Keth |
Mistrz Gry |
|
|
Dołączył: 30 Sie 2007 |
Posty: 4663 |
Przeczytał: 0 tematów
|
Skąd: Nibylandia Płeć: Mężczyzna |
|
|
 |
 |
 |
|
Atmosfera przy stole rybaków robiła się coraz bardziej ożywiona, w głównej mierze dzięki kuflom piwa, które Trzęsikęsek domówił z pozornie zachwyconą miną, w duszy zaś nie potrafiąc za nic odżałować dwóch następnych srebrników znikających w dłoni karczmarza. Dwaj mularczycy dosiedli się do stołu wyrażając zainteresowanie kartami Ayheera, na blat posypało się trochę miedziaków zrzucanych do wspólnej puli. Zafascynowany grą, chociaż kompletnie nic z niej nie rozumiejący Łamigant gotów był zastawić swą drewnianą pałę, ale oferta nie spotkała się z aprobatą graczy, podobnie zresztą potraktowano jego schodzone łapcie i parciany pas.
Właściciel karczmy musiał być zadowolony z powstałego w lokalu zamieszania, bo wesołe okrzyki karcianych graczy zwabiły z ulicy kilku następnych gości, ubranych co prawda w proste stroje rzemieślników, zasobnych jednak w miedz i srebro i gotowych wydać je dla odrobiny rozrywki.
- Drodzy przyjaciele! – zakrzyknął właściciel stając na drewnianej ławie i waląc łyżką w sagan – Uciszcie się na chwilę! Mam wam cosik ważnego do powiedzenia!
Goście, na których składali się wciąż jeszcze nieco nieśmiali rybacy z Burat-aru, rozochoceni grą mularczycy, którzy zapomnieli widać, że czas waracać na budowę, dwaj inkasujący coraz więcej kopperów mieszańcy oraz blisko dziesiątka nowych klientów różnej profesji i aparycji, uciszyli się niechętnie, przestali grać, ktoś uciszył śpiewającego ochryple kompana.
- Zaszczyt mi przypadł oznajmić, że mamy w naszym gronie osobę duchowną! – krzyknął karczmarz celując swą łyżką prosto w Gusłka – Ten oto dobry człowiek tam na ławie jest nikim innym jak kapłanem Piana! Poprośmy go o błogosławieństwo Pana Uciech!
- Prosimy! Prosimy! – gwar rozradowanych głosów pozbawił Gusłka tchu. Widząc jego onieśmieloną minę mężczyźni zaczęli uderzać kuflami w blaty stołów, wystukując na nich nierówny rytm. Dźwięk ów sprawił, że drzwi lokalu rozwarły się szeroko, a po kamiennych schodkach zeszło kilku mieszańców i orków czystej krwi, zbrojnych w szable i w skórzanych zbrojach zdradzających profesję najemników.
- Prosimy! Prosimy! – nie ustawały wezwania gości, spotęgowane jeszcze widokiem beczki piwa wytoczonej na polecenie karczmarza przez dwóch pachołków, na koszt właściciela. Czerwony jak burak Gusłek podszedł niepewnie do beczki, jeszcze bardziej przerażony zapadłą nagle ciszą niż wcześniejszymi krzykami, uniósł w górę ręce usiłując przypomnieć sobie naprędce obrzędy swego mistrza. Kłopot polegał w głównej mierze na tym, że skłonny do bachanaliów Żłop rzadko kiedy kończył swe liturgiczne obrządki, pomijając wiele ich fragmentów w chęci jak najszybszego zabrania się do picia.
- Aj, aj! – zakrzyknął Gusłek starając się zapanować nad drżeniem głosem – Zaprawdę powiadam wam, pijcie do dna na chwałę Pana Uciech, albowiem spogląda on okiem łaskawcy na tych, którzy hołd trunkom oddają i wszetecznym zabawom! Niechaj błogosławieństwo jego spłynie w naczynia wasze i głowy, żeby wam trzewiów nie poskręcało i żeby wam łby nie popękały od nadmiaru świętych opiatów! To... to chyba styknie, jak myślicie, chłopy?
- Styknie! – ryknęły „chłopy”, trącając się kuflami. Grupa najemników usiadła przy jednym z sąsiednich stołów, pozdrawiając zdawkowymi gestami Wurzzta i Ayheera, resztę klientów mierząc zaś pogardliwym wzrokiem. Trzęsikęsek zauważył, że trzech z sześciu najmitów było rodzonymi orkami, o ciemnej pomarszczonej skórze, spiętych w kity długich włosach i osadzonych głęboko pod łukami brwiowymi oczach. Pozostali trzej zdradzali swym wyglądem sporą domieszkę ludzkiej krwi, przez co ich twarze nie były tak nienaturalnie pociągłe i pozbawione charakterystycznie wysuniętych szczęk. Złożyli zamówienie posługując się własnym językiem, ale karczmarz zrozumiał ich w lot, toteż myśliwy szybko się zorientował, że oprócz Wspólnej Mowy popłacała w Ostrogarze znajomość języka panów świata.
- Znajomki? – zagaił do Wurzzta, z trudem przekrzykując gwar ludzkich głosów i dyskretnie wskazując mieszańcowi sprawiających groźne wrażenie przybyszów. Półork pokręcił przecząco głową.
- Nie, pierwszy raz ich na czy widzę. Chodzi ci o pozdrowienie? – domyślił się mieszaniec – Więzy krwi, nic więcej. Ale na miejscu twego ziomka nie sławiłbym już zbyt głośno miana Pana Uciech. Myśmy są z Ayheerem światowi i bardzo tolerantowni wobec bogów wszelakich, to nam i Pian na co dzień miły, ale przyuważ wisiory, które tamci na szyjach noszą, z żelaza odlane. Widzisz?
Trzęsikęsek pokiwał głową dostrzegając wskazaną mu przez Wurzzta biżuterię. Wszyscy najemnicy mieli na szyjach rzemyki, na nich zaś odlane z czarnego żelaza wisiory pod postacią zaciśniętej pięści wkomponowanej w przecięty błyskawicą okrąg, misternie wykończone i wypolerowane na błysk.
- To czciciele Katana Boga Jedynego – wyjaśnił mieszaniec – Bardzo irytatywni, jeśli się przy nich sławi miano innych bogów. Lepiej się przy nich nie wychylać, zwłaszcza tych pełnej krwi.
Wurzzt pochwycił badawcze spojrzenie starszego wiekiem orka o twarzy pociętej licznymi szramami, straszącego strzępkiem lewego ucha i groźną miną. Weteran kiwnął mieszańcowi nieznacznie głową, wydął usta wypychając jeszcze bardziej swe okazałe kły. Wurzzt odkłonił się grzecznie, uderzył w pierś zaciśniętą pięścią w geście pozdrowienia. Chwilę potem na stół najmitów wjechała taca pełna kufli spienionego piwa, całkowicie pochłaniając uwagę rębajłów.
Trzęsikęsek poczuł lekki dreszcz wyobrażając sobie Sękacza i Krzesimira, którzy nieostrożnie zadzierają ze stworami pokroju tych czcicieli Katana. Taki zatarg nie mógł się skończyć dobrze, a przecie był ledwie jednym z rozlicznych niebezpieczeństw czyhających w Ostrogarze na nieobytych z miastem przybyszów z prowincji.
- Tak sobie miarkuję, że pomoc waszmościów iście się nam może przydać w pewnej nader delikatowej materyji – powiedział myśliwy przysuwając usta do ucha Wuzzta.
- Tak? – mieszaniec uniósł z zainteresowaniem brwi, ale nie zadał następnego pytania, bo przerwał mu nagły wrzask karcianych graczy.
- Cztery katany i cztery dziwki! – ryknął jeden z mularczyków, tęgi człowiek o łysej czaszce i krzywym nosie – Leżycie i kwiczycie! Dawać pieniądze!
W gwar protestów i jęków zawodu wdarł się donośny trzask otwieranych drzwi karczmy. U szczytu schodów pojawił się krzepki mężczyzna w fartuchu ubrudzonym od kamiennego pyłu, z zaciśniętymi gniewnie pięściami.
- Tuście są, wy sucze syny! – wrzasnął przybysz nie panując nad swymi nerwami – Skórę z was każę drzeć, nieroby parchate! Won mi na budowę, a żwawo, ostatni dziesięć batów dostanie!
Kilku młodszych mularczyków poderwało się śpiesznie z ław, ale zwycięzca ostatniej karcianej partyjki podniósł w stronę majstra kufel, wymachując nim tak żwawo, że opryskał piwem Gusłka i Łamignata.
- Dwaj do nas, majster! Robota nie zając, nie ucieknie! Szacowny gospodarz darmowym napitkiem raczy, toż to żal nie skorzystać!
- A wy dokąd?! – ryknął ponownie mężczyzna w fartuchu, tym razem w stronę wskakujących już na schody mularczyków – Do stołów, z powrotem! Chcecie dobre imię karczmarza zniesławić, gościną gardzicie?! Wy psie chwosty, skórę z was będę darł, żeście o mnie zapomnieli, sami wszystko przechlać chcecie!
Kiedy mularczykowie przepychali się na ławie robiąc miejsce swemu majstrowi, Trzęsikęsek skorzystał z okazji, by wrócić do przerwanej rozmowy z Wurzztem.
- Futra to jedna sprawa, panie – przyznał się myśliwy – My tu też w innej intencyi, znajomkowie nas prośili, cobyśmy w mieście bywając rozpytać mogli o ich znajomków, rybaków z wioski o rzut kamieniem od naszej, co im dutki winni są, a nie chcą wracać.
- Przyjechali do Ostrogaru i nie wracają do domu? – spytał Wurzzt, a kiedy myśliwy kiwnął głową, półork roześmiał się ironicznie – To się tutaj na co dzień zdarza, toż to stolica, tutaj łatwo się dorobić... albo życie postradać. Jak chcecie ich szukać, a jeno miana znacie i nie wiecie, gdzie nocowali, to coś mi się widzi, że ich nigdy nie znajdziecie. Wiesz ty, dobry człeku, ilu w Ostrogarze jest mieszkańców? Ja ci nie powiem, bo do tylu zrachować nie potrafię, ale pomyśl sobie, że jest ich tylu, co ryb w Wielkim Jeziorze albo drzew w Zielonej Puszczy. Tu szpicle potrafią tygodniami szukać kogoś, na kogo nakaz był wydany i go nie znaleźć, a co dopiero jakowyś kmiotków!
- Co nam tedy czynić? – zapytał Trzęsikęsek – Gdzie rozpytywać, gdzie szukać? Nam tam furda, co z nimi się stało, bo to sąsiady są, a nie ziomki, ale jakeśmy już tu dojechali, to szkoda bez nowin dla sąsiadów wracać, nie?
- Jeśli własną łodzią przypłynęli, możecie w portach szukać, choć pewnie wam tydzień z okładem zejdzie, nim wszystkich wypytacie. Jeśli przypłynęli z kimś, szukajcie wiatru w polu, tutaj dziennie przypływa i odpływa istna armia.
- Własną łódź mieli – odparł coraz bardziej rozczarowany Trzęsikęsek.
- Cóż, nie macie pewności nijakiej, że oni jeszcze w mieście są, prawda? – zadumał się Wurzzt, pociągając haust piwa z kufla z ochotą świadczącą o głębokim zamiłowaniu do trunków opłacanych przez innych – Może w drodze do wioski łodź im się wywróciła i utonęli? Albo ich kto napadł? Podobno na jeziorze cały czas grasują tacy niby to rybacy, co się na inne łódki zasadzają, mordując i grabiąc. Ale jesli wciąż w Ostrogarze pozostają, mus wam wpierw do inkasentów się zgłosić w porcie, co to pieczę mają nad porzuconymi łódkami. Jeśli ci sąsiady nie płacili za miejsce przy pomoście, ktoś im niechybnie łódź przeciągnie do punktu skupu, gdzie takie zdobycze sprzedaje się nowym właścicielom.
- A gdzie to takie punkty skupu są, panie Wurzzt? – spytał z nagłym przypływem nadziei Trzęsikęsek.
- W każdym z portów, wystarczy na miejscu popytać. My by wam z serca całego pomogli, aleśmy nigdy tej ichnej łódki nie widzieli, to i jej nie poznamy na własne oczy, ale jak wyłożycie trochę srebra za nasz zachód, to możemy z wami pójść, coby łacniej wypytać miejscowych, co i jak i gdzie.
Myśliwy pokiwał głową zamyślając się głęboko, Wurzzt napił się zaś piwa. Ayheer zaczął rozdawać karty do następnej partyjki, na blacie zabrzęczały kolejne monety, tym razem więcej srebrnych niż miedzianych. Wtem wesołe okrzyki z przeciwnej strony zwróciły uwagę graczy na nowe widowisko.
Poklepywany po plecach przez Pchełka Łamignat podwijał rękawy swej kapoty szykując się do siłowania na ręce z rosłym mularczykiem o przepitych oczach.
- Ha, to lubię! – zakrzyknął Wurzzt – Na dobrą walkę zawsze warto coś postawić, choćby się i miało przegrać! Miliście człowieczki, to na waszego ziomka postawię, całego srebrnika! |
|