Keth |
Mistrz Gry |
|
|
Dołączył: 30 Sie 2007 |
Posty: 4663 |
Przeczytał: 0 tematów
|
Skąd: Nibylandia Płeć: Mężczyzna |
|
|
 |
 |
 |
|
Oglądając się co chwila w stronę widocznej w dole uliczki szubienicy i dyndających na niej wisielców, poruszeni egzekucją rybacy zmierzali szybkim krokiem po brukowej kostce chcąc się znaleźć jak najszybciej na ulicy Powroźników.
A przynajmniej niektórzy z nich.
- Czekajta – odezwał się nagle Gusłek, wstrzymując towarzyszy w połowie kroku – Cosik mi do łepetyny wpadło, co ważkie może być, a zasadne. Może nam lepiej by do pana Tarriha teraz poleźć, co? Jakeśmy w grosiwo zasobni, to wykupmy łódkę, coby nam jej ktoś sprzed nosa nie sprzątnął. A jak już nasza będzie, to się wtedy ze spokojnymi głowami do Kostropatego udamy o Krzesimira i Sękacza wypytać. Co wy na to?
Trzęsikęsek poprawił przewieszony przez plecy kołczan, podrapał się po rozczochranej głowie.
- Masz ty łeb nie od parady, Gusłek – oświadczył po chwili namysłu – Mus nam wpierw po łódkę iść, bo ktosik ją odkupić może, prawda to. A potem do Kostropatego.
- Bo ja wiem... – smarknął pod łapcie Pchełek, nieco rozdarty w obliczu konieczności zmiany planu – A jak dutki na łódkę wyłożymy, a potem nam zabraknie, coby tych dwóch obwiesiów z długów jakowyś wyciągnąć albo innej zbytkowej opresyji? Czym za nich zapłacimy jak wpierw dutki na łódkę pójdą?
- A może po łódce od razu do Burat-aru nam lepiej? – odezwał się jeszcze bardziej milkliwy jak dotąd, a przy tym bardzo podekscytowany sceną wieszania Maskacz – O Krzesimira i Sękacza aż tak bardzo mi nie idzie, narobili se kłopotów, to niech se radzą sami, a wcale bym się nie zdumiał jakby łódkę przepili i nogę dali ze srebrem starszyzny. A my za nimi jak głupi łazimy, a czas ucieka. W dwa dni mieliśmy wrócić.
- Jakeśmy my tu już som, jeden dzień więcej nas nie zbawi, a powrotem do wioski to ja bym się tak bardzo nie zamartwiał – odparł Trzęsikęsek – Męczywór i tak nas po stopach będzie całował jak zobaczy, ile ziarna przywieziemy, toż to kłopot będzie wszystko wysiać, bo pola zabraknie, ani chyba trza będzie kawałek puszczy wykarczować pod zasiew.
- Prawda – pokiwał smętnie głową Pchełek, Łamignat zaś aż pokraśniał po twarzy pojmując, że szykuje się robota, którą z racji swej krzepy uwielbiał: wyręb lasu.
- I to mi myśl inszą jeszcze zesłało – powiedział ostrożnym tonem Gusłek – Widzieliście te stragany na targowiskach, z narzędziami? Toć nasze stare topory, a piły prawie całkiem wyszczerbione, rdza je trawi. Jak przyjdzie drzewa rąbać, a korzenie wytargiwać, a konary piłować, siódme poty będziemy z siebie wylewać z tym złomem.
- Ku czemu zmierzasz, brachu? – zapytał Trzęsikęsek, chociaż po części domyślał się już, co pomocnik kapłana chciał mu przekazać.
- Mus nam Krzesimira i Sękacza znaleźć, choćby przez srebro, co osadzie są dłużni. Męczywór rzekł przecie, że jeśli się złodziejstwa dopuścili, mamy mu ich prawe dłonie przywieźć. A ja tak sobie miarkuję, że jakby te czterdzieści srebrników odzyskać, a kupić za nie siekiery abo piły albo młoty i kliny do pniów rozszczepiania, toby nas starszyzna pod niebiosa wychwalała, bo przecie w wiosce wszytkiego pospołu brakuje, a narzędzi tutaj dostatek, a piękne i mocne, że ho ho, samiście przecie widzieli.
- Po mojej myśli to czas jeszcze na trwonienie grosiwa – zaśmiał się niepewnie Trzęsikęsek, ale Gusłek widział, że jego propozycja dała łowcy do myślenia – To szukajmy wpierw tego Tarriha, a żwawo, bo dzionek szybko leci.
Zaczepiwszy kilku mieszczan pytaniami o drogę rybacy zostali odpędzeni w niemiły sposób, przez co doszli w końcu do wniosku, że ich lichy przyodziewek i kiepskie maniery w mieście tak światowym jak Ostrogar utrudniają życie ubogich gości z prowincji w niepomiernym stopniu.
- Może nam mus łapcie, a kapoty zmienić? – zastanowił się na głos Pchełek – Po trochu to i prawda, tak se myślę. Patrzajcie tam, na tego obwiesia z miską, co pod murkiem siedzi. Żebrak ani chybi, a na moje oko lepsze ma łachy od nas. Nie dziwota, że nas miejscowi gonią, a kułakami karcą, boć my w ich oczyskach istne łachmyty, co nie?
- Boć to som miastowi – zadarł lekko nos Gusłek, nie do końca przekonany do własnych słów – Mnie tam moje portki, a kapota bliskie, bo mi je kuzynka pięć roków temu z okładem jako prezent dała i bardzom se je cenię. Lepszy przyodziewek własny, a cerowany niźli nowy, a cudzy, kupny.
- Wiedział, co powiedział – zaśmiał się niewesoło Zager – Pewnikiem to filozofija Żłopa, co? Lepiej pięć lat kapotę na grzbiecie nosić, a dutki na młode wino wydawać niźli nową kupić.
- Jakbym na tobie nową widział, to bym słowem nic nie rzeknął, ale łat nosisz na portkach tyle samo, co i jak, to widać, że cię Trzewiskręt do miastowej mody też nie za bardzo przyuczył – odciął się natychmiast Gusłek.
- Cichajta – syknął nagle Trzęsikęsek, wskazując palcem nadchodzącą z przeciwka grupkę strażników miejskich. Wszyscy byli pod mieczami, chociaż nosili też drewniane pałki i kordelasy. Myśliwy westchnął cicho porównując swą niewprawnie wyprawioną i małą elegancką skórznię do ich ćwiekowanych kurtkowych zbroi i nasadzonych na głowy kapalinów.
- Pany wielce szanowne, poratujcie w potrzebie – Trzęsikęsek zwrócił się do najbliższego ze strażników, międląc ręce w geście skrajnej bezradności – Mus nam na ulicę Pelikanów, przy Srebrnej Przystani, kupiec szanowany tam na nas czeka, a my zbłądzili.
- Jakoś mnie to nie dziwuje, kmiotku – odrzekł z wyrazem wyższości w głosie mężczyzna, wywołując lekkie uśmieszki na twarzach towarzyszy – Idźcie za ten róg, a potem uliczką prosto w dół na garbarnię, traficie choćby i po zapachu, pewnie wam znajomy będzie, a nosom miły. Za garbarnią w lewo, a potem dalej o drogę pytajcie.
- Dzięki, wielmożny panie oficerze – Trzęsikęsek zgiął się w niskim ukłonie, starannie skrywając swą złość na konieczność płaszczenia się przed miastowym żołdakiem – Łaska bogów z tobą. |
|