 |
|
 |
Wysłany: Pią 16:24, 01 Maj 2009 |
|
|
Keth |
Mistrz Gry |
|
|
Dołączył: 30 Sie 2007 |
Posty: 4663 |
Przeczytał: 0 tematów
|
Skąd: Nibylandia Płeć: Mężczyzna |
|
|
 |
 |
 |
|
- Hola, łapserdaki – Tarrih uniósł wysoko obie ręce przerywając tym samym dysputę rybaków – Coby do jasności dojść, a wyrazistej konkluzji: twierdzicie, że to łódka waszych ziomków, a i po części wasza własność?
Czterej rybacy pokiwali głowami jak jeden mąż, nawet Łamignat, który oczyścił już z wody uszy i z wielką uwagą przysłuchiwał się rozmowie swych ziomków z kupcem, łasy na powtórzone dwa razy słowo „złoto”, które budziło stosowne wrażenie nawet na mało rozgarniętym osiłku.
- Tedy rzeknąć wam muszę, że macie kłopot, bom ja jej od waszych ziomów nie odkupił, tylko od Kostropatego z ulicy Powroźników, co łodziami rybackimi i żeglarskimi przyborami kupczy. Od niego kwit mam takowy – Tarrih pomachał przed nosem Gusłka jakimś papierem – Stoi na nim, żem uczciwie za łódź zapłacił i prawo własności do mnie należy. Tedy konkluzyja idzie taka: dajcie sobie spokój z braniem mnie na litość i jękami o oddanie czegoś, co tylko i wyłącznie do mnie należy. Rozumieta?
Uciszeni rybacy pokiwali z oporem głowami, ogromnie niechętnie przyjmując do wiadomości oświadczenie Tarriha.
- Tak więc swe żale możecie Kostropatemu wylewać, on pewnikiem teraz w „Kruczej Wieży” wieczerzy, zawsze tam obwieś interesy opija, tylko dajcie na siebie pozór. „Krucza Wieża” przy Chłopskim Kroczu stoi, tam o tej porze dnia nie za ciekawie dla takich ciołków z prowincji, łacno za nieopaczne słowo kosę zarobić. Tych waszych znajomków, co tu łodzią przypłynęli, nigdym w życiu na oczy nie widział i ani bym oglądać nie chciał, bo się za bardzo nie lubuję w spoufalaniu z gawiedzią.
Kupiec ponownie urwał wypowiedź, zawieszając ostatnie słowa w powietrzu i przyglądając się słuchaczom w denerwująco pobłażliwy sposób.
- Tera zaś czas, by przejść do rozmów o interesach. Cena za łódkę to pięć złotych, targów żadnych nie przyjmuję do wiadomości, nie upuszczę ani o srebrnika. Jakbyście mi tego osiłka sprzedali, dałbym wam i łódkę i pięćdziesiąt złotych w monecie, ale musicie umowę na piśmie sporządzić, bo nie chcę mieć kłopotów z sądem grodzkim jak mu piętno na zadku wypalę, a potem się okaże, że to czyjś inny niewolnik. Idziecie na to?
Rybacy ponownie nic nie odrzekli, popatrzyli jedynie na siebie szeroko otwartymi oczami, bo jakoś nie mieściła im się w głowach myśl, że mogliby dobrodusznego Łamignata z własnej woli sprzedać w niewolnicze kajdany.
- Skoro wam to nie w smak, trudno – wzruszył ramionami Tarrih – Ale zakarbujcie sobie w głowach, na handlu ludźmi można się w tym mieście szybciej wzbogacić jak na handlu łodziami.
- A jakbyśmy się w pracę na krótko zaprzedali, panie złoty? – bąknął nieśmiało Pchełek – Taki Łamignat to przecie ze czterech chłopa warty, w samoj raz do noszenia czego cięzkiego. A my też przecie nie ułomki, na robocie się znamy. Dajcie nam odrobić tę łódkę, panie złoty, politujcie się!
- Politujcie, politujcie – Tarrih wydął usta z niesmakiem – Kiedy ja roboty nie mam dla takich jak wy! A zresztą wiecie, ile tutaj za dniówkę taki jak wy dostaje? Srebrnika abo dwa, góra trzy jak ma szczęście! Niechbyście ochłapy żarli, a pod gołym niebem mieszkali, to i tak przez tydzień wam dziennie roboty musiałbym szukać, a nie mam ku temu czasu. Ale rzeknę wam inaczej: jeśli pięć złotych gdzieś zarobicie, a ja łódki do tego czasu nie sprzedam, to mnie znajdziecie na ulicy Pelikanów, między Placem Karczemnym, a Srebrną Dzielnicą, na pierwszym piętrze faktorii pana Sahaala. Tedy się pewnikiem dogadamy. A teraz bywajcie, dobrzy ludkowie, bo nam już czas do domu, lada chwila całkiem ciemno się tu zrobi, a po ciemku w porcie też niebezpiecznie, łacno się potknąć i nieszczęśliwie upaść, albo z pomostu do wody albo na nóż kogoś mało życzliwego.
Machnąwszy ręką na pożegnanie kupiec odwrócił się plecami do swych rozmówców i wraz z inkasentem odmaszerowali dziarskim krokiem w stronę nabrzeża. Towarzyszący im ochroniarz odszedł bokiem, z ręką na szabli i z podejrzliwą miną, nie ważąc się widać odsłonić przed obcymi własnych łopatek. Jego kompan wskoczył z powrotem do łódki, zaczął wiosłować żwawo odprowadzając najnowszy nabytek pana Tarriha do jego przystani.
Na pomoście zapadła ciężka cisza. Nie wiedząc, co właściwie rzec, Trzęsikęsek wywrócił do góry dnem przemoczony tobołek z króliczych skórek, popatrzył rozczarowanym wzrokiem na drobiazgi pokroju rozmoczonego chleba, złamanej osełki do noża czy krzesiwa.
- Mogę sobie cosik wziąć? – spytał Łamignat kucając obok kupki nieprzydatnych śmieci.
- Wszytko se weź – burknął zły myśliwy – To my w dupie som, chłopy, i to po uszyska. Ani łodzi ani Krzesimira i Sękacza, oby ich Męczywór wysypką pokarał, a fretkami! Ani ziarna zamówionego, bo ani chybi mości Michelon już drzwi faktorii deskami zastawił! I co nam teraz robić przyszło?
- Na początek zdałoby się coś przekąsić, bo mi w brzuchu potworzaście burczy – zza pleców myśliwego dobiegł znienacka czyjś znajomy głos.
Pośrodku pomostu stał Zager, w nieodłącznym kapturze na głowie i z rękami wsadzonymi za pasek swych przykrótkich portek. |
|
|
|
|
|
Wysłany: Sob 11:53, 02 Maj 2009 |
|
|
Keth |
Mistrz Gry |
|
|
Dołączył: 30 Sie 2007 |
Posty: 4663 |
Przeczytał: 0 tematów
|
Skąd: Nibylandia Płeć: Mężczyzna |
|
|
 |
 |
 |
|
Opadnięty przez swych ziomków, Zager zebrał niecodzienną dawkę uścisków i poklepywania po plecach, co szczerze go zaskoczyło przez wzgląd na to, iż zazwyczaj mieszkańcy wioski raczej woleli go omijać łukiem, a nie klepać - lecz osamotnieni w całkowicie im obcym i przerażającym na wiele sposobów mieście, Buratarczycy pewnie skakaliby z radości nawet na widok pryskającego kropelkami śliny Warzychwasta albo ściskali czule śmierdzącego rybą Patroszacza.
- I zapłaciłeś za ziarno? - zdumiał się niepomiernie Gusłek, kiedy hogur opowiedział już na wymijający i enigmatyczny sposób swoje przygody - A ten karczmarz dał ci tyle dutków za to, żeś wypłoszył jakowyś łapserdaków z jego przybytku? Toż to niezwykłe, klnę się na Piana! Pan Uciech musi na nas spoglądać łaskawym wzrokiem, powiadam wam!
- Dał i zapłaciłem - powtórzył czarownik tonem dającym do zrozumienia, że chciałby już zamknąć ten temat - Rzeknijcie wy lepiej, czemu tamten człek odpływa łódką Krzesimira i Sękacza, a my stoimy tu jako kołki miast go gonić?
- Boć to już nie nasza łódka - zasępił się Trzęsikęsek - Wszystko ku temu idzie, że ziomy nasze ją jakoś przetraciły, albo za długi albo sprzedali psie syny i ten kupiec, co tam nabrzeżem poszedł, pan Tarrih, kupił ją od jakiegoś Kostropatego, któren ją niechybnie odkupił od Krzesimira i Sękacza.
Zager myślał przez chwilę, próbując sobie ułożyć w głowie nieco chaotyczny przekaz Trzęsikęska.
- A ten Tarrih rzeknął, że nam ją może oddać za pięć złotych - wtrącił Pchełek spoglądając na Zagera - Jakeś ziarno już zapłacił, to nam prawie dutków dość styknie, coby łódkę wykupić, bośmy się też trochę wzbogacili na mieście i mamy w tejże sakiewce więcej niźli czterdzieści srebrników... Gusłek, tyś liczył, gadaj, ile nam zbraknie, bom ja zapomniał.
- Z dziesięć srebrników jeszcze nam trza - odparł młodzieniec - Jeśli ci co w kabzie zostało, Zager, tedy razem do kupy dość naskładamy, abyśmy dutki mieli na łódź. Tedy jutro będziem mogli pana Tarriha odwiedzić, coby go spłacić, a łódkę odebrać.
- A jak ziarno odbierzemy, to my po prawdzie gotowi do domu wracać, boć Męczywór prawił, że mamy za dwa dni wrócić, prawda? - zapytał nieco niepewnie Pchełek.
- Tyle, że mus nam jeszcze o los Krzesimira i Sękacza się zwiedzieć - zmarszczył czoło Trzęsikęsek - Toć żeście słyszeli, że ten cały Kostropaty musiał z nimi interesy robić, a teraz wieczerzy w "Kruczej Wieży", tfu, toć mi się zrymło! Najsampierw do tej karczmy pójdziemy, a weźmiemy tego Kostropatego na spytki. Potem podumamy, co dalej.
Tak postanowiwszy, piątka młodzieńców udała się w głąb portowej dzielnicy, zaczepiając mijanych robotników i marynarzy w poszukiwaniu drogi ku "Kruczej Wieży".
W porcie robiło się coraz ciemniej, a milkliwi rybacy czuli coraz większe zmęczenie, ziewając szeroko albo trąc palcami powieki. Kończący się dzień dostarczył im niesamowitych wrażeń, ale teraz zaatakowało ich w końcu skrajne wyczerpanie - wiosłowali przez całą minioną noc w drodze do Ostrogaru, przedtem też niewiele spali, a cały dzień spędzili na nogach.
- To pewnikiem tutaj - powiedział Pchełek wskazując w głąb bocznej błotnistej uliczki, w której ślepym zaułku dostrzec można było światła świec sączące się przez obciągnięte rybimi błonami okna - Chodźcie żwawo, bo jak coś zaraz nie zjem, to chyba pomrę z głodu.
Wszyscy przyśpieszyli kroku oczarowani wizją ciepłej strawy, piwa i być może miejsca do spania, ale kiedy Trzęsikęsek otworzył szeroko drzwi karczmy, dobre nastroje rybaków nieco się pogorszyły.
"Krucza Wieża" nie należała do karczm, gdzie przesiadywali weseli robotnicy albo skrybowie albo dobroduszni mieszczanie szukający odrobiny rozrywki przy winie i dobrej muzyce.
Złowrogie spojrzenia słane zza zatłoczonych stolików dały rybakom do zrozumienia, że obcy nie są w tym lokalu zbyt mile widziani. |
|
|
|
|
Wysłany: Nie 21:13, 03 Maj 2009 |
|
|
Keth |
Mistrz Gry |
|
|
Dołączył: 30 Sie 2007 |
Posty: 4663 |
Przeczytał: 0 tematów
|
Skąd: Nibylandia Płeć: Mężczyzna |
|
|
 |
 |
 |
|
Powrót do właściwego pomostu zajął rybakom więcej czasu niźli wpierw sądzili, bo w gęstniejących ciemnościach pobłądzili i drogę wskazał im dopiero patrol straży miejskiej, złożony z podejrzliwych i mało życzliwych mieszańców wietrzących w osobach rybaków ani chyba przemytników albo zmierzających na robotę złodziei.
Przywiązane do pomostu łódki kołysały się leciutko na falach, ledwie widoczne w półmroku. Młodzieńcy pokonali szybkimi krokami opustoszały pomost, ześlizgnęli się do wąskich niewygodnych czółen z westchnieniami głębokiej ulgi. Od strony nabrzeża i położonego za nim Placu Karczemnego dobiegały odgłosy wieczornej zabawy, ale w cieniu portowych murów panowała kojąca zmysły cisza, przerywana jedynie pluskiem wody.
Gryzący rzepę Trzęsikęsek skrzyżował ręce pod głową i począł wodzić wzrokiem po roziskrzonym gwiazdami nieboskłonie, spozierając chwilami dla odmiany na rozświetlone wielkimi zniczami blanki Pałacu Katana, wyrastające ponad dachy stolicy.
- Coś wam rzeknąć muszę - powiedział po chwili cichym głosem - Nic, a nic nie żałuję, żem tu przypłynął, zły żem jest za to, żeśmy nigdy wcześniej na taki pomysł nie wpadli.
- Męczywór nie pozwala - mruknął zawinięty w stary koc Gusłek, leżący w sąsiedniej łódce, przywiązanej do czółna myśliwego za pomocą kilku sznurków.
- Męczyworowi ze starości wszystko się we łbie miesza - dodał bez cienia szacunku dla starszyzny Zager, dłubiący w zębach drewnianą drzazgą w nadziei na usunięcie denerwującego go kawałka chlebowej skórki.
- I to istny kłopot jest, ludkowie moi mili - odparł nostalgicznie Trzęsikęsek - Może to już czas, coby niektórym oczyska pootwierać, gnuśnego żywota oduczyć? Siedzimy w tym Burat-arze jak jakoweś ciołki wiejskie, ryby łowimy, a zboże młócimy i co z tego mamy? Tyle, co w gębę wsadzić, a reszta na daninę idzie, świńskim ryjom do mieszków. Toć samiście widzieli, ilem dutków za te skórki zgarnął, a na dworze elejeta kopperami by mi za nie płacili! A sami je do Ostrogaru ślą, srebrem każą se płacić! A nasi ziomkowie, a rodziny biedę klepać do końca żywota będą.
- Ty już lepiej idź spać, Kęsek - burknął ostrożnie Pchełek, doskonale pamiętający bolesną chłostę, którą zebrał kiedyś na goły grzbiet za wyśmiewanie się z wioskowej starszyzny - Męczywór uszyska, a oczyska wszędzie ma, jeszcze nam taką gadką kłopotu narobisz.
Myśliwy westchnął cicho w odpowiedzi, opatulił się mocniej kocem i zasnął niczym dziecko, zmęczony ponad wszelką miarę, ukołysany do snu cichym pluskiem wody. |
|
|
|
|
Wysłany: Pon 11:17, 04 Maj 2009 |
|
|
Keth |
Mistrz Gry |
|
|
Dołączył: 30 Sie 2007 |
Posty: 4663 |
Przeczytał: 0 tematów
|
Skąd: Nibylandia Płeć: Mężczyzna |
|
|
 |
 |
 |
|
Gusłek ocknął się pierwszy, jeszcze przed brzaskiem, obudzony nawoływaniami udających się na połów ostrogarskich rybaków. Początkowo ospały i nie do końca pewien, gdzie się znajduje, młody pomocnik kapłana z miejsca otrzeźwiał widząc nad sobą gnijące deski pomostu. Usiadł w łódce, wodząc wzrokiem po obu czółnach w poszukiwaniu czegoś niepokojącego, ale uspokoił się szybko, bo czwórka jego towarzyszy pochrapywała jeszcze pod kocami.
Portowa dzielnica pogrążona była w bladym świetle przedświtu, ale pomiędzy zabudowaniami niosły się dźwięki coraz liczniejszych ludzkich głosów: robotnicy i marynarze ściągali do przystani gotowiąc się niechętnie na kolejny dzień znojnej pracy. Od tafli wody ciągnęło zimnem, toteż Gusłek wślizgnął się głębiej pod koc, szczękając dźwięcznie zębami.
- Żeśta zaprawdę oszczędni ludkowie! – z wysokości pomostu dobiegł go rozbawiony głos grubego inkasenta portowego. Wielki urzędnik stał nad łódkami wodząc wzrokiem po obudzonych jego stwierdzeniem rybakach – Mus mi z szefem gadać, coby zacząć po srebrniku brać za każdego, co to w łodzi nocleguje, bo to przecie równie wygodne jak w zajeździe, a za darmo?
Gusłek przyjął, że inkasent zażartował, bo jego jowialne oblicze przyzdobione było szerokim i szczerym uśmiechem.
- Panie, my tak ubodzy, że albo nam na bruku spać albo w łódce, a łódka bezpieczniejsza – mruknął pomocnik kapłana trącając jednocześnie łokciem chrapiącego wciąż Łamignata.
- Ubodzy czy nie, opłatę trza uiścić – klasnął w ręce mężczyzna na pomoście – I tym razem bez upustów dla kapłanów Piana, bo nie dość, że mi twoje błogosławieństwo nic wielkiego nie przyniosło, to jeszcze baba pieczeń mi wczoraj spaliła, na węgiel, grzbiet jej musiałem wygarbować dla rozumu przywrócenia. Sześć miedziaków dawajcie, a bez ociągania. |
|
|
|
|
Wysłany: Pon 14:15, 04 Maj 2009 |
|
|
Keth |
Mistrz Gry |
|
|
Dołączył: 30 Sie 2007 |
Posty: 4663 |
Przeczytał: 0 tematów
|
Skąd: Nibylandia Płeć: Mężczyzna |
|
|
 |
 |
 |
|
Kiedy Pchełek wyłuskał już z sakiewki ograbionego niecnie krasnoluda sześć kopperów, a podwizdujący pod nosem inkasent zabrał pieniążki i nakreśliwszy nowy kwit oddalił się drewnianym pomostem w stronę nabrzeża, piątka zziębniętych rybaków wylazła z łódek na deski, pojękując żałościwie i rozciągając zdrętwiałe mięśnie.
- Wszystko mnie boleje – burknął Trzęsikęsek spluwając siarczyście do wody – W lesie mi chętniej nocować, a nie w łodzi, na runie człek może wygodne legowisko se namościć. Róbmy, co zrobić musimy, a wracajmy już do domu.
- Już za domem płaczesz? – zaśmiał się sikający do portowego basenu Zager – Wczora z wieczora żeś się tak Ostrogarem zachwycał, a skoro świt, inna śpiewka? Bardziej żałościwa? Bliższy ci zapyziały Burat-ar niźli stolica, gdzie na ulicach srebro leży?
- Bliższy mi suchy kąt, miska ciepłej strawy i cycki Bławatki niźli spanie w łodzi, stara rzepa i widok twojego fajfusa powiewającego na wietrze – odciął się z miejsca myśliwy – A jak już o fajfusie gadka, schowaj go lepiej żwawo, bo jaka szczuka pomyśli, że to piskorzyk i jak z wody wyskoczy, będziesz potem rzewnie beczał...
- Człek roztropny się na fajfusy nie siłuje, więc udam, żem tego nie słyszał – hogur zadarł demonstracyjnie nos, zapinając jednocześnie swoje portki – Ale jedno ci rzeknąć muszę, cobyś nie myślał, żeś jest największy ogier w wiosce. Ja od dawna do siostry Bławatki zaglądam i zawsze mnie ochotnie do spiżarki zaciąga, a tyś ze dwa razy swoją dziewoję w stogu obrócił i to jej stykło, żeby się zaczęła za innymi oglądać, ot co! I kto tu teraz w fajfusie mistrzowny?
- O, żesz ty! – zdenerwował się nie na żarty Trzęsikęsek, zaciskając pięści i czerwieniejąc po twarzy – Oj, pożałujesz ty za ten jęzor niewyparzony!
- Spokój! – wtrącił się Pchełek stając pomiędzy ziomkami z rękami uniesionymi wysoko w górę – Po gębach to się w domu będziecie prali, nie tutaj! We łbach wam się pokisiło? Miastowi się gapią z nabrzeża, a wy się o dziewki chcecie wykłócać? I to o młynarzównę? Przecie ona każdemu daje na prawo i na lewo, sam nie tak dawno skorzystałem, po ostatniej potańcówce.
- Coś powiedział? – tym razem czerwień wystąpiła na sarkastycznie dotąd skrzywione oblicze Zagera – Coś ty powiedział, łachmyto?!
- Jak się zaraz nie zamkniecie, a po rozum do łbów nie pójdziecie, wszytko rzeknę Męczyworowi, Pan mi świadkiem! – podniósł głos Gusłek – Niechby każdy tera łbem w ten pal walnął, a ze dwa razy, to chyba styknie, żeby wam złości upuścić, co? Idźmy do tego Kostropatego, słońce już widać, to pewnikiem kram swój otworzył. Niech gada, skąd wziął naszą łódkę, a potem zoczymy co dalej.
Maskacz i Trzęsikęsek nic nie odrzekli, obrażeni na cały świat, poszli pomostem przodem, ramię w ramię mimo tego, że chwilę wcześniej lać się chcieli po gębach. Pchełek zamykał pochód, przezornie schowany za szerokimi barami Łamignata, śmiejąc się w kułak z demonstrujących urażoną męską dumę ziomków.
Cała piątka wślizgnęła się w cień rzucany przez murowane portowe magazyny, zmierzając w stronę Placu Karczemnego i podpytując po drodze przechodniów o ulicę Powroźników.
OK, koniec z wstawkami folklorystycznymi. Prędzej czy później traficie rzecz jasna do interesu Kostropatego, ale ciekawi mnie, czy Was coś jeszcze zaciekawi po drodze? Chcecie załatwić od razu ten wątek czy troszeczkę go rozwinąć? Jeśli pragniecie dodatkowych atrakcji, możecie wybrać sobie do trzech spośród zamieszczonych poniżej scenek rodzajowych i bliżej im się przyjrzeć: a) egzekucja kilku łachmaniarzy, których ku uciesze gawiedzi strażnicy miejscy właśnie wciągają na podest szubienicy, b) grupka łachmaniarzy kopiących i tłukących pięściami jakiegoś leżącego w brudnym zaułku nieszczęśnika o zalanej krwią twarzy, c) rekrutacja robotników sezonowych, wybieranych z wielkiej grupy na pomniejszym placyku przez możnowładców szukających na jeden dzień kogoś do czarnej roboty, d) gonitwa wąskimi uliczkami za młodocianym kieszonkowcem w wykonaniu strażników miejskich, e) burda pomiędzy młodą mieszczką i jej kochankiem, którego rzeczy wyrzuca właśnie z pierwszego piętra kamienicy, f) uliczna sprzedaż niewolników świeżo sprowadzonych do Ostrogaru, g) bijatyka między najemnikami z Osmundu i Gutum-Guru, obserwowana przez żądnych rozrywki miejscowych stróżów prawa, h) paradny przemarsz paladyńskiej ekspedycji pod egidą świątyni Asteriusza, zmierzającej na północ Orkusa Wielkiego.
I przypominam, że majówka się skończyła – odciążcie trochę Namakemono i Kamienia, chłopaki, napiszcie też coś od siebie  |
|
|
|
|