Keth |
Mistrz Gry |
|
|
Dołączył: 30 Sie 2007 |
Posty: 4663 |
Przeczytał: 0 tematów
|
Skąd: Nibylandia Płeć: Mężczyzna |
|
|
 |
 |
 |
|
Nagua I, dystrykt Dearheart, 24 martius 831.M41, godz. 13.32
Dwaj regulatorzy wymienili porozumiewawcze spojrzenia, a zrezygnowany Dekares dojrzał w ich wzroku dokładnie taką dawkę nieufności i podejrzliwości, jakiej się spodziewał. Nie spuszczając intruzów z celowników obaj funkcjonariusze zeszli ostrożnie w dół schodów, w każdej chwili gotowi pociągnąć za spusty. Drzwi komisariatu otworzyły się na oścież, wyskoczyli przez nie trzej następni regulatorzy.
- Wyciągnę ci tę odznakę - warknął najbliższy Mordeciego mężczyzna, trzymając Ravagera w prawej ręce z dostawioną do szyi Haveloca lufą i sięgając drugą dłonią do wskazanej przez arbitratora kieszeni - Dawajcie broń!
Natrafiwszy na niewielki kanciasty przedmiot funkcjonariusz ścisnął go palcami i cofnął się o kilka kroków pozwalając swym towarzyszom na szybkie rozbrojenie obcych. Mordeci i Dekares nie zamierzali prowokować stróżów prawa żadnym nierozważnym ruchem, toteż stali w bezruchu pozwalając sobie odebrać wszystkie niebezpieczne narzędzia, na nożach i komunikatorach kończąc.
- Wygląda na autentyczną - burknął regulator oglądający odznakę - Wejdziemy do środka, to się ją jeszcze sprawdzi na kogitatorze. Powoli, jeden za drugim. Możecie opuścić ręce, ale żadnych głupich ruchów, jasne?
Mordeci pokiwał głową, ale rysy jego poparzonej twarzy stwardniały w grymasie irytacji.
- Nie bronię wam sprawdzania tej odznaki, bo słudzy Imperatora nigdy nie mogą zarzucić czujności, ale domagam się w międzyczasie natychmiastowego spotkania z waszym przełożonym - wycedził przez zęby arbitrator - Toczymy grę z czasem, a wielkie niebezpieczeństwo wisi nie tylko nad tym dystryktem, ale może nawet całym Kopcem.
Regulatorzy nic nie odpowiedzieli kontynuując marsz po schodach wiodących na parter komisariatu, ale rozglądający się wokół ukradkiem Dekares wyczuł ich narastające zwątpienie i niepokój. Wzrok Barabosy omiatał przestrzeń pobliskich uliczek przeskakując po sylwetkach tkwiących tam w bezruchu nielicznych przechodniów, zastygłych w bezruchu i obserwujących bacznie z bezpiecznej odległości zajście przed drzwiami posterunku. Dekares nie mógł się opędzić przed lekkim dreszczem lęku na myśl o tym, że wśród tych ludzi mógł się znajdować jakiś informator Dona Voltana, ponieważ zdemaskowanie fałszywki sekcji mogło śmiertelnie zagrozić N'Gore i Paxtonowi, wciąż przebywającymi gdzieś na terytorium Nagui I i narażonymi w każdej chwili na niespodziewany kontakt z członkami Wschodniego K. Gapie znajdowali się w opinii agenta zbyt daleko, by mogli usłyszeć wymianę zdań pomiędzy akolitami i funkcjonariuszami Magistratum, ale ktoś o dostatecznie bystrym wzroku miał szansę spostrzec wędrującą z kieszeni do ręki odznakę Haveloca.
Parter komisariatu okazał się spartańsko urządzoną salą przyjęć wyposażoną w rzędy plastykowych krzesełek i kontuar, za którym siedzieli dwaj oficerowie dyżurni. Odrapane schody wiodły na piętra, gdzie znajdowały się zapewne biura śledczych.
- Sprawdź mi szybko tę odznakę - regulator trzymający identyfikator Mordeciego podał go jednemu z oficerów dyżurnych - I zadzwońcie po proktora Hauerine, to chyba coś ważnego. Wy dwaj, siadajcie tam pod ścianą.
Sadowiąc się na twardym niewygodnym krzesełku Dekares przyznał w myślach, że status jego i Haveloca chwilowo się poprawił: pilnujący ich funkcjonariusze opuścili lufy Ravagerów obserwując obcych spod oka i coś tam szepcząc między sobą. Barabosa taksował dyskretnie wzrokiem ich dopięte regulaminowo kamizelki kuloodporne, hełmy i załadowaną bez wątpienia ostrą amunicją broń. Wszędzie wyczuwało się atmosferę napięcia i wyczekiwania, jawnie zdradzającą fakt, że funkcjonariusze przygotowywali się na coś niepokojącego.
Szepty strażników umilkły, kiedy testujący wsadzoną w slot urządzenia odznakę kogitator zapiszczał donośnie.
- Jest prawdziwa - oznajmił dobitnym tonem oficer dyżurny, spoglądając w stronę gości wzrokiem stanowiącym mieszaninę podejrzliwości i zdziwienia - Ten człowiek to arbitrator trzeciej klasy Mordeci Haveloc, w czynnej służbie Adeptus Arbites.
Regulator dowodzący strażnikami odebrał odznakę od dyżurnego, po czym po krótkiej chwili wahania podszedł do Mordeciego i oddał mu identyfikator prostując się jednocześnie sprężyście.
- Pańska odznaka, sir - wyrzucił z siebie salutując - Przepraszam za tę kontrolę, ale mamy od pół godziny stan alarmu drugiego stopnia...
- Co tu się dzieje? - ze schodów zszedł postawny mężczyzna w ciemnozielonym uniformie proktora sił porządkowych Magistratum - Kim są ci ludzie?
- To funkcjonariusze Adeptus Arbites, sir - wyjaśnił natychmiast regulator - Prosili o spotkanie z dowódcą zmiany. Sprawdziliśmy odznaki...
- Arbitratorzy? - wydął usta oficer lustrując podnoszących się z krzesełek agentów pełnym niewiary wzrokiem - A co tutaj robią arbitratorzy... w dodatku w takim niecodziennym stanie? |
|