autora
PostWysłany: Sob 11:44, 29 Maj 2010
Keth
Mistrz Gry
 
Dołączył: 30 Sie 2007
Posty: 4663
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Nibylandia
Płeć: Mężczyzna





Po kilku ciągnących się w nieskończoność minutach winda dowiozła Zahariela do podstawy masywu, na poziom ogromnych parków maszynowych Legionu. Plazmowe palniki syczały w rękach Techmarines i serwitorów naprawiających ciężko uszkodzone Rhinosy i Predatory odesłane na Caliban z linii frontu. Kiedy tylko legionista wysiadł z windy, podjechał do niego czterokołowy samochód, który wysunął się z pobliskiego parkingu. Zahariel wstąpił na otwartą platformę pasażerską, wystarczająco dużą, by pomieściła dwóch Astartes w pełnych pancerzach.

- Sektor czterdziesty siódmy, legia treningowa piąta, plac musztry – rzucił w kierunku siedzącego za kierownicą serwitora i samochód ruszył natychmiast, nabierając prędkości i kierując się ku jednemu z podziemnych tuneli tranzytowych. Myśli Zahariela błądziły w jego głowie, kiedy pojazd mijał kolejne rzędy czołgów i transporterów opancerzonych. Kronikarz obracał w dłoni przenośny dysk, wciąż nie potrafiąc się pozbyć złego przeczucia gnieżdżącego się w jego podświadomości. Nawet techniki medytacyjne, których nauczył się od Israfaela nie pomagały w złagodzeniu tego wrażenia, przywodzącego na myśl wbitą pod skórę szklaną drzazgę, która kłuła boleśnie przy każdej próbie jej usunięcia.

Zahariel nie potrafił do końca jednoznacznie stwierdzić, dlaczego Luther tak desperacko pragnął wrócić do boku Jonsona. Wszyscy instruktorzy znosili swe zesłanie ze stoickim opanowaniem i oddaniem służbie, wedle standardów obowiązujących Astartes, i Luther nie był tutaj wyjątkiem, lecz przykładem dla wszystkich. Kronikarz wiedział rzecz jasna, dlaczego jego zwierzchnik poświęcił się całkowicie realizacji swej misji: zastępca Primarcha szukał sposobu odkupienia swej winy za to, czego nieomal dokonał na pokładzie Invincible Reason. Luther odkrył bombę przemyconą na barkę Mrocznych Aniołów przez delegację Saroshi i nic z tym nie zrobił. Przez krótką chwilę pozwolił, aby jego zazdrość wobec Primarcha wzięła górę nad dobrą naturą, lecz w ostatniej chwili odzyskał rozsądek i podjął próbę naprawy swego czynu. Razem z Zaharielem omal nie zginęli pozbywając się bomby Saroshi, lecz Primarch zdołał w jakiś sposób odkryć wcześniejsze wahanie Luthera i zesłał go na Caliban. Teraz wielki mistrz pracował nieustannie po to, by zmyć z siebie piętno tamtego zdarzenia, ale jego tytaniczne wysiłki pozostawały niezauważone.

Lecz jaki inny wybór mu pozostawał? Co mógł zrobić, gdyby zamierzał przeciwstawić się woli Jonsona? Miałby złożyć wniosek o uczciwe osądzenie i przywrócenie do służby liniowej? Aby to uczynić, musiałby wpierw opuścić Caliban i odszukać Primarcha, w akcie otwartej niesubordynacji wobec rozkazów Jonsona, to zaś mogło być uznane za bunt. Luther nigdy nie postąpiłby w taki sposób, to po prostu nie leżało w jego naturze. Lecz jeśli Jonson nie zamierzał niczego zrobić, jeśli chciał pozostawić tych lojalnych wojowników na Calibanie podczas gdy Krucjata zbliżała się do swego końca, naznaczyłby tym samym swój Legion głęboką ranę, która nie miała się nigdy zabliźnić. Takie rany się nie goiły, lecz powiększały z czasem zakażając gangreną cały organizm. Zdarzało się to na Calibanie wcześniej, w starych czasach rycerskiej chwały. Zahariel podniósł dłoń i potarł nią czoło w tej samej chwili, kiedy samochód opuścił tunel wpadając na rozświetloną światłem dnia drogę. Legionista nie potrafił wyobrazić sobie rozłamu w łonie Legionu, ale zalążek tej wizji ciągle powracał w jego myślach uporczywie oficera dręcząc.

Kronikarz ścisnął z całej siły pocztową tubę. Jeśli miał ściągnąć na siebie gniew Primarcha, niechaj by się i tak stało, lecz jego przesłanie było ważniejsze.

Przejazd z Wieży Aniołów do kompleksu treningowego legii w sektorze czterdziestym siódmym trwał prawie godzinę, samochód mijał kolejne pierścienie kompozytowych fortyfikacji i punktów kontrolnych, docierając w końcu na skraj wielkiego dziedzińca otoczonego z trzech stron budynkami koszar, strzelnic i symulatorów bojowych.

Zahariel wyprostował się machinalnie, kiedy samochód stanął w miejscu, zmarszczył w grymasie niezrozumienia czoła. Plac muszty był pusty. Kronikarz sprawdził błyskawicznie chronometr. Zgodnie z harmonogramem wylotu na placu powinno się było znajdować tysiąc Astartes w pełnym opancerzeniu, czekających na przybycie kanonierek mających przewieźć ich na orbitę planety.

- Zaczekaj tutaj – rzucił w stronę serwitora zeskakując z platformy samochodu i zmierzając szybkim krokiem do kwatery mistrza legii. Otworzywszy zewnętrzne drzwi Zahariel przeszedł czym prędzej do sali odpraw napotykając tam mistrza legii prowadzącego nieformalną rozmowę ze świeżo mianowanymi dowódcami pododdziałów taktycznych. Młodzi Astartes odwrócili się w stronę nadchodzącego kronikarza, nie do końca skutecznie ukrywając wyraz zdumienia na swych twarzach.

- Mistrzu Astelanie, co to ma oznaczać? – powiedział spokojnym, ale twardym tonem Zahariel – Twoi Astartes powinni być całkowicie przygotowani do wylotu, ale plac wciąż pozostaje pusty.

Astelan zmrużył oczy. Był jednym z nielicznych terrańskich Aniołów służących na Calibanie, przybyłym do Aldurukhu piętnaście lat po przylocie Luthera i jego kadry. Należał do grupy bardzo doświadczonych oficerów Legionu, który bardzo szybko piął się w górę łańccha hierarchii w latach po objęciu przez Jonsona komendy nad Aniołami, toteż jego nieoczekiwane przeniesienie na Caliban szczerze Zahariela dziwiło. Kronikarz podejrzewał, że Luther znał okoliczności towarzyszące temu transferowi, lecz nawet jeśli Astelan został wydalony z frontowej jednostki na podobieństwo kadry instruktorskiej, Mistrz Calibanu nigdy tego publicznie nie wyjawił. Przeciwnie, natychmiast przeniósł Terranina na stanowisko dowódcy jednej ze świeżo sformowanych legii treningowych, traktując go z szacunkiem i estymą równą tej, jaką darzył swych calibanickich braci. Charyzma i bezpośredni styl dowodzenia Luthera szybko zjednały mu poważanie Astelana i Zahariel miałby kłopot, gdyby ktoś poprosiłby go o nazwisko legionisty bardziej wobec Mistrza Calibanu lojalnego.

- Przygotowania do wylotu odwołano dwie godziny temu – wyjaśnił głębokim tonem Astelan. Miał kanciastą twarz o regularnych rysach i głęboko osadzone oczy przesłonięte łukami brwiowymi. Przecinająca prawą brew biała blizna zmierzała poprzez czoło oficera ku jego skroni. Kiedy przyleciał na Caliban, nosił włosy zaplecione w długie warkoczyki, ale po kilku pierwszych dniach ogolił gładko skórę czaszki na wzór calibanickich Aniołów.

- Z czyjego rozkazu? – zapytał Zahariel.

- Luthera rzecz jasna – odpowiedział Astelan – A kogo innego?

- Nie rozumiem – kronikarz zmarszczył czoło – Twoi legioniści zostali certyfikowani do przydziału liniowego. Sam widziałem ten meldunek.

- To nie ma nic wspólnego z moimi Astartes, bracie – Astelan skrzyżował ramiona na piersiach - Luther zawiesił wszystkie transfery międzyplanetarne.

Zahariel uświadomił sobie znienacka, że wciąż ściska w lewej dłoni pocztową tubę.

- Coś się nie zgadza – powiedział – To niemożliwe.

Astelan uniósł leciutko prawą brew.

- Luther wydaje się być innego zdania – odparł. Jeden z dowódców pododdziałów zaśmiał się cicho, ale mistrz legii uciszył go surowym spojrzeniem – To on tutaj dowodzi, prawda?

Zahariel zignorował dyskretną zaczepkę dźwięczącą w tonie Astelana.

- Dlaczego odwołał transfery? Flota ekspedycyjna jest od nich uzależniona.

- Sam musisz go o to zapytać, bracie.

Z trudem powstrzymując się przed ostrą odpowiedzią Zahariel zawrócił natychmiast w miejscu.

- Tak też uczynię, Astelanie – oświadczył zmierzając w stronę drzwi – Możesz być tego pewien.
Zobacz profil autora
PostWysłany: Wto 9:23, 08 Cze 2010
Keth
Mistrz Gry
 
Dołączył: 30 Sie 2007
Posty: 4663
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Nibylandia
Płeć: Mężczyzna





ODNALAZŁ LUTHERA w najwyższej fortecznej wieży, pracującego w komnatach wielkiego mistrza. Jonson i Luther dzielili w starych dobrych czasach ogromny gabinet, kształtując wspólnie przyszłość wpierw bractwa, później zaś Legionu. Liczni adiutanci i oficerowie sztabowi uwijali się w sąsiednich pomieszczeniach, umacniając niezliczonymi codziennymi pracami rządy Imperium.

Biurko Luthera było masywnym bastionem z polerowanego dębu pochodzącego z Northwilds, dostatecznie wytrzymałego, by mebel zatrzymał swą masą boltowy pocisk jeszcze przed zainstalowaniem w jego wnętrzu ciężkiego holoprojektora i kogitatorów. Mistrz Calibanu często żartował, że biurko było jego fortyfikacją umożliwiającą trzymanie biurokratów na zasięg wyciągniętej ręki. Tuż za meblem znajdowało się wąskie łukowate przejście wiodące na niewielki odkryty balkon. Zahariel dostrzegł stojącego w promieniach słońca Luthera, spoglądającego w głębokim zamyśleniu na bezchmurne niebo. Kronikarz okrążył biurko i przystanął na krawędzi przejścia, nie chcąc zakłócać zwierzchnikowi spokoju nawet w tak poruszających okolicznościach.

- Czy mogę prosić na chwilę, bracie?

Luther zerknął ponad swym ramieniem, przywołał Zahariela do siebie ruchem ręki.

- Domyślam się, że usłyszałeś o zmianach w harmonogramie transferów – stwierdził.

- Co się stało? – zapytał Zahariel – Czy przyszły jakieś wieści od Primarcha?

- Nie – odpowiedział Luther – Tym bardziej szkoda. Zaszły pewne… komplikacje tutaj, na Calibanie.

- Komplikacje? – zmarszczył czoło kronikarz – Co dokładnie masz na myśli?

Luther nie odpowiedział w pierwszej chwili, przechylając się ponad poręczą balkonu i spoglądając w dół na industrialne kwartały dostrzegalne tysiące stóp poniżej. Zahariel dostrzegał wyraźnie zatroskanie swego rozmówcy.

- Przyszły meldunki o niepokojach społecznych w Stormhold i Windmir – powiedział – Strajki robotników, protesty. W niektórych przypadkach nawet akty sabotażu w zakładach zbrojeniowych.

- Akty sabotażu? – Zahariel nie zdołał ukryć swego zaskoczenia – Od jak dawna coś takiego ma miejsce?

- Od kilku miesięcy – oznajmił posępnie Luther – Być może nawet od roku. Zaczęło się od kilku odizolowanych incydentów, ale niesnaski rozeszły się po prowincjonalnych terytoriach niczym chwasty, wnikając głęboko w każdą szczelinę. W obecnej chwili obniżają naszą efektywność w setce różnych miejsc. Strajki przy taśmach obniżyły produkcję amunicji o piętnaście procent.

Zahariel potrząsnął przecząco głową, podniósł trzymaną w dłoni tubę pocztową.

- To niemożliwe, sam osobiście przygotowuję raporty. Wykazujemy nadprodukcję.

Luther uśmiechnął się na poły pobłażliwie, na poły przepraszająco.

- Tylko dlatego, że uzupełniłem bieżące braki poprzez opróżnienie rezerw strategicznych fortecy. Znajdujemy się obecnie na niebezpiecznie niskim ich poziomie.

Kronikarz wypuścił z płuc powietrze.

- Rezerwy strategiczne są przeznaczone do obrony przed agresją pozaplanetarną. Jonson wpadnie we wściekłość, kiedy się dowie, że część z nich zużyliśmy. A co z konstabularium? Dlaczego oni temu nie zapobiegli?

- Konstabularium okazało się mniej niż efektywne – powiedział Luther spoglądając na Zahariela znacząco.

- Sugerujesz, że oni wspomogli tych… rebeliantów?

- Pośrednio, tak – odparł Luther – Nie ma na to dowodów, ale nie sądzę, by można to było wyjaśnić w inny sposób. Podjęto tylko kilka dochodzeń, a ich wyniki okazały się mierne.

Zahariel rozważył w myślach implikacje słów zwierzchnika.

- Wyższe stanowiska w konstabularium są obsadzone przez wielu rycerzy z rozwiązanych bractw – powiedział przygryzając usta i czując ponownie złe przeczucie. Kronikarz przycisnął palce prawej dłoni do czoła.

- Myślałem o tym samym – powiedział Luther – Jest tam wielu niegdyś wpływowych i szanowanych rycerzy, którzy odwrócili się od naszego bractwa, kiedy złożyliśmy lenno Imperatorowi. Spora ich część wciąż posiada rozległe kontakty i posłuch w swoich dziedzinach.

- Ale czego ci rebelianci chcą?

Luther obejrzał się w stronę kronikarza, a w jego oczach zalśnił zimny ogień.

- Jeszcze tego nie wiem, bracie, ale zamierzam się dowiedzieć – odpowiedział – Będę też potrzebował wszystkich ludzi, którym mogę zaufać, dlatego odwołałem na czas nieokreślony wszystkie transfery frontowe.

Zahariel oparł się o poręcz balkonu. Decyzja Luthera posiadała logiczne uzasadnienie, ale oficer obawiał się, że podejmując ją Luther przekroczył swe kompetencje.

- Primarch potrzebuje tych legionistów na Światach Tarczy – odparł – Jeśli będziemy opóźniali ich tranzyt, może to pociągnąć za sobą katastrofalne skutki.

- Gorsze od pogrążenia Calibanu w anarchii? – skontrował Luther – Nie obawiaj się, bracie, długo to rozważałem. Wyślemy do akcji w pierwszej kolejności Jagerów. Jeśli dojdę do wniosku, że poradzą sobie z sytuacją, natychmiast wyślę Astartes na front.

Zahariel kiwnął głową, wciąż głęboko niespokojny.

- Musimy zidentyfikować prowodyrów – powiedział – Ujawnić tożsamość i postawić przed sądem. To ukręci łeb tej rebelii.

- To już się zaczęło – przytaknął ruchem głowy Luther – Lord Cypher już ich szuka.
Zobacz profil autora
PostWysłany: Pią 8:57, 11 Cze 2010
Keth
Mistrz Gry
 
Dołączył: 30 Sie 2007
Posty: 4663
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Nibylandia
Płeć: Mężczyzna





Horus Heresy #11 - FALLEN ANGELS by Mike Lee

ROZDZIAŁ III - MŁOT I KOWADŁO

Diamat, 200 rok Wielkiej Krucjaty Imperatora


- TRANSMISJA RADIOWA z dwunastej eskadry niszczycieli, panie – zameldował kapitan Stenius dołączając do stojącego przed głównym hololitem strategium Primarcha – Czujniki dalekiego zasięgu wychwyciły obecność około trzydziestu jednostek stacjonarnych na wysokiej orbicie planety. Sygnatury reaktorów i fal czujników pozwalają założyć, że jest to grupa złożona z okrętów liniowych i ciężkich statków transportowych.

Lion El’Jonson oparł dwe dłonie o wypolerowany metal obudowy urządzenia, delikatny uśmieszek błąkał się w kącikach jego ust.

- Wstępna identyfikacja?

Stenius pokręcił w odpowiedzi głową. Kapitan był kolejnym weteranem najwcześniejszych kampanii Legionu i z dumą obnosił się ze swoimi bliznami. Zamiast oczu miał obramowane srebrem optyczne soczewki barwy zadymionego szkła osadzone głęboko w pociętych szramami oczodołach. Obrażenia układu nerwowego, odniesione po uszkodzeniu twarzy kapitana szczątkami eksplodującego hololitu, przeistoczyły jego oblicze w posępną sztywną maskę.

- Żadna z jednostek na orbicie nie ma włączonego transpondera – odpowiedział Stenius – Ale komandor Bracchius z Rapiera twierdzi, że sygnatury reaktorów dwóch większych okrętów odpowiadają matrycom krążowników liniowych Forinax i Leonis.

Primarch pokiwał głową.

- Dobre okręty, ale już nieco przestarzałe. Tego się właśnie spodziewałem. Horus wysłał na Diamat drugorzędną ekspedycję złożoną ze zbuntowanych okrętów Floty i oddziałów Imperialnej Armii z misją splądrowania planety, zatrzymał natomiast swoich Astartes dla potrzeb fortyfikowania Isstvanu V.

Stenius spojrzał na obraz hololitu, na którym nastąpiła aktualizacja danych. Diamat tkwił pośrodku trójwymiarowego obrazu, wyświetlany w barwach będących odmianami rdzy, ochry i żelaza. Niewielkie czerwone ikony dostrzegalne na tle planety oznaczały przybliżone pozycje nieprzyjacielskiego zgrupowania floty na orbicie globu. Dwie z nich zostały wstępnie sklasyfikowane jako krążowniki liniowe, niepotwierdzone sygnatury pozostałych bazowały na analizie ich rozmiarów i emisji napędów. Bieżąca aktualizacja ujawniła istnienie co najmniej dwudziestu jednostek o rozmiarach krążownika rozmieszczonych wokół dziesięciu innych sygnatur, wskazujących na ciężkie statki transportowe.

Stojący u lewego boku Jonsona Nemiel dostrzegł troskę ukrytą w rysach twarzy kapitana. Drugorzędna czy nie, rebeliancka flota liczyła dwukrotnie więcej okrętów liniowych od Aniołów. W tej chwili legioniści korzystali wciąż jeszcze z czynnika zaskoczenia, a nieprzyjaciel dopiero rozwijał swe możliwości manewrowe, ale nie miało to trwać wiecznie.

W ciemnym pomieszczeniu operacyjnym panowała pełna napięcia i zdenerwowania atmosfera. Nemiel dostrzegał te symptomy u większości oficerów Floty w przeciągu ostatnich tygodni, odczytywał w ich zgarbionych sylwetkach i ściszonych dyskusjach. Podczas dwumiesięcznej podróży z Gordii świadomość zdrady marszałka wojny Horusa i natura misji spoczywającej na barkach ekspedycji odcisnęły niezatarte piętno na kadrze oficerskiej Floty.

Stracili swoją wiarę, pomyślał Nemiel. I dlaczego mieliby jej nie stracić? Stało się coś niewyobrażalnego. Marszałek wojny Horus, faworyt wśród synów Imperatora, odwrócił się od swego ojca doprowadzając do tego, że bracia stanęli przeciwko braciom. Redemptor studiował twarze stojących w strategium ludzi i wszędzie dostrzegał ten sam lęk ukryty w głębi oczu. Nikt z nich nie wiedział, komu mógł zaufać. Skoro ktoś taki jak Horus dopuścił się zdrady, kto mógł to uczynić jako następny?

Dwustu Astartes lecących na flagowym okręcie radziło sobie z własnym zwątpieniem i szokiem w zwyczajowy sposób: ustawicznie ćwicząc i doskonaląc swe bojowe umiejętności. Już na początku tranzytu Jonson wydał szereg rozkazów formujących wybrane ręcznie pododdziały w dwie kompanie i wdrażających w życie intensywny program szkoleniowy mający scementować poszczególne drużyny w dwie efektywnie walczące jednostki.

Jako jedyny redemptor na pokładzie barki, Nemiel został wyznaczony przez Jonsona na głównego instruktora legionistów oraz oficera odpowiedzialnego za ich fizyczną i psychiczną sprawność. Ponieważ praktycznie wszyscy oficerowie sztabowi Legionu pozostali na Gordii IV, obowiązki Nemiela błyskawicznie rozszerzyły się na kwestie logistyki oraz operacji pokładowych Floty. Przyjął te dodatkowe wyzwanie z dumą, ale i sporą dozą niepokoju, ponieważ im dłużej pracował bezpośrednio z El’Jonsonem, tym mniej sensu w jego oczach miała operacja przejęcia Diamatu. Tak niewielka ekspedycja nie mogła nawet marzyć o utrzymaniu pozycji przez dłuższy czas w obliczu ataku czterech rebelianckich Legionów i Nemiel nie potrafił w logiczny sposób uzasadnić decyzji Jonsona o przystąpieniu do tej akcji. Im dłużej nad tym myślał, tym bardziej utrwalał się w przekonaniu, że Primarch kierował się motywami, które pozostawały wyłącznie jego tajemnicą. Odpychając natrętne myśli na bok oficer skoncentrował się ponownie na obrazie hololitu.

- Rebelianci znacząco przewyższają nas liczebnością, panie – oświadczył. Jonson zerknął na niego z ukosa.

- Potrafię przeprowadzać obliczenia matematyczne w pamięci, bracie – odparł z leciutkim uśmiechem – Co więcej, potrafię wykonywać te obliczenia w zakresie od zera do trzydziestu bez czyjejś pomocy.

Nemiel natychmiast poczuł się zakłopotany.

- Oczywiście, mój panie – wyrzucił z siebie – Nie miałem zamiaru podkreślać oczywistego faktu, byłem po prostu ciekaw strategii…

- Spokojnie, bracie – zaśmiał się Jonson klepiąc Nemiela dłonią po ramieniu – Wiem, co miałeś na myśli – Primarch wskazał palcem grupę transportowców orbitujących nad Diamatem – To ich słabe ogniwo. Sukces albo porażka ich misji są uzależnione od przetrwania tych ociężałych wielkich statków i będą one wisiały u szyi ich admirała niczym kotwica – Jonson przeniósł spojrzenie na Steniusa – Jakieś jednostki patrolowe?

- Bracchius zgłosił obecność trzech eskadr patrolowych w rozproszonym szyku – zameldował kapitan kiwając głową – Już wykrywli obecność naszych eskortowców i zajmują pozycje wyjściowe do walki. Przy obecnej prędkości i kursie do nawiązania kontaktu ogniowego dojdzie za godzinę i piętnaście minut.

Kapitan wyprostował się na całą swą wysokość składając dłonie za plecami.

- Jakie są twoje rozkazy, mój panie? – zapytał oficjalnie Primarcha.

Zgrupowanie Aniołów dotarło do punktu zwrotnego. Znajdując się w odległości ponad półtorej jednostki astronomicznej od Diamatu lojaliści wciąż jeszcze mieli czas i przestrzeń manewrową umożliwiającą wycofanie się z systemu bez nawiązywania walki, gdyby jednak Jonson zdecydował się na dalszy lot w kierunku planety, konfrontacja stawała się nieunikniona. Primarch nie wahał się nawet chwilę.

- Wykonać plan Alfa – powiedział opanowanym głosem – I wysłać rozkaz startu dla wszystkich Stormbirdów. Bracchius ma utrzymać swoją prędkość i związać ogniem eskortowce nieprzyjaciela, kiedy tylko znajdą się w zasięgu jego jednostek. To jemu przypadnie zaszczyt zadania pierwszego ciosu rebeliantom Horusa.

Stenius ukłonił się Primarchowi, po czym odszedł wydając rozkaz za rozkazem swoim oficerom. Jonson przeniósł spojrzenie z powrotem na hologram taktyczny.

- Bracie Nemielu, poinformuj dowódców kompanii o pełnej gotowości do zrzutu orbitalnego – powiedział Primarch – Spodziewam się wejścia na odpowiednią pozycję za trzy godziny.

- Tak jest, mój panie – odpowiedział Nemiel podnosząc dłoń do mikrokomunikatora i przekazując rozkazy drogą radiową. Obraz hololitu uległ kolejnej aktualizacji, tym razem ukazując przybliżone pozycje trzech niewielkich eskadr zwiadowczych zgrupowania. Przed ich dziobami wyświetlone były trzy znacznie większe eskadry, pulsujące jaskrawą czerwienią, ustawiające się z wolna w formację półksiężyca. Ramiona rozciągniętego szyku wymierzone były we flanki imperialnych eskortowców, niczym zaciskające się szczypce. Niebieskie i czerwone dane numeryczne, zdradzające zasięg, kurs i szybkość wszystkich eskadr, zmieniały się z coraz większą częstotliwością.

Lion El’Jonson studiował te wskaźniki ze skrzyżowanymi na piersiach ramionami, z twarzą zastygłą w głębokiej zadumie. Nemiel ponownie dojrzał cień ulotnego uśmiechu w kącikach ust Primarcha i znowu zdusił w sobie wrażenie dziwnego niepokoju. Dałby wiele, by dowiedzieć się, co takiego Jonson w tej chwili w obrazie hololitu dostrzegał.
Zobacz profil autora
PostWysłany: Pią 21:41, 11 Cze 2010
Keth
Mistrz Gry
 
Dołączył: 30 Sie 2007
Posty: 4663
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Nibylandia
Płeć: Mężczyzna





KIEDY tylko zgrupowanie floty Mrocznych Aniołów pojawiło się w systemie Gehinnon, dokonało natychmiastowego podziału formacji. Sześć z szesnastu lojalistycznych okrętów było szybkimi małymi niszczycielami, wysuniętymi na rozkaz Primarcha do przodu razem z trzema lekkimi krążownikami. Eskortowce szybko oddaliły się od większych i powolniejszych krążowników, przeczesując pustkę kosmosu czujnikami dalekiego zasięgu i próbując pozyskać dokładniejsze dane na temat sił nieprzyjaciela. Kiedy ich detektory zlokalizowały pozycje wrogich eskortowców, pomiędzy dwoma kluczami niszczycieli i trzema krążownikami zaczęły krążyć transmisje radiowe. W czasie, gdy nieprzyjacielskie niszczyciele – w sile piętnastu jednostek lecących w trzech dużych eskadrach – przyjęły formację rozciągniętego półksiężyca, lekkie krążowniki Jonsona włączyły dopalacze w próbie połączenia sił z eskortowcami.

Tysiące kilometrów w tyle główne zgrupowanie lojalistów też przystąpiło do zmiany szyku. Invincible Reason oraz krążowniki szturmowe Amadis i Adzikel wysunęły się przed dwa krążowniki liniowe i dwa ciężkie składające się na resztę sił ekspedycyjnych. Wielkie pancerne wrota na dziobach trzech okrętów Legionu otworzyły się powoli i eskadra za eskadrą Stormbirdów wystrzeliwała w przestrzeń niczym słane z wnętrza okrętów strzały. W ciągu kilku minut w akcji znalazło się siedem eskadr ciężko uzbrojonych kanonierek, pędzących z dużą prędkością w stronę odległych eskortowców grupy zwiadowczej, zamierzając dotrzeć do własnych niszczycieli, zanim nieprzyjaciel zbliży się na odległość umożliwiającą nawiązanie walki.

Cztery minuty przed przewidywanym nawiązaniem walki nieprzyjacielskie eskortowce znienacka przyśpieszyły; albo ich dowódca odkrył obecność Stormbirdów albo po prostu uległ przemożnej chęci jak najszybszego otwarcia ognia, ale zareagował troszkę za późno. Kanonierki Jonsona przemykały pomiędzy niszczycielami w tej samej chwili, w której wrogie eskortowce otworzyły ogień.

Rebelianci rozpoczęli starcie zgodnie z przewidywaniami Primarcha, wystrzeliwując z dziobowych wyrzutni salwę torped. Trzydzieści ogromnych pocisków – zdolnych w pojedynkę rozerwać na strzępy jednostkę rozmiarów niszczyciela – pomknęłu ku lojalistom w szerokiej fali, która nie pozostawiała imperialnym okrętom możliwości ucieczki poprzez manewr unikowy.

Pokładowe czujniki kanonierek natychmiast zarejestrowały odpalenie torped i piloci Astartes rozproszyli swój szyk przystępując do akcji przechwycenia pocisków. Przelecieli pomiędzy torpedami w ciągu kilku sekund, przetapiając ich obudowy jaskrawymi wiązkami laserowej energii i detonując ogromne zasobniki paliwowe. W ciemności kosmosu za Stormbirdami migotały przez moment potężne eksplozje, przeistaczające się w chmury rozżarzonego gazu rozchodzące się szybko w próżni. Prawie połowa torped uległa zniszczeniu, reszta pędziła nadal w kierunku imperialnych eskortowców z prędkością zbyt dużą, by kanonierki zdążyły zmienić kurs i podejść do drugiego ataku przechwytującego. Astartes pozostali na dotychczasowym kursie, od razu wybierając sobie cele pośród coraz bliższych niszczycieli buntowników.

Eskortowce zaczęły strzelać z pokładowych baterii, kiedy tylko torpedy znalazły się w zasięgu ich ognia. Ciężkie działa cząsteczkowe i szybkostrzelne megalasery wypełniły przestrzeń przed niewielkimi okrętami istną ścianą ognia. Laserowe lance trysnęły snopami oślepiającego światła z dziobów lekkich krążowników. Kolejne eksplozje zapłonęły w próżni tuż przed formacją eskortowców zlewając się w jedną gigantyczną chmurę parującego metalu i radioaktywnego gazu.

Pięć torped przebiło się przez tę chmurę. Pokonały dzielącą ich od celu odległość w przeciągu niecałej sekundy, wpadając na drugą, tym razem mniejszą zaporę ogniową postawioną przez baterie obrony antyrakietowej niszczycieli. Obsługujący działka serwitorzy zdołali zniszczyć jeszcze dwie z nich.

Trzy z trzydziestu torped dotarły do celu. Jedna uderzyła w dziób niszczyciela Audacious, ale niezwykłym zbiegiem okoliczności nie wybuchła. Hotspur i Stiletto nie miały tyle szczęścia: plazmowe głowice torped unicestwiły swymi wybuchami lekko opancerzone niszczyciele zmieniając je w ułamku sekundy w powiększające się szybko kule gazu i drobnych szczątków. Rebelianci Horusa przelali pierwszą krew.

Pozostałe lojalistyczne okręty przeleciały przez chmurę gazów będących pozostałością po zniszczonych torpedach, pławiąc się w blasku aktywnych pól siłowych. Elektromagnetyczne zakłócenia sparaliżowały na chwilę pracę ich pokładowych układów namierzających. Żądni zemsty, oficerowie sekcji ogniowych ślęczeli nad swoimi stacjami roboczymi szukając pośród nakładających się na siebie fikcyjnych sygnałów echo nieprzyjacielskich sygnatur. Minęło kolejnych kilka sekund; znienacka pośród morza zakłóceń pojawiły się pulsujące energią odczyty. W ułamku chwili dokonano odpowiednich kalkulacji, przekazanych dowódcom sekcji torpedowych, ci zaś wprowadzili je do wyrzutni. Podczas gry rebelianci wciąż przeładowywali własne torpedowe wyrzutnie, lojaliści wystrzelili swoją salwę.

Obie formacje znajdowały się już w dalekim zasięgu pokładowych baterii i nieprzyjacielscy kapitanowie stanęli znienacka przed istotnym dylematem: otworzyć ogień do zbliżających się Stormbirdów, do nadlatujących torped lub samych lojalistycznych niszczycieli. Dowódca buntowniczych eskortowców podjął decyzję w ułamku sekundy, nakazując obrać za cel głównych baterii imperialne okręty i pozostawiając kanonierki oraz torpedy obronie antyrakietowej.

Było to odważne, ale kosztowne w ostatecznym rozliczeniu posunięcie. Stormbirdy dopadły nieprzyjacielskie eskortowce jako pierwsze, dokonując skonsolidowanych nalotów z pełną prędkością w sile eskadry na każdy cel. W ich kierunku pomknęły rozpryskowe pociski i wiązki multilaserów, ale ciężko opancerzone Stormbirdy przebiły się przez tę ścianę ognia. Tu i ówdzie obrona antyrakietowa odnotowała sukces: w kilku maszynach eksplodowały trafione silniki albo zniszczeniu w efekcie bezpośredniego uderzenia uległy kokpity kanonierek, ale reszta dokończyła atak. Maszyny przemknęły pomiędzy niszczycielami, dehermetyzując ich kadłuby i nadbudówki pociskami działek cząsteczkowych i rakietami termicznymi. Cztery rebelianckie eskortowce wypadły z szyku ze zniszczonymi mostkami i pożarami na pokładach.

Kilka sekund później do celu dotarły imperialne torpedy. Siedem z nich unicestwiło nieprzyjacielskie niszczyciele. Cztery ostatnie rebelianckie okręty parły wciąż do przodu, wymieniając salwę za salwą z lojalistycznymi jednostkami. Ich tarcze siłowe płonęły jaskrawym blaskiem pod deszczem sypiących się w ich stronę pocisków i laserowych wiązek. Na tak bliskim dystansie nie sposób było chybić, toteż kolejne tarcze gasły jedna za drugą pod skoncentrowanym ostrzałem imperialistów.

Lecz okręty Horusa i ich załogi nie oddały łatwo życia. Rebelianci skupili ogień na jednostkach z dwunastej eskadry niszczycieli, ostrzeliwując zawzięcie eskortowce Rapier i Courageous. Pola siłowe obu niszczycieli uległy przeciążeniu: Courageous uległ zagładzie, kiedy jakiś pocisk przebił się przez kadłub aż do pomieszczenia reaktora. Rapier walczył kilka sekund dłużej, niszcząc swą ostatnią salwą jeden z nieprzyjacielskich okrętów i znikając w kuli ognia po trafieniu w pokładowy magazyn torped.

Od chwili oddania pierwszej salwy przez buntowników minęło zaledwie czterdzieści sekund. Kapitan Ivers, dowódca lekkiego krążownika Formidable, nadał na okręt flagowy krótki przekaz radiowy.

Droga do Diamatu została otwarta.
Zobacz profil autora
PostWysłany: Pon 12:07, 19 Lip 2010
Blaster
Elokwentny gracz
 
Dołączył: 05 Cze 2009
Posty: 168
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Mężczyzna





Ketch kiedy ciag dalszy FALLEN ANGELS? Szczerze mówiac liczylem na tlumaczenie calej powiesci. Rolling Eyes


Ostatnio zmieniony przez Blaster dnia Pon 12:07, 19 Lip 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Kącik literacki DH - tu się nie gra, tylko czyta!
Forum RPG online Strona Główna -> Warhammer 40K
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)  
Strona 5 z 6  
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6  Następny
  
  
 Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu  


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001-2003 phpBB Group
Theme created by Vjacheslav Trushkin
Regulamin