Keth |
Mistrz Gry |
|
|
Dołączył: 30 Sie 2007 |
Posty: 4663 |
Przeczytał: 0 tematów
|
Skąd: Nibylandia Płeć: Mężczyzna |
|
|
 |
 |
 |
|
Wędrówka brukowanymi ulicami wydawała się ciągnąć bez końca, chociaż piątka rybaków wcale na nią nie narzekała: drugi dzień pobytu w Ostrogarze budził w nich podobnie głębokie oczarowanie jak pierwszy, atakując wszystkie zmysły Buratarczyków mrowiem niebywałych wrażeń. Gusłek przystanął na chwilę przed lśniącobiałym frontonem jednej ze stołecznych świątyń Dagonina, wlepił oniemiały wzrok w odlany z kruszcu wizerunek wielkiego złotego smoka rozpościerającego skrzydła nad przepięknie rzeźbionym wejściem do sanktuarium..
- Oj, nie stójże tak jak kołek – burknął w końcu Trzęsikęsek, chociaż majestat świątyni i na nim wywarł ogromne wrażenie, zwłaszcza wielkie marmurowe statuy świętych i męczenników dagonińskiego kościoła ustawione po obu stronach wiodących ku wejściu schodów – Oczyska tak wytrzeszczasz, że aż głupio patrzać, każdy miastowy od razu pozna, żeś kmiot i prostak, co nic w życiu nie widział.
Przywołany do porządku Gusłek przełknął głośno ślinę, po czym podreptał za swymi towarzyszami, oglądając się wszelako co chwila ponad ramieniem. Piękno dagonińskiej świątyni odebrało mu mowę, toteż myśliwy pozostawił kapłańskiego pomocnika Żłopa w spokoju i trącił łokciem idącego obok Pchełka.
- Patrzaj, znowu jaki chory! – Trzęsikęsek wycelował palec w zbliżającą się środkiem ulicy lektykę o delikatnych półprzeźroczystych zasłonach, za którymi oszołomione spojrzenia dostrzegły zarysy splecionych w miłosnym uścisku trzech ciał – Ja nie mogę, toć to widzicie?!
- Ja chcem do tego medyka! – sapnął Pchełek łapiąc się za głowę. Kiedy niesiona przez czterech odzianych jedynie w biodrowe przepaski półolbrzymów lektyka minęła grupkę młodzieńców, ci stanęli w miejscu z szeroko otwartymi ustami – Taka terapija musowo z wszytkiego leczy! Widzieliście? On tam miał dwie dziewoje, całkiem goluśkie! Jedna mu między nogami klęczała, a druga siedziała na gębie! Jak on chory był, to ja chcem do tego samego znachora!
- Na chorego to on nie wyglądał – burknął sarkastycznie Zager – I nie gapcie się tak na nich, boć to możny musi być pan, żeby na obyczajność sobie bimbać na oczach wszystkich! Oj, wielce to światowe miasto ten Ostrogar. Coraz bardziej mi do gustu przypada.
- Łamignat, ostawżesz ten dzban! Jeszcze co potłuczesz i kto za to zapłaci? – myśliwy oderwał w końcu spojrzenie od oddalającej się lektyki, przeniósł wzrok na osiłka i zdrętwiał na całym ciele. Jego dobroduszny kompan wlazł pod nieuwagę ziomków między wystawione na skraju uliczki półki z glinianymi naczyniami i zaczął się im przyglądać z miną znawcy, kręcąc łokciami niebezpiecznie blisko bez wątpienia drogich garnców – Chodź tu natychmiast! Skaranie boskie z tobą!
- My teraz w tę czy w tamtę musimy? – spytał Maskacz stając pośrodku skrzyżowania dwóch uliczek i rozglądając się w obu kierunkach.
- Chyba tamoj – myśliwy pokazał ręką w stronę prawej uliczki, opadającej łagodnie ku następnemu placykowi, gdzie gromada hałaśliwych przechodniów tłocznie napierała na jakieś stragany i kramy – Tam, gdzie te krzykacze się tak pienią.
Przystanąwszy na skraju placu rybacy ponownie poczuli się urzeczeni, tym razem pożerając wzrokiem gromadę najmitów różnej rasy, a nawet płci, przechadzającą się pomiędzy zastawionymi bronią straganami, na których zbrojmistrze i płatnerze krzykliwie zachwalali swój towar.
- Patrzajcie na te łuki! – dał się ponieść euforii Trzęsikęsek, dopadając w kilku skokach wystawy łuczarza i wodząc wzrokiem po jego wyrobach – Refleksyjny ciężki, ależ pięknisty! Co za łęczysko! Po ile toto, moście panie?
- A osiemdziesiąt złotych, chłopcze – uśmiechnął się promiennie bezzębny stary łuczarz – Jesteś pewien, że cię nań stać? Przyodziewek niekiedy oczy mydli, alem złych przeczuć, jeśli o twą wypłacalność idzie, niestety. Starego łuku w rozrachunek nie biorę.
- Oj... ech... – zauroczony myśliwy poklepywał się chaotycznie po kieszeniach, po omacku szukając czegoś, co mógłby korzystnie spieniężyć – Chwila jedna...
- Osiemdziesiąt złotych to jest osiem setek srebrników – syknął mu do ucha przerażony ceną Gusłek – Choćbyś Łamignata w niewolę sprzedał, a łódkę Krzesimira, ledwie połowę tego nazbierasz. Chodź stąd lepiej, a szybko, bo ci ten łuk całkiem w łepetynie pomiesza.
Pociągnąwszy myśliwego za rękaw skórzni, Gusłek rozglądał się jednocześnie bacznie za Łamignatem, który znów gdzieś polazł bez pytania o zgodę.
- Tam jest, truteń jeden – powiedział z irytacją Maskacz, wskazując na stojącego obok grupy żołdaków ziomka, wymachującego z rozanieloną miną kolczastą maczugą słusznych rozmiarów. Jego nieporadne ruchy budziły powszechne rozbawienie, toteż najmici rechotali donośnie trącając się przy tym znacząco łokciami.
- A rzucić nią potrafisz? – zapytał jeden z nich zaczepliwym tonem, wysławiając się na cudzoziemską modłę i śpiewnie kończąc wypowiadane we Wspólnej Mowie słowa – My na Gutum-guru ciskamy takimi wekierami na pięćdziesiąt kroków i to tak celnie, że gołębia z gałęzi strącić potrafimy. Dasz ty radę?
- Nie wiem – osiłek pokręcił bezradnie głową – Mus mi Trzęsikęska spytać, czy mogę.
- Chędożyć Trzęsikęska! – wrzasnął donośnie inny cudzoziemski najemnik, rosły mąż w czarnej brygantynie i misiurce na głowie – Broń honoru Orkusa, kmiotku. Widzisz tamten wóz? Ciśniesz wekierą tak, że kolce w niego wbijesz, dostaniesz ode mnie pieniążek. A jak nie trafisz, oddasz te parchate łapcie i kapotę, w samych portkach precz pójdziesz. Chcesz się spróbować?
Kilku żołdaków zaczęło klepać Łamignata po plecach, głośno zachęcając go do podjęcia wyzwania i wyraźnie doskonale się bawiąc z żartów strojonych kosztem ociężałego umysłowo wieśniaka. |
|