Keth |
Mistrz Gry |
|
|
Dołączył: 30 Sie 2007 |
Posty: 4663 |
Przeczytał: 0 tematów
|
Skąd: Nibylandia Płeć: Mężczyzna |
|
|
 |
 |
 |
|
Maskacz odczekał, aż Wyrwichwast i idący jego śladem Pchełek znikną za rogiem ulicy, ignorując pomruki podekscytowanego, ale nie do końca zorientowanego w planie Łamignata. Kiedy tylko stracił z oczu plecy gościa Kostropatego, hogur wysadził zza desek ciągnąc za skraj kapoty osiłka, obydwaj potruchtali w stronę opuszczonego chwilę wcześniej sklepiku.
- I dajcie pozór, coby wam też się cosik nie przydarzyło – powtórzył ostrzeżenie Gusłek, spoglądając przy tym wymownie na milkliwego Trzęsikęska, w ciszy opłakującego utratę wiernego druha, jakim był dla niego od lat myśliwski łuk wykonany rękami samego Wyżłacza z sąsiedniej wioski, mistrza nad mistrze w łuczarskiej robocie. Serce bolało Trzęsikęska nie tylko na wspomnienie ustrzelonych za pomocą tej wyśmienitej broni zajęcy i kaczek, ale i należności, którą mu wtedy przyszło za łuk uiścić: a były nią dwa tuziny przepiórczych jaj, pięć łokci doskonałej jakości lnianego płótna i cztery osełki do ostrzenia żniwiarskich sierpów.
Zager puścił słowa nowicjusza mimo uszu, pewien swego w konfrontacji z osamotnionym handlarzem. Zabrał ze sobą Łamignata w charakterze straszaka, ale nie sądził, by wydarzenia podążyły torem wymagającym ubiegania się do brutalnej siły. Brutalna przemoc fizyczna niezbyt zresztą Maskacza pociągała, chociaż młodzieniec nie miał większych obiekcji przed wsadzeniem komuś między żebra noża albo złamania bez środków znieczulających kilku piszczeli.
W jego opinii magia oferowała znacznie większe możliwości w zakresie czynienia krzywdy lub zastraszania od prawa pięści i ostrej stali.
Pchnięte mocno drzwi zazgrzytały przeraźliwie alarmując natychmiast stojącego przy pełniącej rolę kasy szufladzie Kostropatego. Właściciel sklepiku przerwał zliczanie miedziaków, fuknął coś gniewnie rozpoznając oblicza intruzów, złapał wymownym gestem za stojący obok stołu okuty żelazem drąg.
- Czego tu szukacie, hę? – warknął handlarz – Precz mi stąd, wynocha!
Niemiłe zachowanie Kostropatego dało w końcu nieco do myślenia Łamignatowi. Siłacz stęknął głucho, skrzywił twarz w bardzo nieładnym grymasie, a potem podniósł swą drewnianą pałę i zaczął nią uderzać w otwartą lewą dłoń, wielce złowieszczym gestem dając do zrozumienia, że tylko czeka na pozwolenie swego towarzysza, aby Kostropatego solidnie skarcić. Była to wielokrotnie już ćwiczona sztuczka, którą Maskacz wymyślił wiele miesięcy wcześniej zabierając Łamignata na zrękowiny do sąsiedniej rybackiej osady. Mieszkający tam młodzy mężczyźni słynęli z zaczepliwości i niegasnącej chętki na bitkę z sąsiadami zza miedzy, toteż Zager wyuczył swego tęgiego w barach towarzysza kilku min i póz skutecznie odstraszających ewentualnych agresorów.
Sztuczka zadziałała i tym razem, z miejsca studząc wojownicze Kostropatego, w którego oczach pojawił się leciutki błysk głębokiego niepokoju.
- Czego chcecie, pieniędzy? – wycedził przez zęby handlarz – Jeśli tak, bardzoście kiepskawo trafili, do rabunku to wy pomyślunku nie macie. Ale proszę bardzo, rabujcie. Pójdziecie wisieć za dziesięć kopperów.
- W zadku mam twoje dziesięć miedziaków, dobry człeku – kiedy Maskacz tego chciał, jego niski głos potrafił ciąć niczym zmrożone ostrze noża – Zatrzymaj je sobie i nadstaw dobrze uszu, bo rychło możesz ten nędzny majątek powiększyć.
Czarownik odrzucił połę kapoty, zdjął z pasa jeden z przytroczonych tam mieszków, rozsznurował go przed nosem przełykającego ślinę Kostropatego. Na widok wypełniających woreczek srebrnych i miedzianych monet w oczach handlarza zalśniła czysta i niczym nieskrępowana chciwość.
- To całkiem inna gadka – powiedział Kostropaty odkładając na bok drąg, dość blisko jednak, by móc po niego błyskawicznie sięgnąć, gdyby goście zaczęli się nieodpowiednio zachowywać – Od razu, jakeście tutaj wleźli czułem, że macie jakowyś sekretny interes. Kto was do mnie wysłał?
- Nieważne – machnął ręką Maskacz – Ważne, czy potafisz na te dutki zapracować.
- Och, możecie być tego pewni – roześmiał się chrapliwie Kostropaty – Czego wam trzeba? Amuletów? Niewolników? Mogę wam naraić parę łebskich dzieciaków, bezpańskich, z ulicy zgarniętych, w sam do wychowania na niewolną służbę. Mam też całkiem ładniutkie dziewoje, ciche i spokojne, a wiedzące wielce akuratnie, czego jurnemu mężczyźnie trzeba.
- Nie interesują nas dziewczęta ani dzieci ani żadne amulety – oznajmił Zager tonem, który starł Kostropatemu jego radosny grymas z twarzy – Chcę wiedzieć, skąd miałeś łódź, którą sprzedałeś kupcowi Tarrihowi.
Handlarz spochmurniał, zacisnął dłonie w pięści, zerknął szybko na swój drąg żałując widać, że tak szybko go odłożył.
- Rzeknę ci zatem raz jeszcze, powoli, a dosadniście, cobyś dokładnie pomiarkował odpowiedź – wycedził przez zęby Kostropaty – Obcy ci to był człek, nigdym go wcześniej na oczyska nie widział. Przylazł jakiś miesiąc temu jęcząc, że mu grosiwa zabrakło, a opłacić miejsce musi na holku, co na południe płynął. Łódź ładna była i wcale nie przeciekała, tom ją kupił bez szemrania. Wziął był zapłatę i się wyniósł, kapujesz? Im go więcej już nie widział, tedy nic ci nie pomogę i nie wiem, coś się tak na mnie uwziął, przybłędo.
- A ten twój kompan, co tak szybko zwiał, cóż to za jeden? – zmienił raptownie temat Maskacz, przechylając nieznacznie głowę i taksując Kostropatego badawczym wzrokiem – I gdzie mu tak śpieszno było, hę?
- Nie wiem – odburknął natychmiast Kostropaty – Prawie go nie znam, huncwota. Czasami tu zachodzi, pogadać o wszystkim i o niczym, parę razy mi jakieś wyłowione z jeziora śmieci próbował opchnąć. |
|