Keth |
Mistrz Gry |
|
|
Dołączył: 30 Sie 2007 |
Posty: 4663 |
Przeczytał: 0 tematów
|
Skąd: Nibylandia Płeć: Mężczyzna |
|
|
 |
 |
 |
|
Nagua I, dystrykt Dearheart, 24 martius 831.M41, godz. 12.55
Wręczone kobiecie pieniądze w najmniejszym stopniu nie zaskarbiły Malcolmowi jej zaufania, bo schowawszy się w ciemnym kącie miniaturowej kuchni obserwowała kręcących się po mieszkaniu obcych z mieszaniną lęku i podejrzliwości w oczach. Nie zdawała żadnych pytań, nie mówiła zresztą nic, zadowalając się wnikliwym śledzeniem intruzów wzrokiem.
N'Gore wydał z siebie pomruk zadowolenia odkrywając w sąsiednim pomieszczeniu rdzewiejący, ale wciąż sprawny prysznic, z którego ciurkała śmierdząca chlorem i upiornie zimna woda. Metallicanin rozebrał się w biegu, wskoczył do niewygodnej ciasnej kabiny myjąc się pośpiesznie, potem zaś założył wyciągnięte ze swej torby zapasowe ubranie, tylko nieznacznie zalatujące fetorem kanałów. Kiedy jego miejsce pod prysznicem zajął budzący ewidentną grozę gospodyni Mordeci, Malcolm przysiadł w kącie kuchni czyszcząc za pomocą rękawa starego płaszcza niemiłosiernie ubrudzone buty oraz opancerzoną kurtkę.
- Mieszkasz sama? - mruknął w stronę kobiety, nie przerywając pracy. Stojący przy drzwiach Domingo spojrzał na gospodynię pytającym wzrokiem, ręce wciąż trzymając na Creedzie i bacznie nadstawiając ucha w kierunku korytarza.
Kobieta potrząsnęła przecząco głową, dając do zrozumienia, że dzieli mieszkanie z kimś jeszcze.
- Mąż w pracy? - zadał kolejne pytanie Malcolm.
- Syn - odpowiedziała w końcu gospodyni, niskim zmęczonym głosem - Jest teraz w fabryce, ale niedługo przyjdzie...
- Znikniemy stąd, zanim się zjawi - wtrącił Malcolm - Chcesz zarobić trochę więcej? - w dłoni psionika pojawił się kolejny pięciotronowy banknot.
- Czego chcesz? - zapytała niepewnym głosem, ale z błyskiem w oku.
- Potrzebujemy nowych butów, męskich, najlepiej czterech par. I jakieś czyste ubrania na zmianę.
Kobieta zaśmiała się gorzko, na chwilę wyzbywając się dławiącego ją skrycie lęku.
- Oszalałeś? - zapytała sarkastycznym tonem - Chyba pomyliłeś dzielnice. Chodzimy z synem cały czas w tych samych butach, a łatamy je, dopóki się całkiem nie rozlecą. W Dearheart nie mieszka wielu ludzi z zapasową parą, a ci dopiero czterema!
Malcolm zmełł w ustach przekleństwo, uświadamiając sobie z niesmakiem, że będzie musiał założyć na świeże czyste skarpety te same wilgotne, co prawda już umyte, ale wciąż cuchnące okropnie buty.
- A spodnie albo swetry? - zapytał niecierpliwym tonem, na dźwięk którego kobieta skuliła się nieco w swym kącie - Nie mów mi, że chodzicie cały czas w tym samym ubraniu!
- Syn ma jeden strój na wyjście do kaplicy - powiedziała po chwili ciężkiego milczenia - Ale zapłacił za niego trzema dniówkami! Nie stać go na kupno nowego!
- Cicho bądź, kobieto - sarknął Malcolm wyciągając z kieszeni jeszcze kilka banknotów o niskich nominałach - Wiedz, że moglibyśmy cię obrabować albo i jeszcze skrzywdzić na dodatek, ale tego nie robimy. Zapłacę uczciwie za to ubranie, byle pasowało na tamtego człowieka.
Metallicanin wskazał łokciem Paxtona. Kobieta obrzuciła Dominga taksującym wzrokiem, po czym wstała z krzesła i podeszła do jednej z obskurnych szafek wyciągając z niej znoszone i wyblakłe, chociaż czyste spodnie, podkoszulek i sweter, wszystkie w nijakich barwach.
Kiedy wykąpany Paxton przebrał się w kupione chwilę wcześniej ubranie, na które założył wytarte szmatami ceramitowe ochraniacze, a wszyscy pozostali agenci doprowadzili do jako takiego stanu swoje buty, Malcolm strzelił palcami spoglądając jednocześnie na tarczę swego chronometru. Chociaż trudno było w to uwierzyć, agenci przebywali w ciasnym mieszkaniu kobiety od zaledwie kwadransa.
- Dobry czas - mruknął N'Gore uchylając drzwi i wyglądając na pusty korytarz - Nikogo nie widziałaś, niczego nie słyszałaś, kobieto. Łaska Imperatora z tobą.
Naguanka nic nie odpowiedziała, za to zatrzasnęła drzwi za plecami intruzów z impetem dowodzącym jawnie jej ulgi z tytułu pozbycia się nieproszonych gości.
- Lecimy zgodnie z planem - szepnął Malcolm, kiedy akolici znaleźli się sami na korytarzu, na wszelki wypadek cofając się od drzwi wizytowanego chwilę wcześniej mieszkania. |
|