Keth |
Mistrz Gry |
|
|
Dołączył: 30 Sie 2007 |
Posty: 4663 |
Przeczytał: 0 tematów
|
Skąd: Nibylandia Płeć: Mężczyzna |
|
|
 |
 |
 |
|
Wyraz ustawicznej wesołości zniknął z twarzy mieszańców w jednej chwili, jakby starty niewidzialną ręką. Ayheet przygryzł usta z cichym parsknięciem, Wurzzt zaś ujął się powoli pod pachy spozierając nie wróżącym niczego dobrego wzrokiem na Trzęsikęska.
- Patrzaj, Ayheer, na tych wiejskich ciołków – wycedził przez zęby mieszaniec – Grzecznie się do takich odnosisz, z pomocą śpieszysz, z tarapatów wyciągasz własną skórą ryzykując, a oni co? Wielceście niewdzięczniki, dobrzy ludkowie, wielce. Z dobrego serca my się z wami poznajomili, a nie dla dutków, ale skoroście tacy hardzi, wasza wola!
Półork opuścił ręce, wsadził palce obu dłoni za swój pas.
- Tylko sobie nie miarkujcie, że jak wam ktoś krzywdę zrobi, to z bekiem za nami latać będziecie i o pomoc zachodzić! Ech, że też was nie dorwał ten Kataniec z ziomkami, byłoby na co popatrzeć, a tak tylko nogi schodziliśmy! Chodź, Ayheer, szkoda śliny na gadkę z takimi kmiotami.
Powiedziawszy swoje Wurzzt odwrócił się na pięcie zadzierając dumnie nos. Ayheer stał jeszcze chwilę w milczeniu, dalej gryząc wargi i popatrując na rybaków z dziwną miną. Gusłek odniósł nawet wrażenie, że mieszaniec rozważa w myślach możliwość sięgnięcia po szablę, ale podczas ucieczki z karczmy młodzieńcy zachowali dość rozsądku, by zabrać swoje rybackie ościenie. Nie był to oręż równie profesjonalny jak szabla półorka, niemniej jednak metrowej długości metalowy szpikulec z zaostrzonym czubkiem stanowił w rękach biegłego rybaka morderczą broń i Ayheer chyba to w końcu pojął.
Mieszaniec splunął na bruk, wzruszył ramionami, po czym dołączył do oddalającego się wolnym krokiem Wurzzta, wyciągając po drodze z kieszonki talię kart i tasując ją wprawnymi ruchami, bardziej z nieświadomego przyzwyczajenia niźli takiej potrzeby.
Młodzieńcy odprowadzili mieszańców wzrokiem, dopóki ci nie zniknęli na najbliższym skrzyżowaniu, wracając niechybnie ku niżej położonym placom i portom Ostrogaru.
- Jako rzepy na psim ogonie albo pchły w posłaniu – warknął Trzęsikęsek dając upust swej złości – Mieli nas za kiepów ostatnich, co to się dają odrzeć z każdej monetki! Won mi z oczu, a żwawo! Szczęście, że po rozum do łba poszli i się oddalili, bo chwila jeszcze, a niechybnie bym im gnaty poprzetrącał!
Pchełek zaśmiał się słysząc słowa myśliwego, ale nic nie odrzekł, potrząsnął za to znienacka wyciągniętą spod kapoty sakiewką – sakiewką, której nikt wcześniej u niego nie widział, wykonaną ze starannie wyprawionej i barwionej skóry, którą jakiś rzemieślnik wprawnie nasączył farbami w fantazyjne wzory.
- Hej, a skąd to masz, co?! – ujął się pod pachy Trzęsikęsek, spozierając na Pchełka karcąco – Nie dość, żeś mało tamtego świńskiego ryja nie spalił, bystrzaku ty jeden, toś jeszcze czasu miał dosyć, żeby po cudze mieszki sięgać? Gadaj, a żywo.
- A co tu gadać? – żachnął się Pchełek – To prawie wypadek był, nie tam po cudze sięganie. Jakeśmy z karczmy pierzchali, to Łamignat tego krasnala potrącił, co na schodach stał, pamiętacie go? No i jak brodacz rypsnął, to się złapał rękami za ławę i mu się płaszcz podciągnął, a płaszczem miał mieszek, do pasa przytroczony. No i samo to jakoś tak wyszło, bożem miał przecie nóż w ręku jakby was przed tym orasem przyszło bronić. Potkłem żem się i nóż mi po sznurku od mieszka przejechał, a zabrałem, bo szkoda by przecie było, jakby go jaki złodziej ukradł, co pewnie mniej od nas dutków potrzebuje, nie?
Pchełek próbował opowiedzieć tę historię poważnym tonem, ale nie podołał wyzwaniu, śmiejąc się coraz głośniej – toteż jego ziomkowie poddali się w końcu rozbrajającej historii i sami zaczęli się zaśmiewać do łez. Kiedy już przestali, Trzęsikęsek zerknął na sakiewkę w wymowny sposób.
- Patrzaj do środka, to ci powiem, czyś aby po próżnicy czasu nie mitrężył.
W mieszku było trzynaście srebrników i dwadzieścia trzy koppery: kwota oszałamiająco wysoka sama w sobie. Myśliwy przywołał kompanów bliżej, przysiedli na rozsypującym się murku wysypując nań wszystkie posiadane pieniądze i przeliczając je niewprawnie na nowo.
- To będzie czterdzieści i trzy srebrne i jeszcze dwadzieścia i trzy miedziaki do tego – oznajmił po chwili Gusłek, aż blady od umysłowego wysiłku włożonego w zliczenie rozsypanej po murku fortuny – A wielmożny Michelon jeden worek ziarna nam podarował, to nam jeszcze na cztery worki styknie i jeszcze trochę zostanie!
- Tylko nie mędrkuj – burknął Trzęsikęsek – Jam nie kiep, sam też tak rachować potrafię. A te dutki, co zostaną, dla siebie biorę, i tak sam siebie na futerkach przekręciłem, poszły przecie na ziarno, a ja groty do strzał kupić muszę, po próżnicy tu tyle nie wiosłowałem, co to to nie!
- To my teraz do domu idymy? – zapytał Łamignat odrywając w końcu wzrok od blanków Pałacu i rozglądając się wokół ze zdziwieniem – A te dwa kompany nasze, mieszane świńskie ryje, gdzie som? Znikli? Kiedy? |
|